Rozdział IX / Niebezpieczny Wróg

3 0 0
                                    

Widziałam jeszcze więcej kanarków później. Nie były one tylko żółte, ale też zielone, niebieskie, czerwone, różowe, fioletowe i pomarańczowe. Latały sobie w mojej głowie, odbijając się od niewidzialnych ścian czarnego pomieszczenia, po tym przeobraziły się w ogromne, dziwnie wyglądające bestie, rozszarpując przy tym swe kanarkowe ciałka i zaczęły nawzajem się pożerać, aż została tylko jedna. Była to fioletowa bestia, która szczerzyła w moją stronę swe kły w uśmiechu, jakbym tam przed nią stała. Po chwili zaśmiała się upiornie i skoczyła w moją stronę, a wtedy... obudziłam się z drgnięciem ciała.

Odetchnęłam z ulgą, zaraz od razu nie pamiętając, jak owy potwór wyglądał, ale jedynie zapamiętany fioletowy odcień podsunął mi sen, który kiedyś obudził mnie w podobny sposób, tylko, że wtedy potwór mnie gonił i dorwał. To musiał być ten sam, ale nie wiem, co oznaczał i dlaczego znów go przyśniłam. Westchnęłam, w międzyczasie rozglądając się po pomieszczeniu, w jakim byłam. Wyglądało to jak więzienie, a ja byłam w celi. Jakoś się z tego bez problemu wygrzebię.

Wstałam na nogi wtedy poczułam, że podłoga jest znacznie wyżej, niż normalnie, a gdy spojrzałam w dół, ujrzałam białe futro. A więc nadal byłam pod wilczą postacią, nie zmieniłam się po uderzeniu w łeb... a skoro już o łbie wspominam, to jeszcze po wstaniu na łapy - zaraz po ogarnięciu, że jestem wilkiem - poczułam ból, który rozszedł się po całym ciele. Musiałam go jak najszybciej zneutralizować, bo z bólu wszystko powoli zaczęło mnie piec. Kocham swoją moc uzdrawiania!

Teraz to wystarczy stąd wyjść. Podeszłam do okratowanych drzwi i wsadziłam między nie pysk. Powęszyłam trochę w powietrzu, ale wydawało się ono być puste, gdyby nie... ciche fałszowanie. Co dziwniejsze, głos z fałszu należał do mężczyzny, nie kobiety i fałszował Evgetrońską kołysankę, znaną w całym Venrite.

Skąd, powtarzam się skąd do cholery ten dziwny typ zna Evgetroński?! Przecież tutaj... a może to porwany i więziony Evgetrończyk? Na myśl o takiej możliwości, od razu przeskoczyłam przez okratowane drzwi i wiedziona teraz słuchem, pognałam za fałszem.

Ten loch, albo był zajebiście wielki, albo zajebiście akustyczny... albo nawet obie opcje, bo właściwie błądziłam po wielkim pomieszczeniu z kąta w kąt. Nie miałam pojęcia ile czasu mi to zajęło, ale nie trwało to krótko, co najmniej z dziesięć minut. Po drodze szukania tego fałszu, widziałam w niektórych celach zamkniętych ludzi.

Niektórzy byli zaskoczeni tym, że chodzę sobie bez niczego, inni zaś bali się mnie, a jeszcze inni wyzywali od suk. Zapewne robiłam za Mauteona, który wiernie służy Jerome'owi. Niedoczekanie! Może później ich wypuszczę, ale teraz moim priorytetem było znaleźć właściciela fałszu. Nie przyszło mi nawet do głowy, by poszukać w zamkniętych celach Christine.

W końcu fałsz stawał się wyraźniejszy, co sprawiło, iż przyspieszyłam kroku w jego stronę.

- ... meò nonutin dekoi, im dan seur...

Serducho biło mi z ekscytacji coraz szybciej, bo fałszowanie było właściwie tuż przede mną. Nawet nie zdołałam się zreflektować, że po chwili już biegłam.

- ... anpòos onè Nezayo tiie del... - wyszłam w tej chwili zza rogu i nagle fałsz ucichł, bo właściwie, stałam teraz na przeciwko kogoś.

Tym kimś, okazał się być jakiś niezbyt stary, ale też i nie za młody facet. W przeciwieństwie do innych, on był przykuty do ściany i to w niezbyt wygodny sposób. Jego ciało było właściwie całkowicie obnażone, gdyby nie liczyć tej starej, brudnej szmaty, w którą był owinięty od pasa w dół. Jak można w taki sposób traktować innego człowieka?

Moje uszy były przytulone do czaszki, gdy spoglądałam na tego kogoś wmurowana w podłogę, a ten ktoś wydawał się być w takim samym stopniu zaskoczenia, co ja.

Wybraniec Opiekunów: Ostatni Mieszaniec (wstrzymane)Where stories live. Discover now