Rozdział I, czyli jak wszystko szlag trafił

70 9 7
                                    

Duże, mosiężne drzwi zamknęły się z hukiem, wprawiając w zaskoczenie siedzące w korytarzu demony. Był pewien, że zatrzęsło całym budynkiem. Nie zaprzątał sobie jednak tym myśli. Jego wściekłość sięgała zenitu i miał prawo wydrzeć się w biurze, nawet jeśli szczupła białowłosa diablica wydawała się – na jego oko – zupełnie niewinna owej sytuacji. To były dla niego jakieś żarty. Był Demonem Drugiego Poziomu od ponad tysiąca lat. Na Jego życzenie szantażował, kusił, podpuszczał, dręczył dusze ludzi, które tutaj trafiały. Był na każde zawołanie, chociaż wcale nie musiał. Jako drugopoziomowiec równie dobrze mógł spędzać swoje najlepsze wakacje, popijając drinki z Krwawej Mary albo delektując się ognistą whisky. Jednak najwyraźniej jego lojalna posługa nie wystarczyła. Biuro od Spraw Posługi na Ziemi (w skrócie SPZ) też musiało go w końcu dopaść.

Wyszedł z ceglanego budynku na otwartą przestrzeń. Było piekielnie gorąco, jak to na Piekło przystało. Wszędzie, gdzie się rozejrzał, otaczało go pustkowie. Jedna wielka, ciągnąca się jeszcze za horyzont, pustynia. A na środku niej stało miejsce, gdzie odbywała się wszelaka diabelska papierologia. Tak jakby ktoś narysował na płótnie majestatyczną kamienicę, a potem uznał, że nie chce mu się dalej rysować. Białowłosy nie miał, czego tutaj oglądać, szczególnie, że nie lubił tego miejsca. Zdecydowanie bardziej wolał Limbo, gdzie przynajmniej znajdowały się jakieś bary i domy rozpusty. Pstryknął więc palcami trzy razy, a potem rozpłynął się w powietrzu.

Pojawił się za chwilę w ciemnym pokoju. Pomieszczenie oświetlone był jedynie płomykiem ze świecy, która stała na szafce nocnej zaraz przy pochrapującej w pościeli rogatej postaci. Wielka półka zapełniona po brzegi książkami zajmowała całą ścianę naprzeciw ogromnego, drewnianego łóżka. Dilgamon westchnął przeciągle, machnąwszy ręką. Płomień świecy zgasł. Podszedł do okna i rozsunął gwałtownie zasłony, pozwalając światłu przemknąć na ogromny, frędzlowaty dywan. Nie dało jednak to zbyt wiele, wszak na zewnątrz słońca wcale nie było. Mimo tego usłyszał za sobą spodziewany jęk.

— Wstawaj, bo całe życie prześpisz — powiedział, splatając ręce na piersi. Wachlował swoim spiczastym ogonem to w jedną, to w drugą stronę, cykając z dezaprobatą pod nosem.

— Bardzo zabawne — odezwał się niski, niezadowolony głos z drugiej części pokoju. — Po prostu odpoczywałem.

Zaraz potem łóżko skrzypnęło i demon znów usłyszał rozpaczliwy jęk. Dobrze zdawał sobie sprawę, że przerywał długo oczekiwany urlop. Jego sprawa była jednak ważniejsza.

— Czego chcieli z administracji? — dotarło do jego uszu po chwili, a głos poruszył się, przedostając się do jego drugiego ucha.

— Z administracji? Proszę cię, rozmawiałem z samym Szefem. Dał mi pozwolenie, a raczej nakaz zejścia na Ziemię — odpowiedział szybko, a w jego dłoni pojawiła się mała karteczka – przepustka do świata ludzi. Mężczyzna odwrócił się od okna i spojrzał na ubranego w szlafrok Azreala, który spijał właśnie pianę ze swojego cappuccino. Archanioł Michał mknący po błękitnych wodach na desce surfingowej patrzył z jego kubka uradowany. Dilgamon miał wrażenie, że w pewnym momencie ten mrugnął do niego. Skrzywił się na tę myśl. Nigdy nie rozumiał ich relacji, szczególnie gdy pewnego razu Michał przyszedł do biura Azreala z nadrukowaną koszulką prezentującą ich wspólne zdjęcie. Podpis pod nim brzmiał „mój ziomek". Oczywiście, Demon Śmierci często miał styczność z Michałem, bo praca zmuszała ich do wspólnego kontaktu, jednak Dilgamonowi chyba umknął moment, kiedy ci stali się nagle najlepszymi kumplami. Pokręcił głową zdegustowany.

— Na diabelskie rogi, po co miałbyś tam schodzić? Życie ci niemiłe?

Dilgamon złączył dłonie palcami i usiadł na parapecie, zakładając nogę na nogę. Jak miał wytłumaczyć Azrealowi, że Piekło przechodziło właśnie kryzys i Lucyfer na gwałt szukał kogoś, kto mógłby temu zapobiec? Białowłosy był pewny, że ten już o tym doskonale wiedział. Przecież od momentu, gdy ludzie wymyślili lek na nieśmiertelność, liczba dusz trafiających do nich zmalała drastycznie. Wszystko od dawna było zanotowane w papierach i on nie miał prawa tego przeoczyć.

— Lucyferowi chyba skończyły się pomysły. Zaczął zbierać dwupoziomowców, żeby coś z tym zrobić. W biurze aż wrze. Pewnie wszystkim powiedział to samo – że muszą zejść na Ziemię.

— Wszystkim? — zdziwił się Azreal i odłożył kubek na drewniane biurko. — Tyle demonów na Ziemi. To nie może się skończyć dobrze.

— Też tak myślę, tym bardziej, że nie widzi mi się przybieranie znowu ludzkiego ciała. Jest takie ograniczające, nawet nie można w nim latać — mlasnął niezadowolony, drapiąc się po nosie.

— I co dalej? Co zamierzacie tam robić? Zabijanie ludzi chyba nie jest zgodne z prawem. Ani niebiańskim, ani piekielnym.

Dilgamon podniósł brwi. Oczywiście, typowy Azreal. Nawet jak na demona miał w sobie ogromne pokłady moralności.

— Pakty — opowiedział szybko i w momencie w jego dłoni pojawiła się kopia owego dokumentu zapisanego zamaszystymi literami. Jeden z rogów tlił się w dogasającym ogniu. — Pakty już są legalne, o ile osoba z którą paktujesz wyrazi na to dobrowolną zgodę. A to oznacza, że czeka mnie dużo roboty, co wcale a wcale mi się nie podoba.

— Na włosy Gabriela, w takim razie mój urlop nie potrwa długo. Będę musiał zrobić poprawki w papierach, zająć się nową dokumentacją, przygotować nowe teczki... — westchnął Azreal, a jego żółte oczy przygasły ze zrezygnowania.

Dilgamon wzruszył jedynie ramionami. Cóż mógł zrobić. Wyglądało na to, że czekała go podróż na Ziemię. I chociaż był ekstremalnie zirytowany, czuł też ciekawość, co zmieniło się od czasu, gdy ostatnim razem się tam pojawił (w sposób nielegalny, jednak nikt do tego momentu go nie przyłapał na owym incydencie). W dodatku to była dobra okazja, żeby przypodobać się Szefowi. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, czekał go wymarzony awans, a potem do końca swojego istnienia będzie mógł pluć w twarz innym demonom. Na samą myśl zacierał ręce.

O tak, najwyższy czas, żeby pokazać temu dupkowi Sfendonaelowi, kto tu rządzi. Koniec pogardliwych spojrzeń rzucanych w jego kierunku. Koniec z chełpieniem się swoją wyższością i statusem. Koniec bezsensownych zleceń i krytykowania jego pracy. Najwyższy czas wyruszyć w podróż i coś z tym zrobić.

Najwyższy czas odwiedzić Ziemię.

Legalnie tym razem.

Ostatnie kuszenieWhere stories live. Discover now