Rozdział II, czyli jak złowić rybkę

33 5 1
                                    

KILKADZIESIĄT LAT PÓŹNIEJ

Dilgamon siedział przy stoliku, popijając z wolna brązowy trunek. Szkocka whisky w tej jedynej karczmie smakowała mu najlepiej. Pomieszczenie nie było zbyt duże, mieściło ledwie kilkanaście stolików, a samo wnętrze nie było ani trochę zadbane. Drewniane deski w podłodze drażniły nos wonią piwa i rzygowin, a siedzący niedaleko jakiś Demon Czwartego Poziomu odrażał też zapachem potu i spalenizny. Zapewne wcześniej miał styczność z kimś, kto spiekł jego odrażające dupsko ogniem. Nie wyglądał jednak, by chociaż trochę się tym przejmował. Rechotał głośno, rzucając karty na stół, raz po raz wyszydzając umiejętności towarzyszy. Jeden z rogów na jego głowie był złamany, a rana na plecach wielkości dłoni wyglądała na ledwie zagojoną. Taki widok był tutaj na porządku dziennym. Nie dziwiły spalone truchła demonów czy bójki między istotami różnych poziomów. Piekło miało to do siebie, że można tu było robić, co tylko się chce. Co też się z tym liczyło - było tu całkiem nieprzyjemnie. Mężczyzna jednak lubił, gdy było nieprzyjemnie, jak to na Istotę Piekła przystało. Tylko dusze ludzi cierpiały tu najbardziej, stając się pożywką, obiektem znęcania, ale też siłą roboczą. Demonom było to jednak wszystko jedno.

Dopił napój do końca i podniósł się z krzesła. Wyrzucił szklankę za siebie, rozbijając ją o ścianę. Nikt nie zareagował. Mijający go czort wielkości karła minął go naprędce, uderzając z barka w nogę. Prawdopodobnie pomywacz bądź sprzątacz tej zapuszczonej rudery. Białowłosy zamachnął się swoim spiczastym ogonem. Związał go szybko wokół szyi brzydala i uniósł w powietrze, zbliżając w swoim kierunku.

— Uważaj jak chodzisz, prawie mnie podeptałeś — powiedział powoli i chłodno, a włosy na rękach schwytanego stanęły dęba.

Przeprosił szybko, jąkając się przy tym niesamowicie, a kiedy ten opuścił go na ziemię, luzując uścisk, uciekł w popłochu na zewnątrz. Dilgamon wiedział, że demony niskiego poziomu nie mogą mu podskoczyć. Stał w hierarchii dużo ponad nimi. Przed Dilgamonem górowały jedynie Arcydemony, czyli Demony Pierwszego Poziomu – łącznicy pomiędzy Lucyferem a Demonami, był więc o wiele bliżej Szatana niż reszta tych idiotów. Ten, który odważyłby się mu postawić, zapłonąłby żywym ogniem, nim wymówiłby jego imię. Nie mogli mu nic zrobić.

— Znów się widzimy — usłyszał za sobą, kiedy kierował się do wyjścia. — Dilgamonie.

Odwrócił się powoli, rozpoznając ten głos. Wciąż jednak był ktoś, komu on też nie mógł podskoczyć.

— Sfendonaelu — zwrócił się do niego. Nienawidził tych wszystkich uprzejmości. — Jak dobrze cię – tu odkaszlnął - widzieć.

— Oczywiście — zbliżył się do niego mężczyzna, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Ciebie również.

Dilgamon zmarszczył brwi.

Jak co zawsze, Sfendonael miał na sobie długi płaszcz strzępiony u dołu, jakby po ledwie stoczonej walce, co jednak wcale nie ujmowało jego dostojności. Szczupłe i długie palce zdobiły liczne pierścienie, a ciemne, kręcone włosy zakrywał czarny kapelusz. Spojrzenie miał chłodne i oceniające, a skórę bladą, wręcz chorowitą. Nie wyglądał jednak jak ktoś, kogo kiedykolwiek dotknęłaby jakąś choroba. Sfendonael był Demonem Zarazy zsyłającym na Ziemię liczne choroby. Był też Demonem Pierwszego Stopnia, o czym świadczył jego nienaganny ubiór. Co jednak najważniejsze, był jego uciążliwym wrzodem na tyłku. Wielokrotnie zdarzało się, że najgorszą robotę dla Lucyfera, której nikt inny nie mógł wykonać, ten zsyłał właśnie na niego.

— Gdzie masz swojego przydupasa? — zagadnął kąśliwie Dilgamon, mając na myśli jego pomagiera - Demona Trzeciego Poziomu - krępego, włochatego czorta, który wyjątkowo irytował go swoją ślamazarnością.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 24, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Ostatnie kuszenieWhere stories live. Discover now