Prolog

11 1 0
                                    

22 lica 2020roku, Wojewódzki Szpital Psychiatryczny im. Tadeusza Bilikiewicza w Gdańsku.

Baltazar rozsiadł się w poczekalni czekając na konsultację. Jego wiotkie ciało chwiało się na boki. Policzki zalał płomień gorąca a usta wykrzywiły się w grymas. Kobieta z naprzeciwka wpatrywała się w niego z przejęciem. Dreszcze miotały nim jak szatanem. Źle znosił stres.

-Chrzanowski- z gabinetu wyrwał się gruby, ochrypły głos. Na ten dźwięk chłopak podskoczył jak porażony. Nieudolnie próbował się podnieść. Fizyczne ciało nie reagowało-siedział w tej samej pozycji. Jedyne co się zmieniło to wyraz jego twarzy: z przerażonego na obłąkany.

-Pan Chrzanowski- starszy mężczyzna wygramolił się z gabinetu i uważnie przyglądał się ludziom w poczekalni. Był podstarzały i otyły. Nosił biały kitel i duże bryle z czarnymi oprawkami. Przejęty i pozbawiony drogi ucieczki Baltazar przełknął ślinę która jak głaz utknęła w jego przełyku. Gdy nieśmiało podnosił rękę przypominał wyglądem uczniaka który niechętnie zgłasza obecność na zajęciach. Starszy mężczyzna rzucił mu jeszcze jedno spojrzenie znad okularów i zapraszającym gestem wskazał na wejście.

-Proszę-zachęcił, widząc jego problemy z koordynacją. Chłopak nie tylko wyglądał ale i zachowywał się jak prawdziwy szaleniec. Roztrzepane włosy, ziemista cera, fioletowe cienie pod oczami i co najważniejsza gesty. Jego kończyny trzęsły się jak galareta. Rękoma wymachiwał we wszystkie strony świata a szczupłe, zgarbione ciało przypominało zwinięte w pozycji embrionalnej zwierzę. Twarz była tak napięta że mięśnie uwypuklały każdą żyłę i nierówność naskórka. Subtelnym dodatkiem do całości był uśmiech: nieszczery, przerysowany, piekielny uśmiech.

-Proszę usiąść- lekarz wskazał na kozetkę-Napije się Pan wody?

-N...Nie- wydukał nerwowo obgryzając skórki. Nie potrafił się pozbyć tego nerwowego nawyku.

Lekarz nie komentował, mruknął tylko coś pod nosem i zajrzał do swoich papierów. Gdy znalazł akta Baltazara widocznie się zaniepokoił. Wertował papiery jakby nie wiedział od czego zacząć. Dopiero po chwili namysłu zapytał:

-Czy jest Pan na ten moment stabilny?

Stabilny- te słowa niczym trzęsienie ziemi wywołały lawinę w jego umyśle. Był tak daleko od stabilności jak dwa punkty geograficzne na przeciwnych półkulach. Czuł się jak śmiałek stąpający po linie którego od spadku w otchłań dzielił jeden zły ruch. Był na skraju załamania nerwowego i ledwo co nad sobą panował.

-Tak sądzę- odparł po chwili. Na te słowa doktor jakby odetchnął z ulgą.

-Chciałbym żeby mi Pan powiedział, co pamięta z tego wieczoru...-spojrzał na niego porozumiewawczo i oparł dłonie na biurku.

Chłopak czuł jak zalewają go zimne poty. Temperatura ciała wzrastała a jemu robiło się słabo. Świadomość za wszelką cenę starała się wymazać te okropne wspomnienia. Nie chciał ich pamiętać a tym bardziej do nich wracać. Obecna sytuacja była sama w sobie wystarczająco traumatyczna.

-Niewiele pamiętam- urwał i wbił puste oczy w ziemie. Palce krwawiły mu od skubania. Już go przesłuchiwali. Nie będzie się uwewnętrzniał po raz kolejny. Na komisariacie przez dobre cztery godziny odpowiadał na niezręczne pytania w przeszklonej kabinie.

-Może Panu przypomnę?- doktorek nie dawał za wygraną. Wziął do ręki kartę, odchrząknął i zaczął głośno czytać.

-Baltazar Chrzanowski, nieudana próba zabójstwa. Dnia czternastego lipca w godzinach popołudniowych postrzelił poszkodowanego z zamiarem odebrania mu życia. Zatrzymany na miejscu zbrodni przez sąsiadów. Sprawca nie współpracował z policją...-kontynuował ale chłopak już nie słuchał. Odłączył się. Nie chciał być pouczany. Nie teraz, nie po tym wszystkim. Tylko on mógł być tak durny żeby spartaczyć zabójstwo tego pijaka. Nawet w małym stopniu nie żałował swojej decyzji. Było mu za to wstyd że stchórzył i nie zrobił tego raz a dobrze. Śmierć od spluwy to najłaskawsze co mogło go spotkać. Był przekonany że zgnije w piekle.

-Panie Chrzanowski, czy miał Pan jakiś związek z ofiarą?- świdrował go wzrokiem.

'Ofiarą' to słowo wywarło na nim takie wrażenie że zaczął się śmiać. Głośno, prześmiewczo. Tak ekspresywnie że wprowadził tym lekarza w osłupienie.

-Nie bardzo- rzucił gdy zdołał się opanować. Nie było to do końca prawdą ale kogo by to obchodziło. Skłamał po raz kolejny i nie robił sobie z tego powodu wyrzutów. Ona i tak nie powie prawdy a on całym sobą czuł się zobowiązany aby ją przed tym ochronić. Jego bohaterska strona łechtała jego ego stabilizując go na pograniczu trzeźwości i wariactwa. Jedyne co go cieszyło to fakt że przez jego strzał pijak musiał spędzić minimum trzy tygodnie w szpitalu na obserwacji. Dzięki czemu ona była bezpieczna. Nikt nie mógł jej skrzywdzić. Przynajmniej o to udało mu się zadbać. To dawało mu czas na zaplanowanie planu B. Planu który naprawi wszystko co do tej pory poszło nie tak. Musiał ją stamtąd wyrwać. Tylko tego wtedy pragnął.

PeppermintWhere stories live. Discover now