Rozdział 1

250 23 12
                                    

Trzepot skrzydeł mojego chowańca obwieścił moje przybycie strażnikom stojącym przy imponującej bramie, zbudowanej pomiędzy dwoma górami, które tworzyły naturalną barierę ochronną wioski Inid.  Mężczyźni zmierzyli spojrzeniami mnie i mojego owletta, a potem wymienili porozumiewawcze spojrzenia nim jeden z nich się odezwał.

- Kim jesteś i czego tutaj szukasz młoda elfko? - Zrobił krok w moim kierunku, opierając ostrzegawczo dłoń na klindze miecza, który był przytroczony do jego pasa. 

Mój umysł, który swego czasu poddałam prawdziwie drakońskiemu szkoleniu, zadziałał szybciej niż moja logika. Zmierzyłam strażnika ostrym, uważnym spojrzeniem, poddając go szybkiej analizie: umięśniony i wysoki, na pewno silniejszy ode mnie. Jedyną jego bronią był miecz i dwa noże które schowane miał w butach. Gdyby nawet chował jakąś inną broń, jego ubranie uniemożliwiało mu szybkie jej dobycie, co dawało mi przewagę. Odciski na dłoniach od miecza potwierdzały że preferuje walkę w zwarciu. Kładł większy nacisk na prawą nogę, co sugerowało stary uraz z którego nie udało mu się do końca wyleczyć. Ze świeżą raną nie stał by na stanowisku. 

Drugi ze strażników miał przerzucony przez plecy łuk i przytroczone przy udach dwa sztylety. Jego spodnie miały też kieszenie, więc nie mogłam wykluczyć tego, że posiadał inne bronie do których miał łatwy dostęp. Był jednak sporo młodszy od swojego towarzysza, a jego niepewne spojrzenie i to w jaki sposób pozwalał mówić starszemu sugerowało że nie był jeszcze doświadczony. 

Oczyma wyobraźni zobaczyłam jak zeskakuję z owletta i szarżuję na wojownika, który stoi bliżej. Nim do niego dobiegam mężczyzna dobywa już miecza i zamachuje się w moją stronę prawą ręką, która była jego dominującą. Nie zatrzymuję się, żeby sparować uderzenie, zamiast tego wykonuję ślizg i atakuję jego lewą kostkę. Mężczyzna jest w stanie utrzymać się na drugiej, ale jego równowaga jest już zachwiana, więc pada, kiedy kopię tył jego kolana. Szybkim ruchem wykręcam mu rękę i odrzucam miecz, który i tak jest zdecydowanie zbyt ciężki żebym mogła go użyć. Drugi ze strażników zdążył się już otrząsnąć z szoku i mierzy do mnie z łuku, jednak nie strzelał bojąc się trafić partnera. Teraz kiedy starszy z mężczyzn leży na ziemi, młodszy ma czysty strzał. Podnoszę otumanionego przeciwnika i zasłaniam się od strzały szybującej w moim kierunku. Powietrze rozdziera krzyk z dwóch gardeł - jeden bólu, drugi niedowierzania i złości. Nie tracąc czasu wyciągam z butów rannego noże, tym samym pozbawiając go broni i szarżuję na młodszego strażnika. Chłopak rozpaczliwie próbuje nałożyć drugą strzałę, ale jest zbyt rozkojarzony, a dystans między nami zbyt krótki. Dobiegam do niego nim...

STOP! 

Otrząsam się. Wszystko to przelatuje mi przed oczami w zaledwie parę sekund nim zdążę wziąć się w garść. Biorę głęboki oddech i uśmiecham się do starszego strażnika, który dalej czeka na moją odpowiedź z ręką zawieszoną na mieczu.

- Jestem Nike Althea z wioski Eel. - Przedstawiłam się, wyciągając z kieszeni płaszcza wisiorek z godłem Lśniącej Straży. - Przybywam prosić o schronienie - zaznaczyłam uroczystym tonem. Wedle traktatu zawartego niemalże przy powstaniu eldaryi wszystkie wioski miały obowiązek przyjąć szukających schronienia, tak długo jak nie byli przestępcami i nie stanowili zagrożenia dla mieszkańców.

- Rozumiem. Proszę, zejdź ze swojego chowańca, przez bramę musisz przejść o własnych siłach - zadecydował wojownik.

Dopiero dużo później miałam się dowiedzieć, że przez bramę mogli przejść tylko ci o czystych intencjach. Inni odczuli by niewyobrażalny ból, uniemożliwiający im wykonanie nawet jednego kroku wgłąb wioski.

- Bądź grzeczny Oberon. - Poklepałam owletta po szyi i zeskoczyłam na ziemię. 

Minęłam strażników, mimowolnie śledząc i analizując każdy ich ruch, po czym przeszłam przez bramę i odwróciłam się wyczekująco w ich stronę. Mężczyźni znów wymienili spojrzenia po czym starszy z nich skinął na łucznika.

Tym Razem *Eldarya*Donde viven las historias. Descúbrelo ahora