Rozdział XII

441 46 24
                                    


Po dwóch tygodniach błogiego odpoczynku, wychodzenia na miasto i ćwiczeń swobodniejszych niż te w trasie, w końcu wróciliśmy do zwykłej, cyrkowej codzienności.
Pogoda dopisywała, tak samo jak humor całej ekipy, przynajmniej do czasu. Wiadomo, że wszystko, co piękne, kiedyś się kończy, a w tym przypadku skończyło się na drobnych sprzeczkach. Kłócenie się o pierdoły i czepianie nieistotnych szczegółów na stałe zagościło wśród cyrkowców. Tylko mała część towarzystwa zdołała się przed tym ustrzec, niestety ja i Ciel nie należeliśmy do grona szczęśliwców. Emocje i nerwy przed wróceniem do występów wzięły górę, przez co atmosfera była cholernie napięta.

- Sam to rób, skoro jesteś taki mądry. - warknął Ciel, kiedy zwróciłem mu uwagę, że źle stawia stopy.

To był odruch z dzieciństwa. Wielokrotnie słyszałem podobne komentarze, tyle że w moją stronę, byłem besztany za każdy błąd tego typu. Teraz, kiedy przypatrywałem się chłopakowi stąpającemu po linie, sam średnio powstrzymywałem się od podobnych uwag.

- Chcesz, abym sam to zrobił? - uśmiechnąłem się wrednie, widząc, że jest już mocno zirytowany.

- Tak. - stanął naprzeciwko i skrzyżował ręce na piersi.

Był dużo niższy, przez co widok z boku musiał być komiczny. Jednak śmiesznie nie wyglądało zdenerwowanie wymalowane na jego twarzy, kiedy wlepiał we mnie wzrok. Chyba doprowadzałem go na skraj wytrzymałości, o co przy obecnym nastroju nie było trudno.

- Jak sobie panicz życzy. - odparłem i wyminąłem go, czochrając mu włosy.

Zamiast jednak udać się do liny, na której ćwiczył, skierowałem kroki w stronę tej wiszącej kilkanaście metrów nad ziemią. Czułem na plecach jego zaskoczone spojrzenie, ale nie przejąłem się tym. Złapałem drabinkę prowadzącą na szczyt i zacząłem się po niej wspinać. Chłopak od razu zmienił złość w niepokój.

- Złaź, Sebastian. 

- Chciałeś, żebym sam to zrobił, więc zrobię.

Z uwagi na późną porę w namiocie byłem tylko ja i Ciel, dzięki czemu nie martwiłem się o to, że ktoś mógłby mi przeszkodzić. Stanąłem na podeście i spojrzałem na linę zabezpieczającą, która miała chronić linoskoczka przed upadkiem. Przez chwilę pokusiłem się o myśl, czy by jej nie założyć, jednak szybko wyrzuciłem ten pomysł z głowy.
Kiedy jako nastolatek zaczynałem zabawę z chodzeniem po linie, nienawidziłem być przypięty. Czułem się, jakbym oszukiwał. Dlatego odwróciłem wzrok od zabezpieczenia i skierowałem go na drugi podest. Wydawał się daleko, o wiele dalej niż wtedy, kiedy patrzyłem na niego z dołu. Wiedziałem, że to tylko złudzenie, które jednak zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Tyle lat nie stawałem na linie, czy będę jeszcze pamiętał jak to robić?
Nie patrzyłem w dół, tylko dumnie przed siebie. Głos Ciela, który coś do mnie z dołu krzyczał, powoli cichł. Cisza odbijała się echem w mojej głowie, a serce biło znacznie szybciej niż zazwyczaj. Czułem krew pulsującą w żyłach i uczucie beztroski, jakby ktoś zdjął ciężar z moich barków.

- Jesteś artystą. - szepnąłem sam do siebie, biorąc z uchwytu długi kij mający pomóc w zachowaniu równowagi.

Te dwa słowa zawsze pozwalały zredukować stres, kiedy zaczynałem występ. Byłem artystą, który swoim ciałem, zwinnością i lekkością tworzył coś pięknego. Wychodziłem poza sferę pojmowania zwykłego szarego człowieka, zaprzeczałem grawitacji, stwarzałem świat, w którym rzeczy niemożliwe stawały się prawdą.
Nie wiem, jak zrobiłem pierwszy krok, nie pamiętam. Pchnięty podekscytowaniem i masą sprzecznych emocji postawiłem stopę na linie, która zachwiała się nieufnie, jakby wyczuwała, że nie jestem członkiem trupy. Po chwili jednak jakby mnie zaakceptowała, stając się nieruchomą, aczkolwiek wąską drogą na drugie stanowisko.
Kolejnym momentem, który mi umknął, był ten, kiedy postawiłem drugą stopę, stając na linie całym ciężarem. Byłem tylko ja i ona. Moja droga na podest lub do nieba, jeśli pozwolę sobie na zbyt wiele.
Zacząłem iść, ani na chwilę nie dając radości, strachowi czy pysze przejąć nade mną władzy. Lina czuła to, co ja. Wiedziałem, że pozwoli mi po sobie przejść tylko wtedy, kiedy nie uniosę się dumą przed końcem trasy. Podobno większość linoskoczków ginęła trzy kroki przed końcem. Pozwolili sobie na myśl o wygranej, nim faktycznie tego dokonali. Nie popełnię tego błędu.
Nic jednak nie mogłem poradzić na przyjemne uniesienie, które, tak czy siak, czułem. Słodki stan podobny do upojenia alkoholowego, uczucie stąpania w innej rzeczywistości. Zdawałem się balansować między piekłem a niebem z lekkością, jakby mój anioł stróż czuwał nade mną i nie pozwolił zrobić mi krzywdy. Przez to też umknął mi moment, kiedy stanąłem na końcu trasy. Kiedy przeszedłem tych kilka metrów?
Spojrzałem z czymś na wzór tęsknoty na podest, z którego zacząłem wędrówkę, jednak nie ośmieliłem się ponownie wejść na linę. Nie chciałem kusić losu bardziej, niż było to konieczne. A jednak teraz, kiedy znów zasmakowałem tego uczucia, byłem spragniony więcej, i to nie tylko w kontekście liny. Chciałem akrobacji, wspinania po szarfie. W mojej głowie pojawiła się dość niespodziewana myśl, że chciałbym wrócić do tego wszystkiego. Zakiełkowała ona w moim umyśle i wiedziałem, że zostanie na długo, dopóki jej nie zrealizuję.

- Jesteś głupi czy co?! - po zejściu na dół od razu dopadł do mnie Ciel. - Zresztą, po co pytam. Wiadomo, że jesteś.

Przyjrzałem mu się uważnie, odkrywając, że nie wyglądał zbyt dobrze. Z jednej strony był zdenerwowany jak zawsze, a z drugiej lekko drżał, i to nie tylko ze wzburzenia. Trząsł się chyba z niepokoju, wielu zmiennych i ciężkich emocji. Nie mógł wiedzieć, że mam już jakieś doświadczenie i być może od początku do końca był gotów na to, że będzie jedynym świadkiem mojej tragicznej śmierci.

- Ciel, posłuchaj... - zacząłem, jednak chłopak zdawał się nie brać moich słów w ogóle pod uwagę.

- Mogłeś zginąć! - wyrzucił, kuląc ramiona, a następnie zakrywając twarz dłońmi. Wydawało mi się, że w tym momencie zeszło z niego napięcie. Jego mięśnie się rozluźniły, a oddech stał się spokojniejszy. Co nie oznaczało oczywiście, że było mu lepiej. - Jesteś tak bezdennie głupi...

W tym momencie doszło do mnie, że trochę to zjebałem. Podczas gdy ja stąpałem po linie z radością, on przeżywał na dole dramat.
Westchnąłem, podrapałem się po karku i rozejrzałem, po czym wróciłem wzrokiem do jego drobnej postaci, która przez obecną pozę wydawała się jeszcze mniejsza.

- Przepraszam, Ciel. - szepnąłem, przygarniając go do siebie, a następnie lekko obejmując.

Chłopak nie oddał gestu, ale mnie też nie odepchnął. Trwał biernie w uścisku tak długo, że w pewnej chwili chciałem go już puścić, lecz wtedy opuścił ręce wzdłuż tułowia i bez słowa oparł czoło na moim ramieniu. Ciężko powiedzieć, że zaczynałem go powoli rozumieć, lub że wyrobiłem już sobie jakąś stałą opinię na jego temat, ale stopniowo zmieniałem nastawienie. Może Alois faktycznie miał rację co do jego drugiej, łagodniejszej strony?

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now