Rozdział XXV

274 41 6
                                    


Budząc się rano, nie podnosiłem się gwałtownie, nie chcąc budzić Ciela. Chłopak jak zawsze spał słodko, oparty o mój bok. Z żalem go odsunąłem, pozwalając chłopakowi bardziej wtulić się w kołdrę i kiedy upewniłem się, że na pewno śpi, podniosłem się i wyszedłem z przyczepy. Słońce ledwie co wyszło zza horyzontu, w powietrzu wyraźnie czuć było zapach minionej nocy i wilgoci wywołanej gęstą mgłą, której szczątki wciąż unosiły się nad rosnącym nieopodal lasem.
Odetchnąłem i przetarłem twarz, czując skutki wczorajszych drinków. Nie upiłem się, a co za tym idzie nie miałem kaca, jednak moje samopoczucie było średnie. Czułem się otumaniony i mało kontaktowy.
Przysiadłem na schodku przed drzwiami, wyjmując z kieszeni paczkę fajek z zapalniczką w środku. Dawno tego nie robiłem. Chyba zbyt dużo działo się w moim życiu, abym myślał o czymś tak trywialnym jak papierosy. Moje uzależnienie wydawało się na jakiś czas dokonać żywota.
Wziąłem jedną sztukę z opakowania i wsadziłem do ust, podpalając koniec, dzięki czemu mogłem w końcu poczuć w płucach gryzący dym.

- No proszę, kogo my tu mamy. - usłyszałem za sobą czyjś głos, przez co wzdrygnąłem się, spoglądając na Ciela stojącego w progu. Skubany potrafił się zachowywać cicho jeśli chciał.

- No witam. - odparłem niechętnie, chcąc schować paczkę do kieszeni. Phantomhive był jednak szybszy i zabrał ją ode mnie, wyjmując następnie papierosa, którego sprawnym ruchem odpalił. Resztę schował do kieszeni. - Jesteś niepełnoletni, Ciel. Oddawaj.

Patrzyłem na niego surowo, a on odwdzięczył się wyzywającym spojrzeniem, perfidnie się przy tym zaciągając.

- I co? - zapytał, unosząc brew. - Z tego powodu ty się możesz truć, a ja nie? To wolny kraj.

- Oddaj. - powtórzyłem, próbując wyjąć papierosa z jego ust, jednak w odpowiednich momentach robił uniki.

Po chwili byłem już naprawdę zrezygnowany i gotów na to, aby pozwolić mu robić, co chciał. Jak zawsze był uparty, co z jednej strony cieszyło mnie, a jemu dodawało charakteru, a z drugiej chwilami doprowadzało mnie do szewskiej pasji.

- Idziesz ze mną. - oznajmił niespodziewanie i bezceremonialnie pociągnął mnie za rękę, zaczynając prowadzić w tylko sobie znanym kierunku.

Zaskakujące. Któryś już raz musiałem przyznać, że jak na tak drobną i chudą osobę miał zaskakująco dużo siły. Kątem oka spojrzałem na znikający z zasięgu wzroku cyrk, po czym skierowałem wzrok na mojego towarzysza, który jak zawsze miał plan, jakiego nie zamierzał mi zdradzić. 

- Gdzie się wybieramy? - zapytałem, przechylając głowę niczym małe, ciekawskie dziecko.

- Zobaczysz, Sebastianie. Zdradzę jedynie, że idziemy pokonać twój nałóg.

Nie ucieszyła mnie ta informacja, jednak nie miałem wyboru. Trzymał mnie mocno i nie zapowiadało się, aby zamierzał puścić przed dotarciem do celu.
Po chwili znaleźliśmy się w mieście, które mimo wczesnej pory tętniło życiem. Zaskoczyła mnie ilość mieszkańców którzy chodzili po centrum, najpewniej spiesząc się do pracy. Dość krótki, aczkolwiek żwawy spacer pozwolił mi zaczerpnąć świeżego powietrza, które po śnie trochę mnie otrzeźwiło.
Zanim na dobre zdążyłem nacieszyć wzrok widokiem zabytkowych kamienic, zostałem wciągnięty do jednej z nich, a raczej do apteki znajdującej się w starym budynku. Wraz z otworzeniem drzwi po pomieszczeniu rozniósł się odgłos dzwonka, a za ladą stawiła się stara, ubrana w specjalny fartuch ekspedientka. Wyraz jej twarzy mówił jasno, że wstała dziś lewą nogą, a może i nie wstała wcale, mając całonocną zmianę. Apteka chwaliła się na wejściu, że jako jedyna w mieście działa przez całą dobę.

- Co mogę panom podać? - zapytała, siląc się na uprzejmy ton, który ostatecznie nie miał w sobie nic przyjaznego.

- Dzień dobry, poproszę coś na rzucanie palenia. Jakieś tabletki, plastry, co pani ma. Byleby były skuteczne. - wyjaśnił Ciel, opierając się o ladę. Rzucił to swobodnym tonem, który wydawał się jedynie bardziej podburzyć aptekarkę. Sądziła zapewne, że to dla niego, a na pełnoletniego nie wyglądał.

Po zmierzeniu go pogardliwym spojrzeniem udała się na tyły, gdzie znajdował się najpewniej składzik, w którym przechowywano leki. Ze zrezygnowaniem spojrzałem na mojego towarzysza i cicho westchnąłem, nie mogąc jednak powstrzymać delikatnego uśmiechu będącego zasługą jego inicjatywy. Ponownie postanowił o mnie zadbać. Co prawda na swój pokrętny sposób, ale jednak.

- Dziękuję, do widzenia. - głos Ciela wyrwał mnie z zamyślenia.

Chłopak zapłacił i zabrał leki, po czym złapał mnie za rękaw i wyprowadził na zewnątrz, tak jakbym miał mu uciec, jeśli zostanę bez nadzoru. Do moich nozdrzy znów wdarło się cudowne, świeże powietrze, zastępując nieprzyjemną woń, jaka unosiła się w aptece.

- A teraz posłuchaj. - zaczął z powagą, dając mi do ręki opakowanie tabletek. Łykałem pełno różnych specyfików po wypadku i mocno mi się to przejadło, ale wydawał się tak przejęty, że nie komentowałem formy. - Masz to brać, rozumiesz? Kiedy tylko najdzie cię ochota albo regularnie, jeśli palisz cały czas. Mam jednak nadzieję, że zdarza ci się tylko czasami.

- Dziękuję, ale poradziłbym sobie. Nie martwisz się o mnie za bardzo? - zapytałem i wziąłem pudełko, rzucając na nie okiem. Gwarantowało odstawienie nikotyny w ciągu dwóch tygodni, lecz domyślałem się, że to bardziej slogan mało związany z prawdą. Po tylu latach pewnie potrwa to trochę dłużej.

- Martwię? - zapytał tymczasem Phantomhive, patrząc na mnie skonsternowany.

Wydawało mi się, że zastanawia się nad tym, czy nie był to zły ruch. Czy nie pokazał za dużo siebie i swoich uczuć. Zapewne sam wiedział, że to, czym mnie dzisiaj otoczył, było troską, lecz chciał mieć tę świadomość tylko dla siebie. Bał się, że może posiąść ją ktoś inny, a potem ją wypomnieć lub uznać go przez nią za słabszego niż jest, mimo że w oczach zdrowej osoby nie jest to żadna ujma. Domyślałem się jednak, że jego świadomość działa trochę inaczej, że ma swoje odchyły i mechanizmy obronne, z których być może nawet on sam na dobre nie zdaje sobie sprawy. Chciałem, aby kiedyś się ich wyzbył i był po prostu taki, jak się czuje, bez bania się swoich emocji, ale póki wciąż tkwił w swoich schematach, nie zamierzałem go niepokoić. Niech wie, że mimo wszystko bardzo go lubię i doceniam to, co robi, bez względu na to, jak będziemy to nazywać.

- Nieważne, Ciel. - zmierzwiłem mu włosy. - Dziękuję. Za wszystko.

CIRCUS || SEBACIELWhere stories live. Discover now