42. Zabawa, bezsensowna gra

2.5K 195 17
                                    


Niebo za oknem przybrało już barwę pomarańczy - słońce powoli znikało za zielonym murem Zakazanego Lasu, poganiane przez zapalające się gwiazdy. Harry przyciągnął do siebie kolejną rolkę pergaminu. Dla świętego spokoju zaczął czytać wszystkie te rzeczy - przypominał sobie zaklęcia, ćwiczył z Hermioną... Inaczej dziewczyna pewnie zamęczyłaby go na śmierć ciągłym nagabywaniem. Zresztą pocieszający był fakt, że nie tylko on musiał uczyć się już teraz - prawie trzy miesiące przed egzaminami! Ron siedział tuż obok, zakopany w stosie notatek. Na Hermionę widocznie nie było mocnych - nawet jej chłopak musiał skapitulować. Prawdopodobnie niedługo broń złoży także cała reszta siódmego roku Gryffindoru - o ile dawno już tego nie zrobili.

Nie było dobrym rozwiązaniem o niczym nie informować przyjaciół. To znaczy - ani o Znaku, o Voldemorcie, o planach... Nic nie wiedzieli. Byli totalnie nieświadomi - mogli żyć spokojnie, cieszyć się, uczyć... Nie przejmowali się rzeczami, które ich nie dotyczyły. To był problem tylko Harry'ego - nikogo innego.

Byli jednak jego przyjaciółmi - chłopak bardzo chciałby być szczery, przynajmniej wobec nich. Ale co powiedziałby Ron, gdyby pokazał mu Znak? Jak zareagowałaby Hermiona na pomysł złożenia wizyty Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Plan był kolejną rzeczą, którą powinien przemilczeć. Kolejną - bo wiele zdarzyło się w tym roku rzeczy, o których jego przyjaciele nigdy się nie dowiedzą. Bez tego na pewno żyje im się lepiej. Może jeszcze kiedyś za to podziękują. A może nie... Mniejsza z tym. Uważał, że jego decyzja jest słuszna.

To, czego ludzie chcą, nie jest przecież zawsze tym samym, czego potrzebują.


Kwiecień już się zaczął, słońce coraz częściej nieśmiało wychodziło zza chmur. A Znak nie bolał już od kilku dobrych dni. Harry zdążył omówić już z Draco cały plan - wiedział, co ma zrobić, kiedy już deportuje się z Hogsmeade. Ślizgon wytłumaczył mu, jak ma się zachowywać, gdzie stanąć w Kręgu - i tak dalej, Harry poznał wszystkie te "formalności". Potem wystarczy poczekać na odpowiedni moment.

Tak. Plan był gotowy, dopracowany. Przemyśleli z pewnością wszystkie ewentualności. Brakowało tylko sygnału Czarnego Pana - Harry nie sądził, że kiedykolwiek, z niecierpliwością będzie oczekiwał czegoś takiego! Jakby naprawdę był cholernym śmierciożercą!

Nie miał czekać długo. Właściwie zaskakująco krótko - ale o tym jeszcze nie wiedział.

***

Draco podkreślał te fragmenty swoich starych notatek, które wydawały mu się odpowiednio ważne. Przecież nie będzie się wszystkiego uczył! Większość Ślizgonów już była w trakcie powtórek do egzaminów - on oczywiście też. Inna sprawa, że niejakiemu Draconowi Malfoy prawie wcale nie zależało.

Zanurzył pióro w atramencie - jednak jego dłoń zamarła o cal od kartki. Wielka kropla tuszu rozprysła się na pergaminie, czyniąc litery zupełnie niemożliwymi do odczytania.

Ale to nie miało teraz znaczenia. Żadnego.

Najpierw było delikatne ukłucie na dnie świadomości. Jak źdźbło chwastu w różanym ogrodzie. Jedna fałszywa nuta w symfonii... A potem... potem poczuł ciepło - niemożliwe do wytłumaczenia inaczej, niż Znak. Mroczny Znak.

Za chwilę ciepło zmieni się w gorąco, potem będzie parzyć, szarpać żywym ogniem. Nie będzie echem wspomnienia - będzie krzykiem, wrzaskiem rozpaczy. Draco wiedział, jak to będzie wyglądać - oszaleje z bólu, będzie chciał zedrzeć z siebie okaleczoną skórę. Jednak nie zrobi tego, bo zachowa tę cholerną resztkę świadomości. Będzie się tylko wił, oczekując na kolejne szarpnięcie nerwów.

Ale to dopiero za chwilę. Teraz... teraz ma jeszcze tę minutę wolności - jedną minutę. Musi ją wykorzystać. Z pewnością za chwilę pojawi się tutaj Harry... Musi wykorzystać te sekundy tak, jak zaplanował. Nie tylko Gryfoni mają prawo planować, o nie.

Blondyn wstał sztywno od stołu. Bez słowa - i jednocześnie przez nikogo nie zaczepiany (niech błogosławiona będzie dyskrecja Slytherinu!) - poszedł do swojego pokoju. Zostawił drzwi uchylone na kilka cali. Stanął na środku pomieszczenia. Różdżkę włożył do tylnej kieszeni spodni - tak żeby łatwo mu było po nią sięgnąć w każdej chwili. Poza tym nie zrobił nic więcej.

Tylko czekał.

Czuł już pierwsze ukąszenia bólu. Jakby wąż z tatuażu zmaterializował się nagle, sącząc do jego krwi palący jad. Sekundy mijały - ale ten jeden raz ich nie liczył. Nie myślał o niczym - jego umysł był czysty, jakby miał bronić się przed atakiem legilimenty.

Usłyszał cichy szmer kroków. Niewidzialna postać uchyliła sobie drzwi, by po momencie zamknąć je z powrotem.


- To on - powiedział Harry, zupełnie niepotrzebnie. Chłopak zrzucił z siebie magiczną pelerynę. Nie miał na sobie szkolnej szaty, a rękaw koszuli był wysoko zadarty. Draco wyraźnie widział czarne linie Znaku.

- Tak - odparł jedynie Ślizgon. Harry podszedł szybko do szafy, otwierając ją szeroko. Nerwowymi gestami odgarniał ubrania - oczywiście szukał czarnej szaty sługi Czarnego Pana. Nie zwracał uwagi na nic więcej, tylko to jedno zaprzątało jego myśli.

- Na co czekasz? Pomóż mi! Nie ma czasu! - rzucił przez ramię pięknooki. Był podniecony, i zdenerwowany. Jego ruchy były chaotyczne, sam nie wiedział, co robić najpierw.

Draco tymczasem oddychał głęboko. Czysty umysł. O niczym nie myśleć.

- Harry...

- No już! Co jest? Gdzie peleryna? Miała być przygotowana! Przecież mówiłem ci, że nie mogę stanąć przed Voldemortem tak... - Odwrócił się zamaszyście do blondyna. I zamarł.

- Przykro mi Harry. Czasami... czasami musimy robić rzeczy, których nie chcemy. Ja... ja naprawdę nie chcę. Ale ty jesteś tylko mój.

Różdżka Draco mierzyła prosto w serce Harry'ego. Nie było mowy o spudłowaniu. Czysty umysł. O niczym nie myśleć. Niczego nie słuchać. I nie wahać się, do diabła! Nie wahać się...

Gryfon zdążył tylko otworzyć usta, zanim Draco wypowiedział zaklęcie.

***

Stał tam przez chwilę, zupełnie sparaliżowany. Draco... Draco celuje do niego? Ale... ale jak to...? Dlaczego...? Co... co on chce zrobić?

I czemu do diabła myślał tylko o zaklęciu, które zostawiło mu bliznę na czole?! Przecież.. przecież Draco go nie zabije! Obaj byli szaleni, ale nie aż tak bardzo! Prawda...?

I... i co to znaczy "jesteś tylko mój"? Co on chce zrobić?!

Otworzył usta - chciał coś powiedzieć, jakoś załagodzić sytuację... wyjaśnić ewentualne nieporozumienia. Nie było czasu, do diabła! Ani sekundy do stracenia! Czarny Pan wzywa, trzeba lecieć już, teraz! Och... Draco miał spojrzenie puste, zupełnie zimne - jak z nim teraz rozmawiać?! Gryfon nie wydobył z siebie nawet dźwięku - przeszkodził mu błysk światła.

Nie jest zielone - szepnęła jakaś zbłąkana myśl.

Mięśnie rozluźniły się zupełnie nagle. Nogi ugięły się pod nim - chciał wyrzucić przed siebie ręce, oprzeć się jakoś... Ale ciało go nie słuchało. Był bezwładny, zupełnie pozbawiony kontroli nad kończynami. Jak szmaciana lalka; teatralna zabawka, której ktoś podciął sznurki.

Gdyby nie silne ramiona Draco, na pewno rozbiłby sobie głowę. Ale Ślizgon podtrzymał go, bezpiecznie kładąc na podłodze. Harry chciał coś do niego krzyknąć, szarpnąć się, wstać... Ale jego możliwości ograniczały się tylko do oddychania. Nie mógł nawet unieść powiek - nie widział nic. Był tak strasznie ograniczony bez tego zmysłu... Ślepy i bezwolny.

Cholera! O co chodziło?! Co się działo, co się stało? Jak Draco mógł się tak zachowywać?! Czyżby opętał go Czarny Pan, czy to może jego własna głupota?! Cholera, cholera jasna! - Harry bardzo chciałby móc teraz zacisnąć pięści.

- Harry... Harry... Naprawdę nie chcę. Naprawdę, musisz to wiedzieć... - blondyn szeptał mu prosto do ucha, łaskocząc policzek kilkoma dłuższymi pasemkami włosów. Harry wyczuwał, że głowę ma na jego kolanach, a szczupłe ręce obejmują go, trzymając prawie kurczowo. Smukłe palce czesały rozczochrane włosy z taką przerażającą czułością. - Nie chcę ci robić krzywdy. Nigdy, nigdy... Teraz też nie. Ale... ale nie mogę pozwolić ci iść do Niego... Nie mogę, nie mogę... Przecież ty wiesz. Co ja zrobię bez ciebie? Nie umiem już żyć, jeśli nie ma cię przy mnie. Nie pozwolę, żeby On mi cię odebrał. Nie mogę. Proszę, zrozum, naprawdę nie mogę. - Głos chłopaka drżał, oddech był nierówny, jakby Ślizgon miał za sobą rundkę dookoła zamku.

Draco jęknął, kiedy przeszyła go fala bólu. Harry nie mógł nawet zacisnąć szczęk, chociaż jego ramię także rozrywało się na kawałki. Znak palił - Voldemort wzywał... Szansa na pokonanie potwora odpływała. Następna może nadarzyć się dopiero za długi czas - a Harry nie mógł nic zrobić. Nie miał już nawet nadziei, że Draco uwolni go w ciągu najbliższych minut. Pozostawało tylko czekać, aż minie ten dziwny stan...

Potem... potem wszystko sobie wyjaśnią.

Wszystko.

- Wybacz mi. Proszę, wybacz mi... Ale co ja mogę? Nic. Przecież... nie pozwolę ci umrzeć. Musisz to wiedzieć. Ty... ty zrozumiesz, prawda? Przepraszam, że robię to w ten sposób, ale... ale to jedyne... wszystko, co mogę. Przepraszam.

***

To dla jego dobra. Dla jego dobra. To był jedyny cel. Nic innego nie mógł przecież zrobić - bo co było w stanie powstrzymać Gryfona, takiego jak Harry, przed zrobieniem rzeczy, którą zaplanował? Nic.

Zaklęcie nie powodowało żadnych skutków ubocznych. Jego działanie przypominało nagły paraliż, zupełną niemoc. Po jego zdjęciu Harry'emu nic nie będzie. Draco miał okazję to sprawdzić - był w końcu Ślizgonem. A takie wyjście jest o wiele lepsze niż pozwolić chłopakowi aportować się do Czarnego Pana! Tysiąc razy lepsze!

Nie wiedział, jak długo siedział tak na podłodze, tuląc do siebie przerażająco bezwładne ciało. Sekundy zlewały się w minuty, minuty w kwadranse i godziny. Tykanie zegara stało się jednostajnym, cichym szumem. Jak szmer strumienia. Czas wydawał się czymś abstrakcyjnym, nierealnym. Nie odmierzały go już sekundy, ale uderzenia ich serc. Oddechy... Co więcej? Nic.


I w końcu, po setkach lat błagania - ból minął. Już... już było po wszystkim. Teraz nawet gdyby Harry chciał, nie będzie mógł teleportować się do Czarnego Pana. Jest... jest dobrze.

Draco uniósł różdżkę, szepcząc przeciwzaklęcie. Tym razem nie towarzyszył temu żaden błysk, nic. Przez chwilę chłopak bał się, że źle zapamiętał formułę. Co się stanie, jeśli okaże się, że nie umie cofnąć czaru? Och, bał się nawet myśleć! Ulżyło mu dopiero, kiedy Harry drgnął się w jego ramionach.

- Wybacz mi - powiedział bardzo cicho. Przygotował się na wybuch gniewu, krzyk, tysiąc słów, które bolą...

Chłopak uniósł powieki. Spod zasłony niemoralnie długich rzęs patrzyły teraz te zielone oczy. Oczy koloru avady.

***

Podniósł się, zmuszając zdrętwiałe mięśnie do ruchu. Teraz klęczeli - on i Draco - naprzeciw siebie. Jeszcze tylko niziutki stoliczek i czułby się jak w japońskiej restauracji! Och, to nie pora na żarty! Jednak nie mógł pozbyć się tego psychodelicznego humoru. Chciało mu się śmiać. Sytuacja była komiczna, tragiczna i beznadziejna - a jemu chciało się śmiać.

Cóż - w końcu był szaleńcem. Takim jak on wszystko wolno. Nie można przecież traktować poważnie wariatów, chyba że także jest się wariatem, haha! Jakie proste byłoby życie, gdyby pozwolili mu w końcu doszczętnie zwariować...

Co miał powiedzieć Draconowi? Że źle zrobił? Nie, tego nie mógł - przecież Ślizgon chciał tylko jego dobra. Chciał go chronić - jak Harry mógłby być za to zły?

Ale szczęśliwe zakończenie Bajki o Harrym Potterze nie jest jednocześnie szczęśliwym zakończeniem Bajki o Świecie. Tym cholernym, wielkim i egoistycznym Świecie, który bawi się nim - Harrym, Rycerzem Bez Skazy, Wybrańcem i Złotym Chopcem - jak zabawką. Jakby był lalką bez woli i duszy... I, do diabła, musi robić dokładnie to, co Świat mu każe. Bo innej drogi nie ma. Bo Świat to wszyscy ludzie, nawet jego przyjaciele. Bo Świat starłby go na proch, gdyby tylko odważył się chociaż szepnąć Nie.

- Obaj jesteśmy szaleni - powiedział w końcu Gryfon, wzdychając ciężko. Draco w milczeniu skinął głową. Pochylił się i uczepił koszuli Gryfona, wtulając twarz w jego szyję. Harry czuł słodki zapach jego mydła - wanilia i wiśnia. - Draco... Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy.

- Przepraszam - szepnął blondyn w szyję chłopaka. Harry przełknął cicho. Delikatnie odepchnął Ślizgona - tak żeby mógł patrzeć chłopakowi prosto w oczy. Gryfonowi już wcale nie było do śmiechu. Musiał zachować powagę. Prawie śmiertelną.

- Draco zrozum. Jestem twój. Ale... ale nie próbuj mnie... wiązać. Muszę to zrobić, przecież wiesz. Nie po to czekałem tyle czasu, żeby to wszystko zaprzepaścić. Nie zamkniesz mnie w żadnej klatce, nawet gdyby była ze złota. - Mówił to spokojnie, tak żeby Draco zrozumiał. Chciał jak najtrafniej ubrać myśli w słowa. Miał nadzieję, że Ślizgon pojął ich sens.

- Ale Harry... Przecież On cię zabije. Jak... jak mogę ci na to pozwolić... - Draco zagryzł wargi, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Harry przyciągnął go do siebie, zanurzając twarz w jego włosach.

- Ja wiem, że się martwisz. Ale to niepotrzebne. Uda mi się. Wiem, że mi się uda. I ty też musisz to wiedzieć.

- Nie umiem uwierzyć. Po prostu nie umiem - jęknął blondyn, zaciskając palce na koszuli Harry'ego. - Wiesz jaki On jest. I... i jak możesz sobie wyobrażać, że mamy szansę? On jest potężny, może wszystko... Ma hordę sług, gotowych zabić kogokolwiek na jedno jego skinienie. Wypełnią każdy rozkaz, jeśli tylko On pstryknie palcami! Wiesz przecież, wiesz to wszystko... - Draco odetchnął głęboko, jakby przygotowywał się do skoku do wody. - A my jesteśmy tylko szczeniakami, mamy po siedemnaście lat... Co my możemy? Harry, co my możemy, tak naprawdę?

- Draco... kiedyś... Dawno, dawno temu kazałeś mi sobie zaufać, pamiętasz? - szepnął Harry.

- C... co?

- Pierwsza nasza noc. Powiedziałeś, że będzie dobrze. Że nic się nie stanie. Kazałeś sobie zaufać i ja ci zaufałem. Pamiętasz? - Draco w milczeniu skinął głową. Harry czuł jego rzęsy, łaskoczące go w szyję. Uśmiechnął się lekko. - Zaufałem ci. I teraz jest dobrze. Jesteśmy razem. Jest dobrze.

- Harry...

- Cii... Jeszcze nie skończyłem. - Uśmiechał się już tak szeroko, że Draco musiał to wyczuć. Cały gniew gdzieś wyparował. W końcu mają przed sobą jeszcze tyle dni, tyle czasu... Nie poganiała ich już równonoc, żaden termin ani granica. Okazja sama się znajdzie. Wystarczy czekać. A jeśli jednak się nie znajdzie, będzie to oznaczać tylko tyle, że Voldemort nagle zaniechał wszystkich swoich zbrodniczych planów. I życie będzie piękne. - Wiesz Draco... Teraz ja cię proszę, żebyś mi zaufał. Będzie dobrze. Zobaczysz, że będzie.

- Harry... - głos Draco był tylko ochrypłym szeptem. Gryfon pocałował go delikatnie w szyję. - Szczęśliwe zakończenia nie istnieją.

- Ale my jesteśmy szaleńcami. Możemy wierzyć w szczęśliwe zakończenie.

***

Draco obiecał Harry'emu, że już nigdy nie spróbuje go powstrzymać. Złote klatki i kryształowe łańcuchy sprawiłyby tylko, że chłopak odsunąłby się do niego - odszedłby i już nigdy nie wrócił. To taki wolny duch - wilk, którego można oswoić; może dać się głaskać, może bawić się i aportować - do czasu, kiedy założy mu się smycz i kaganiec. Wtedy znów staje się tym dzikim zwierzęciem, które pragnie tylko uciec jak najdalej.

Harry pachniał wiatrem i jarzębiną. A wiatru nie można zniewolić. Teraz Draco wiedział. To wcale nie ułatwiało mu życia. Bo co zrobi, kiedy Znak znów się odezwie, a Mroczny Pan zechce przypomnieć o sobie?

Nic. Da Harry'emu płaszcz i maskę. Nie będzie w stanie zrobić więcej. Nie będzie mógł zrobić więcej - obiecał przecież... Przysięgał na parszywy honor rodu Malfoyów! Do diabła...

Równie dobrze mógłby podać chłopakowi nóż i patrzeć, jak podrzyna sobie gardło - parsknął gorzko. Wplótł palce we włosy leżącego mu na piersiach chłopaka. Harry spał, ukołysany do snu oddechem blondyna. Co mogło mu się śnić? Na pewno nie koszmary. Ale w obecnej sytuacji trudno było zgadnąć, co dla Złotego Chłopca mogło być koszmarem.

Tylko oni - Draco i Harry - wiedzieli, co zdarzy się w przyszłości. Ich mała, straszna tajemnica. Czarny Pan. Draco patrzył na tych wszystkich ludzi - uczniów szkoły, nauczycieli, kogokolwiek... Ludzie pogrążeni w cudownej nieświadomości. Ludzie nie dręczeni irracjonalnym strachem. Ludzie, którzy nikomu niczego nie musieli obiecywać.

Ludzie ze zwyczajnymi pragnieniami. Może bali się Mrocznego Lorda - jednak był to strach odległy, coś w rodzaju obawy przed huraganem albo trzęsieniem ziemi. Nie musieli o tym myśleć w dzień i w nocy.

A on i Harry musieli. Czarny Pan stał się dla nich czymś tak zwyczajnym i oczywistym. Chleb powszedni.

Zazdrościł reszcie świata... Och, wielki Merlinie, jak bardzo zazdrościł! Jak bardzo chciałby być teraz na miejscu tego półgłówka Longbottoma, którego jedynym problemem jest pewnie praca domowa z Zielarstwa! Albo... albo nawet Weasleya - tak, nawet ten idiota ma lepiej niż on, szlachetnie urodzony Draco Malfoy, w którego żyłach płynie najczystsza krew w Hogwarcie!

Coś ścisnęło się w piersi chłopaka, kiedy pomyślał o Ronaldzie Weasleyu. Temu frajerowi zazdrościł bardziej niż mógłby - i chciałby - się przed sobą samym przyznać. Pragnął, żeby on i Harry mogli wieść życie tak proste jak Weasley i Granger. Żeby mogli tak samo trzymać się za ręce, zupełnie otwarcie mówić o swoich uczuciach... Ale to nie dla nich, o nie. Oni zawsze będą musieli się ukrywać, czaić w cieniu. Uczucia będą trzymać na wodzy, dopóki nie zamkną się wszystkie oczy, zdolne ich zobaczyć.

Roześmiał się cicho, sam do siebie. Och, był szalony, szalony bardziej niż ktokolwiek! Może tylko Harry Potter był większym wariatem!

Życie to zabawa, bezsensowna gra pozorów. To tylko ukrywanie się, nieustanne wyczekiwanie na właściwy moment. Życie to uśmiechy i zmrużone oczy, uczucia chowane za kurtyną rzęs. Życie to kłamstwa, małe lub większe. Życie to pieniądze, dotyk kupowany za cenę kilku słów - i słowa za cenę dotyku.

Życie to zabawa, bezsensowna gra pozorów, w której chodzi tylko o przyjemność. Małą lub większą. I, paradoksalnie, tak właśnie trzeba o nim myśleć. Nie ma innej drogi. Prędzej, czy później każda mrzonka łamie się, wszystkie lustra pękają, a marzenia obracają się w proch. Po co robić sobie nadzieje?

Życie to zabawa, bezsensowna gra... I tak właśnie trzeba o nim myśleć - inaczej pozostaje tylko beznadzieja. I szaleństwo. Małe lub większe

O koszmarach i łzach | drarryWhere stories live. Discover now