Prolog

1K 38 7
                                    

Będzie dobrze...- wmawiałam to sobie niezwykle często. Chociaż i tak za bardzo nie wierzyłam w te puste słowa. Dodawały mi nieco otuchy. To tyle.

Niedziela po południe, a ja odpoczywałam w moim ukochanym miejscu - na mostku przy jeziorku.
Mieszkałam na obrzeżach miasta, dlatego było prawie jak na wsi.

Gdy coś się działo, uciekałam właśnie tam. To miejsce było moją ostoją. Mogłam uspokoić nerwy lub poukładać mętlik w głowie spowodowany natarczywym myśleniem. Za każdym razem siadałam i po prostu patrzyłam przed siebie. Pozwalałam sobie odetchnąć, pozwalałam dać upust wszystkim emocjom. Chciałam odpocząć od świata, który momentami potrafił mnie przytłoczyć. To było do tego idealne miejsce. Wokół jeziorka wyrastały liczne drzewa tworząc las. Jedyne co było słychać to śpiewy ptaków, lekki szum drzew i chlupanie wody. Taka otaczająca mnie natura działała bardzo kojąco.

Zresztą, miałam też ogromny sentyment do tego miejsca. Wiązało się się z nim większość wspomnień z dzieciństwa. Głównie wspólne chwile z przyjaciółmi – te lepsze i te gorsze. 

Moimi najlepszymi przyjaciółmi byli Rose i Leo. Czas mi pokazał, że tylko im mogłam ufać na sto procent. Nie ważne co się działo, stali przy moim boku i mnie wspierali. Mimo wszystko. Byliśmy świętą trójcą od małego. Po tym co razem przeszliśmy, miałam nadzieję, że już nic nas nie zniszczy. To co się wydarzyło, pokazało nam jak silna stała się ta więź.

Nie miałam pojęcia, co bym bez nich zrobiła i jak poradziłabym sobie z problemami. Nie żebym miała ich dużo, moje życie bywało raczej spokojne. Dobra, przynajmniej do pewnego momentu...

- Hejka – powiedziałam do słuchawki, gdy odebrałam połączenie.

- Cześć Cami, gdzie jesteś?

- Jak myślisz? Tam gdzie zawsze Rose - zachichotałam pod nosem. - Na gdybalni.

Jak byliśmy młodsi, Leo tak nazwał to miejsce. Stwierdził, że ja tam tylko gdybałam. I się nie mylił, tylko po to sama przychodziłam na mostek. Chociaż w sumie on to akurat zawsze miał rację, we wszystkim. Dosłownie! To czasem wydawało się być potwornie przerażające.

- Całe życie tam przesiedzisz! Wpadniesz do mnie dzisiaj?

- Tak, 17 może być?

- Idealnie, to jesteśmy umówione na babski wieczór - odpowiedziała z podekscytowaniem w głosie.

- Cudownie - westchnęłam. - To pa, widzimy się później!

Często u niej przesiadywałam, albo ona u mnie. Mieszkałyśmy dwie ulice od siebie. Miałam niesamowite szczęście mając przyjaciółkę tak blisko. Dzieliło nas zaledwie 7 minut. Szkoda tylko, że nasz przyjaciel miał dom trochę dalej. Jakieś pół godzinki pieszo, ale i tak nie było tragedii. Zawsze mogło być gorzej.

Patrząc na to, że była dopiero 14 to miałam jeszcze trochę czasu. Związałam w koka moje średniej długości, blond włosy gumką, którą zawsze nosiłam na ręce. Oparłam się na łokciach i odchylając głowę lekko do tyłu, wystawiłam twarz prosto na promienie słońca. Zamknęłam oczy, a przy tym postanowiłam przestać zadręczać się niepotrzebnymi myślami. To było w moim wykonaniu nieziemsko trudne. By umilić sobie czas zaczęłam rozmyślać o moich najskrytszych marzeniach.

Zdecydowanie byłam typem marzycielki, więc tak - było ich dużo, serio. Niektóre takie drobne, jak na przykład pojechanie na jakiś koncert, a inne posiadały nieco większe znaczenie. Jednak w moim sercu mieszkały tylko dwa. Tylko dwa najbardziej wartościowe i najważniejsze.

Po pierwsze – chciałam zawsze mieć możliwość, aby tańczyć. Móc nigdy nie przestawać. Robiłam to od dziecka i nie wyobrażałam sobie tego skończyć. Za każdym razem, gdy wchodziłam na scenę, zapominałam o wszystkim dookoła. Stawałam się sobą. Pozwalałam, aby moje ciało idealnie płynęło w rytm muzyki.

Moim ukochanym stylem był modern jazz, który trenowałam dobre dziesięć lat. Bardzo pragnęłam w przyszłości stanąć na deskach największych scen. Tym samym będąc jedną z najbardziej znanych tancerek, może i nawet na świecie...

Jednak w tamtym momencie trenowałam cheerleading. Tylko dlatego, że chodziłam do klasy o takim profilu. Był zupełnie inny niż poprzedni styl, na którego (niestety) nie miałam już czasu. Ale i tak, mimo obaw, bardzo dobrze się w nim odnalazłam oraz radziłam. Mogłabym powiedzieć nawet, że wzorowo.

Musiałam coś wybrać, a jedynie nasza artystyczna szkoła dawała mi możliwość dobrego startu w karierze tancerki. Była w niej właśnie klasa cheer. Właściwie było do wyboru do koloru kierunków zarówno artystycznych, jak i sportowych.

Miałyśmy treningi cztery razy w tygodniu, czyli prawie codziennie oprócz czwartków. Jakoś udawało mi się temu podołać, jednak momentami stawało się to naprawdę wyczerpujące.

Starałam się i pracowałam ciężko, aby w pełni poświęcić i oddać temu moje całe skupienie oraz siły. To właśnie taniec kochałam całym sercem. Myśl, że w poprzednim roku prawie straciłam nadzieję i możliwości na spełnienie tego marzenia, przyspawała mnie o nieprzyjemne dreszcze. Ogólnie myśl o tamtym roku była koszmarna...jedna wielka pomyłka!

Po drugie – (zabrzmi płytko i zwyczajnie, ale hej! Przecież byłam zwyczajną nastolatką) pragnęłam znaleźć osobę, która by mnie wspierała i zawsze była obok. Potrzebowałam tylko, aby ktoś mnie w końcu pokochał. Nikt wcześniej jeszcze tego nie zrobił. Nikt nie dostał się do mojego serca, oczywiście pomijając rodzinę i przyjaciół. To zupełnie inna bajka.

Chodziło mi o prawdziwą miłość, której nie poczułam w moim życiu ani razu. W tym roku miałam mieć swoje osiemnaste urodziny, a ja nawet nie byłam w żadnym związku. Już nie wspominając o seksie...

Każdy dawno zostawił w tyle to wszystko. Pierwszy pocałunek, pierwsze igraszki, PIERWSZE WSZYSTKO. A ja? Ja byłam taką ciotą i sierotą w jednym, która nie potrafiła kochać, bo nikt jej tego nie nauczył. Byłam strasznie zamknięta, jeśli o to chodzi i mało kogo darzyłam zaufaniem. Momentami miałam wrażenie, że wszyscy mnie pomijali. Zero jakiejkolwiek uwagi. Myślałam, że być może wcale na to nie zasługiwałam. Zazwyczaj przez to czułam się osamotniona.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że omijały mnie cudowne przeżycia. To tak jakby życie niepostrzeżenie przelatywało mi przez oczami.

Chciałam żeby był ktoś, kto by mówił do mnie „słońce", kto by dawał mi swoje ubrania, kto by przytulał i pocieszał. Już nawet nie chodziło mi o znalezienie kogoś, kto mógłby dać mi niesamowite wzloty. Raczej o kogoś, kto mógłby trzymać mnie za rękę gdybym upadała. Nie wiedziałam jak to jest, więc to było moim marzeniem.

Po prostu chcę to poczuć... Nie wiem, może to zbyt wiele?


****

Hej kochani!
Za wami prolog, który pozwala wam nieco poznać główną bohaterkę - Camille Williams.

Dziękuję, że się tu znaleźliście i zapraszam od razu na pierwszy rozdział.

Miłego czytania! x

I just wanna FEEL IT | HSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz