18

564 50 6
                                    

Nîmes, Francja

- Zabawne, że właśnie tak skończyliśmy - wtrącił, podając mi kanapkę z pomidorem, kupioną na stacji benzynowej. Nie byłem głodny, ale, sądząc po wyrazie jego twarzy, i tak nie miałem wyboru. - Na parkingu w pieprzonej Francji. Nie tak to sobie wyobrażałem.

Nie mogłem się powstrzymać i spojrzałem na niego. Promyki słońca padały na jego włosy, nadając im złotawego połysku, lecz mimo to nie mogłem oderwać spojrzenia od jego przygaszonych oczu. Może przeczuwał, że zbliżaliśmy się już do końca, ale ja nadal nie potrafiłem tego przed sobą przyznać.

- Skończyły mi się fajki - wypaliłem nagle, na co on tylko wzruszył ramionami, wbijając zęby w swoją kanapkę. Szturchnąłem go w ramię, mając nadzieję, że to zwróci jego uwagę. Poza tym, byłem na głodzie nikotynowym i nie sądziłem, że uda mi się długo wytrzymać bez zapalenia chociaż jednego papierosa.

- To jest twój największy problem? - odparł chłodno.

- Obiecałeś, że wszystko załatwisz.

- Morfinę, nie fajki. Bez nich jakoś się obędziesz.

- Pierdol się - odparłem.

Dlatego tak bardzo się zdziwiłem, kiedy chciałem odejść, a on zatrzymał mnie i oparł głowę na moim ramieniu.

Aix-en-Provence, Francja

Prowadził mnie za rękę po wąskich uliczkach i co chwilę zatrzymywał się, aby wskazać na jakiś kolorowy budynek, który według niego zasługiwał na uwagę. Bolała mnie głowa i było mi niedobrze, więc nie odwzajemniałem jego entuzjazmu, dopóki nie poczułem ciepłych dłoni pod swoją koszulką. Stanęliśmy przed jedną z wielu fontann, a on przytulił się do mnie i wyszeptał coś w moją klatkę piersiową. Zmierzwiłem mu włosy i spojrzałem na wydobywającą się ze źródełka wodę. Była tak krystalicznie czysta, że mógłbym się z niej napić i ugasić pragnienie.

- Podobno spełnia życzenia - odezwał się po dłuższej chwili, kiedy puścił mnie i stanął obok.

- Jeśli wrzucisz monetę - sprostowałem, ostudzając jego entuzjazm. - Masz pieniądze, możesz wszystko.

Zerknął na mnie, ale zaraz odwrócił wzrok, jakby speszony.

- Kim chciałeś zostać w przyszłości, kiedy byłeś dzieckiem? - spytał cicho, podchodząc bliżej fontanny. Zanurzuł palce w wodzie, jednak zaraz je wyjął, bo najwyraźniej była zimna.

Nie musiałem długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Miałem ją schowaną z tyłu głowy - tak na wszelki wypadek, jakby ktoś kiedyś zauważył, że ja też kiedyś byłem dzieckiem i miałem swoje marzenia, pomimo że nigdy nie dano mi szansy, aby je spełnić.

- Historykiem.

Parsknął śmiechem, na co wywróciłem oczyma.

- Ale nie takim zwykłym - kontynuowałem, choć prawdopodobnie już mnie nie słuchał. Patrzył się w jakiś punkt za fontanną, a ja zastanawiałem się, jak długo jeszcze tak wytrzymamy. - Chciałem być takim, który nie boi się nazwać Khnumhotepa i Niankhkhnuma kochankami. Byli służącymi na egipskim dworze królewskim. Zostali znalezieni we wspólnym grobowcu, ale zwróceni twarzą do siebie, tak, jak chowano wtedy pary. Dlaczego nie uczą o tym w szkołach? Bo byli dwoma mężczyznami, a o tym nikt nie chce słyszeć. Ja bym to zmienił.

- O tobie nikt nie zapomni - powiedział, uśmiechając się łagodnie pod nosem.

Przełknąłem ślinę, wpatrując się w jego oczy - tak dobre, że przez chwilę miałem wrażenie, jakbym kompletnie na nie nie zasługiwał. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że faktycznie na nie nie zasługiwałem. To były oczy anioła, który wpatrywał się w diabła, skrycie licząc na to, że ten ma dobre zamiary. Nie, nie miałem zaprowadzić go do piekła. Po tym spojrzeniu już wiedziałem, że sam za mną przyjdzie. Złapie mnie za rękę i mimo że go odepchnę, znajdzie sposób, by zejść ze mną na samo dno. To nie ma nic wspólnego z brawurą. To chore przywiązanie.

- A ty? - spytałem, przełamując ciszę, która dostatecznie głośno obijała mi się o uszy. - Kim chciałeś zostać?

- Ja nigdy nie chciałem dorosnąć.

Cannes, Francja

Do Cannes dojechaliśmy niecałe dwie godziny później. Jednak, jak tylko ominęliśmy tabliczkę informującą o wjeździe do miasta, Luciano był zmuszony się zatrzymać. Udało mi się otworzyć drzwi w ostatniej chwili, bo zaraz po tym upadłem na trawę, a żółć wspięła mi się po gardle.

- Dasz sobie radę?

Nie odpowiedziałem, kiedy nagle zjawił się tuż obok i odgarnął mi włosy z twarzy. Myślałem tylko o tym, jak bardzo ściska mi się żołądek i jak skrajnie wyczerpany byłem. Nie miałem nawet siły ustać na własnych nogach, więc to on był zmuszony podnieść mnie z ziemi. Gdy było już po wszystkim, a ja siedziałem na trawie z głową schowaną w kolanach, podał mi butelkę wody.

- Nie chcę - wychrypiałem, czując, że i tak nie potrzebnie zdzieram sobie gardło. - Muszę zapalić. Załatw mi fajki.

- Niczego ci nie załatwię - zdecydował i zapewne chciał zabrzmieć pewnie, jednak nie udało mu się ukryć drżenia w głosie. - Zatrzymamy się w jakimś hotelu i weźmiesz w końcu prysznic. Śmierdzisz wymiocinami.

- Mam to gdzieś - syknąłem, kiedy poczułem kolejny ścisk przy skroni.

- Chodź, pomogę ci wstać.

Potraktował moje milczenie za odpowiedź i siłą podniósł mnie na nogi. Gdzieś szliśmy, lecz nie widziałem, dokąd mnie prowadził. Bałem się otworzyć powieki, bo miałem wrażenie, że gdybym to zrobił, ból rozwaliłyby mi czaszkę.

- Może trochę zaboleć - powiedział po jakimś czasie, kiedy usadowił mnie już na tylnym siedzeniu w samochodzie.

Zacisnąłem pięść i odchyliłem głowę do tyłu, gdy tylko strzykawka przebiła moją skórę. Czułem błogie odprężenie na samą myśl, że substancja zaraz rozprzestrzeni się po moim krwiobiegu.

- Dałem ci dla bezpieczeństwa dziesięć miligramów. Nie chcę przesadzić - wyszeptał mi do ucha. Mówił coś jeszcze, ale jego słowa wydawały się do mnie nie docierać.

we killed our way to heavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz