① 𝑀𝑜𝓃𝒹𝒶𝓎

999 113 186
                                    

Dochodziła piąta, a on już od piętnastu minut siedział przed kawiarnią. Nie wiedział, dlaczego znalazł się tam tak wcześnie, ale nie miał co robić z wolnym czasem, więc postanowił posiedzieć tutaj. Odkrył przyjemne miejsce — parapet przed kawiarnią. O tej godzinie był przysłonięty cieniem rzucanym przez pobliskie budynki, dlatego pomimo słonecznego dnia srebrna blacha nie zdążyła się jeszcze nagrzać.

Tępo wpatrywał się w chodnik, nie za bardzo wiedząc, co sądzić o tej całej sytuacji. Porządnie się wpakował — to było pewne. W sumie to nie miał pojęcia, dlaczego się zgodził. Przecież dziewczyna w żaden sposób go nie interesowała, no może jedynie jako baristka. Była mu niezmiernie potrzebna dzisiaj rano, w końcu zrobiła dla niego przepyszną kawę. Właśnie, to wszystko przez tę cholerną kawę. Napił się łyka kofeinowej bomby i od razu ześwirował. Musiał pamiętać, żeby nigdy jej nie pić przed innymi, a w szczególności nie przed życiowymi, decyzjami.

Nagle poczuł, że ktoś mu się przygląda. Podniósł wzrok, by przekonać się, czy nie miał także pokofeinowej paranoi, ale tym razem jego przeczucie go nie zawiodło. Kelnerka stała nad nim i w ciszy obserwowała zamyślonego chłopaka. Nie miała już na sobie czarnego fartuszka ani czerwonej koszulki z logo firmy. Tym razem jej kwiecista sukienka powiewała swobodnie na wietrze podobnie jak kilka blond kosmyków, które uwolniły się z jednego ze szczelnie zaplecionych warkoczy.

— Jednak przyszedłeś — zauważyła i posłała mu ciepły uśmiech.

Zdziwił się lekko jej przywitaniem. Czy naprawdę sądziła, że mógłby nie przyjść? Nawet nie przeszło mu to przez myśl, a może właśnie powinno. Mentalnie skarcił siebie za to, że wcześniej na to nie wpadł. Może wtedy mieliby normalny tydzień, zarówno ona jak i on. Z drugiej strony, gdyby zdecydował się porzucić wyzwanie, chyba nie potrafiłby ponownie wejść do kawiarni w kolejny poniedziałek — spaliłby się ze wstydu. Pozostawała jeszcze kwestia danego słowa. Nie mógł aż tak splamić swojego honoru.

— Dlaczego miałbym nie przyjść? Mieliśmy umowę.

— Racja. — Kiwnęła głową, po czym dodała z przekąsem: — Ale kwiatów nie przyniosłeś.

Zmarszczył czoło lekko zniesmaczony jej zarzutami. Nie sądził, że pierwszą rzeczą, jaką poruszą w swojej drugiej rozmowie, będzie jego domniemane niedopatrzenie.

— Nie wiedziałem, że to było oficjalne zamówienie — rzucił, wymigując się od obowiązku.

Nawet gdyby wiedział, że dziewczyna mówiła poważnie, pewnie i tak nie przyniósłby tych kwiatów. Nie czuł potrzeby obdarowania nimi nieznajomej. Chociaż, znając siebie, nie kupiłby tych kwiatów również wtedy, gdyby blondynka była jego prawdziwą dziewczyną.

— Skoro ty co tydzień zamawiasz u mnie kawę, to chyba ja mogę raz zamówić u ciebie kwiaty, prawda?

Złapała się pod boki, wyraźnie wskazując swoją postawą na posiadaną rację. I naprawdę trudno mu było się z nią kłócić. Biorąc pod uwagę, ile ona dotychczas zrobiła dla jego zaspanego organizmu i podliczając wszystkie kawowe poniedziałki, on winien jej był chyba całą kwiaciarnię.

— Tylko że z ciebie jest dobra baristka, a ze mnie raczej marny florysta — zauważył słusznie.

Dziewczyna rzuciła na niego okiem. Siedział lekko przygarbiony na niewielkim parapecie i przyglądał się jej zmęczonym wzrokiem. Nie był ubrany w nic nadzwyczajnego, nosił raczej to samo, co wszyscy mieszkańcy nadmorskiej miejscowości w upalne lato — krótkie spodenki i biały t-shirt. Nawet białe adidasy nie wyróżniały się specjalnie, może poza tym, że były już bardziej szare niż białe. Widziała, jak nerwowo przebierał lewą nogą, chociaż mogła przysiąc, że wyraz twarzy chłopaka był raczej znużony.

Until You Know MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz