Zdana Na Łaskę Jakowa

5.2K 248 9
                                    

ORIANA

– Nie płacz, proszę – szeptałam do Editty, gdy po raz kolejny zaniosła się szlochem. Jej płacz działał na nerwy ludziom Gambino, którzy eskortują nas do Rosji, razem z koką ukrytą w bagażach. Słyszałam, jak rozmawiali ze sobą. Z ich dialogu wyłapałam, że będą jeszcze dwa loty z towarem. Ale tylko my jesteśmy żywym produktem, który zaoferował Sergio temu ruskowi.

– Zamknij tę mordę! – warknął mężczyzna, podchodząc do Editty i uderzając ją w twarz. Czułam, że to się tak skończy.

– Dosyć! – usłyszałam swój głos, który mimowolnie wydarł się z mojego gardła, gdy osiłek brał kolejny zamach, a kobieta kuliła się ze strachu. Jej twarz była tak obita, że przez opuchliznę w ogóle siebie nie przypominała. W nagrodę za obronę dostałam sierczysty kopniak w rzebra. Wciągnęłam powietrze, czując przeszywający ból.

– A Ty, jak odezwiesz się jeszcze raz, dostaniesz dwa razy mocniej niż ona – powiedział cicho przez zaciśnięte zęby, wbijając we mnie mordercze spojrzenie. Groźba była realna i muszę trzymać język za zębami, jeśli chcę dożyć jutra.

– Przepraszam – ledwie słyszalnym szeptem zwróciła się do mnie Editta, a ja skinęłam jej głową, bojąc się odezwać. Goryl Sergio cały czas wlepiał we mnie spojrzenie. Musiałam się pilnować, bo w przeciwnym razie stłucze mnie na kwaśne jabłko. Towarzyszył mi od momentu, gdy Gambino wywlókł mnie z piwnicy domu Di Constanzich. Wtedy ostatni raz widziałam Romano. Moją nadzieję, która zgasła tak szybko, jak nadeszła.

Nadstawiłam uszu, gdy mężczyźni zaczęli rozmawiać i między słowami wyłapałam nazwisko Paszczenko. Mówili o tym, że Jakow będzie czekał na towar na lotnisku. Czyli gdy tylko wylądujemy, przejmą nas ruscy i doskonale wiem, gdzie się znajdziemy. W ślepym zaułku, stąd już nie będzie ucieczki i pomoc nie nadejdzie. Po wylądowaniu ludzie Gambino spięli nasze dłonie kajdankami, jak prawdziwe więźniarki i wyprowadzili na zewnątrz. Schodząc po schodach, zobaczyłam go po raz pierwszy. Od razu wiedziałam, że to on – Jakow Paszczenko. Stał w szarym garniturze, w przeciwsłonecznych okularach, oparty o swoje srebrne bmw, które zapewne kosztowało fortunę. Był przystojny, zupełnie jak wilk w owczej skórze. Pozostali ludzie byli ubrani na czarno, a z ich uszu wystawały słuchawki. Ich szef uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów, gdy podszedł do niego jeden z ludzi Sergio. Zaczęli o czymś rozmawiać, po czym oboje obrócili się w naszym kierunku. Byłam tak ciekawa o czym mówią i co z nami zrobią. Byłyśmy jednak za daleko, abym mogła cokolwiek usłyszeć. Zaczęła się wymiana. Ludzie Gambino wyciągali z samolotu walizki i torby, po czym ładowali je do czarnych SUV-ów. To była tak jawna transakcja, a po Paszczenko nie było widać ani krzty strachu. Nie krył się z tym, że właśnie zabiera stąd setki kilogramów kokainy i dwie uprowadzone kobiety.

– Jazda! – syknął osiłek, trzymający nas za kajdanki. Pchnął nas w kierunku czarnego auta. Kiedy kolejny szloch wyrwał się z ust Editty, czekałam na reakcję goryla, ale nic się nie stało. Wypuściłam powietrze z płuc, odczuwając niemałą ulgę. Powinnam martwić się o siebie, ale jej kruchość zmuszała mnie do walki również o nią. Wysoki blondyn wepchnął nas do wnętrza SUV-A.


– Co z nami będzie? – załkała Editta. Co miałam jej powiedzieć? Że najprawdopodobniej wsadzą nas do jakiegoś burdelu i prędzej czy później nas odstrzelą?

– Nic dobrego. Postaraj się panować nad emocjami, dobrze? – postanowiłam powiedzieć jej prawdę, oszczędzając szczegóły czarnych scenariuszy, które układały się w moich myślach. Skinęła słabo głową. – Postaram się nas stąd wyciągnąć.

OrianaWhere stories live. Discover now