Rozdział 1: prologue

4.6K 167 527
                                    

Gods and Monsters - Lana del Rey

____________________

Mahoniowe drzwi windy otworzyły się cicho, jej złote guziki błyszczały jak zawsze. Louis chciał pobrudzić je odciskami palców, nadać nieco tekstury ich nadmiernie wypielęgnowanemu połyskowi - wciąż miał na placach tłuszcz z frytek, które znalazł w lodówce tego chłopca. Jakkolwiek miał na imię. Lucas? Może.

Wyszedł na gładką drewnianą podłogę w kolorze gorzkiej czekolady, a jego buty z każdym krokiem pozostawiały niewielkie brudne ślady. Błoto rozmazywało się na świeżym lakierze do drewna. Zawsze satysfakcjonowało go patrzenie na trochę popieprzone rzeczy. Ludzie, szczególnie ci ludzie, byli zbyt nieskazitelni. Zbyt przejęci, jak wyglądają rzeczy lub jak będą postrzegani.

Uśmiechając się na widok brudnych śladów na podłodze, szedł dalej korytarzem, słuchając, jak Kurt Cobain wykrzykuje "where did you sleep last night?" w jego uszach. Najlepszy piosenkarz, ten Cobain. To tak, jakby za każdym razem, gdy śpiewał, wyrzucał z siebie wszelkie obrzydliwe, okropne, gówniane uczucia i wpychał je do gardeł innych. Dosyć brutalne. I prawdziwe. Po prostu kurwa...prawdziwe.

Louis lubił to, co było prawdziwe.

Mimo to prawdopodobnie powinien wyjść ze swojej rzeczywistości i wkroczyć w świat, w którym obecnie przebywał - ten fałszywy. Ironiczne, prawda?

Wyjął słuchawki z uszu i włożył je do swojej gównianej kurtki dżinsowej przesiąkniętej dymem nikotynowym, kurtki z poszarpanymi krawędziami od szorowania nią po chodniku i przechodzenia przez żelazne ogrodzenia. To, co zwykle. Czarujące życie. Powinni umieścić to na jego nagrobku: "Tu leży Louis Tomlinson. Miał czarujące życie."

I prawdopodobnie tak zostanie zapamiętany. Jako czarujący. Może jeszcze kilka innych rzeczy, ale słowo czarujący zdecydowanie powinno być na samej górze tej listy.

____________________

- Wrócimy dziś wieczorem, kochanie - wybrzmiał luksusowy kobiecy głos, gdy Louis wszedł głębiej do mieszkania. Brzmiał jak 18 karatów złota i satyny. Brzmiał jak krem ​​przeciwzmarszczkowy i eleganckie perfumy. Nieskazitelny.

- Okej, mamo - odpowiedział obojętnie Liam. - Wrócisz na obiad? Czy mam poprosić kogoś o przyniesienie czegoś?

Przyniesienie czegoś? Louis nie mógł powstrzymać się od parsknięcia – pieprzony książę. Rozpieszczona mała księżniczka. Seksowna, rozpieszczona, mała księżniczka. To denerwujące, ale ponieważ Louis chciał znowu obciągnąć mu penisa i skorzystać z jego karty kredytowej, uważał, że ​​może pozwolić na jego dziwactwa. Liam smakował jak pieniądze, co stało się ulubionym smakiem Louisa.

- Najlepiej tak zrób - powiedziała jego mama. Dało się usłyszeć szuranie materiału i brzęk zamykanej torebki. - Powiadomimy cię, jeśli zjemy kolację w okolicy - wypowiedziała to z wyraźnym niesmakiem, widząc, jak Louis wszedł do pokoju. Unosząc brew, niczym zły charakter z Disneya, oceniała go piwnymi oczami, które wykrzykiwały słowa, których nigdy nie wypowiedziałaby jej uprzejma szminka.

Louis nawet nie próbował ukryć swojego uśmieszku, gdy spotkał jej spojrzenie. Ona nie mogła go, kurwa, zdzierżyć.

Louis nie miał pieniędzy. Pochodził z tej drugiej strony miasta, był "brudny", "nieokrzesany", "niebezpieczny" i "niekulturalny" oraz wiele innych określeń, które kojarzą się z osobą nieposiadającą szofera czy letniego domku.

- Cześć, Martha. - Louis przywitał się radośnie, upewniając się, by pokazać zęby i wypchnąć policzki w najmniej szczery uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. Wsunął ręce do kieszeni dżinsowej kurtki. I boże, nienawidziła tej kurtki nawet bardziej niż Louisa. Jej warga i nozdrza drgnęły, gdy zauważyła jego ruch. Jakby mogła to wyczuć czy coś. Poczuć zapach potu i nadużywania narkotyków oraz goryczy, spermy i ślepych zaułków.

Gods & Monsters | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now