Rozdział I | Marta

139 15 55
                                    

Trzeci lutego 2020r. Poniedziałek.

Z całych sił naparłam na frontowe drzwi szkoły, aż udało mi się uchylić je na tyle, by móc dostać się do środka. Po sforsowaniu tej zapory zbiegłam do szatni zostawić kurtkę i buty (tak, należę do praworządnych obywateli zmieniających obuwie), a następnie szybkim krokiem wdrapałam się na piętro, na którym miałam mieć swoją pierwszą lekcję – wos z Gabrielem będący wymarzonym sposobem na rozpoczęcie dnia. Szczęśliwie udało mi się doskoczyć do drzwi sali, kiedy ostatnia wchodząca osoba zamykała je za sobą i niepostrzeżenie wśliznąć się do środka.

– Co się spóźniasz – warknął Hubert, z którym siedziałam w ławce na końcu sali. Zignorowałam go i kulturalnie usiadłam na swoim miejscu.

– Amerykańce przyjeżdżają na naszej ostatniej lekcji, nie? – spytałam go po wyciągnięciu potrzebnych do lekcji akcesoriów z plecaka. Wiedziałam dokładnie, że tak jest, ale czułam potrzebę kolejnego upewnienia się.

– Nie – odparł Berta. No tak, to było do przewidzenia.

– Jak nie, jak tak. Przyjeżdżają o czternastej, a my dzięki temu jesteśmy zwolnieni z informatyki i nie uda nam się dokończyć przepisywania drugiej części Dróg do Miłości.

– Ej, Szymon – tym razem to Hubert zignorował mnie i zajął się trącaniem w plecy siedzącej przed nami Matki Szymoni. – A ty czemu nie przyjmujesz żadnego tfu amerykańca, co?

W odpowiedzi Szymonia posłała mu wiele mówiące spojrzenie i z powrotem odwróciła się tyłem do nas. Cóż, gdyby zdecydowała się kogoś przyjąć, zaczęłabym się poważnie zastanawiać, czy nikt jej nie podmienił.

– Boże, stresuję się – jęknęłam. – Co to był za pomysł brać udział w tej idiotycznej wymianie? Naprawdę, chyba nie ma nic straszniejszego od poznawania obcych ludzi, którzy będą zaraz mieszkać w twoim domu.

Z powrotem odwrócony do nas Szymon pokiwał głową, a Hubert wydał dźwięk imitujący plucie. Na co on pluł tym razem?

– Wczoraj cały dzień sprzątałam – kontynuowałam użalanie się. – Nawet prawie umyłam okna.

– Prawie? – Szymon uniósł brwi.

– No prawie, w końcu uznałam, że mi się nie chce. Ale za to wytrzepałam dywan!

– He, a ja nie musiałem, bo mój dywan jest zawsze czysty – wtrącił Hubert.

W tym momencie przerwał nam Gabriel, rozpoczynając lekcję. Jako przykładna uczennica powinnam zapewne zacząć go teraz słuchać, tak jak uczyniła to Szymonia, ale zamiast tego wyciągnęłam na ławkę stworzone w zeszłym tygodniu plany mauzoleum Huberta Wacława Bonifacego i zaczęliśmy zastanawiać się we dwójkę, ile jego posągów tam umieścić i czy lepsze będą ze złota czy z platyny. Ostatecznie uzgodniliśmy, że nie będziemy żydzić i zrobimy trzynaście z platyny inkrustowanych diamentami, a złote będą posadzki. Dzwonek zadzwonił w momencie, w którym debatowaliśmy, jakie płaskorzeźby najlepiej umieścić nad wejściem.

Następne lekcje minęły równie szybko (z wyjątkiem geografii, geografia się niemożliwie dłużyła) i nim się obejrzałam stałam wraz z Hubertem pod aulą, w środku której czekały już amerykańce. Po chwili podeszła do nas Zofia. Ona również brała udział w tym szalonym evencie i przyjmowała nawet dwóch ludzi zamiast jednego, no bo kto bogatemu zabroni.

Priviet – przywitał się z nią Hubert.

Zdravstvuyte – dodałam.

– Hej – odpowiedziała. – Co tam u was? Ja się trochu bardzo stresuję.

Intensywne DniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz