Rozdział II | Zofia

108 13 125
                                    

Czwarty lutego 2020r. Wtorek

― Tutaj macie salę od informatyki, przepisujemy w niej Drogi do Miłości ― mruknęła po angielsku Marta, wskazując na małą salkę, położoną obok schodów na drugie piętro. Dziewczyna nie siliła się nawet na specjalnie angielski akcent, zdawała się być zmęczona całą tą wymianą. Zresztą, ja też miałam tego dość, nawet, jeżeli wygadany Jesper oraz raczej nieśmiały i uroczy Wylan przybyli do Polszy ledwie wczoraj. Oboje sprawiali wrażenie naprawdę uprzejmych ludzi, jednak sam fakt, że na dwie łazienki przypadało sześć osób zamiast czterech, a moi rodzice zaczęli rozmawiać jedynie w języku angielskim był po prostu irytujący.

― Te Drogi do Miłości to wątpliwej jakości wierszyk ― wtrącił Arthur, który wyglądał na nieszczególnie zainteresowanego budynkiem naszej szkoły ― Marny poeta z tego tam Hubertysława.

― Tfu Amerykaniec! Na pal z nim! ― wrzasnął Hubert, oczywiście po polsku. Nie byłby sobą, gdyby chociaż raz odezwał się po angielsku.

― Co on tam wrzeszczy? ― zainteresował się Jesper. Być może kierował się czystą ciekawością, ale najpewniej chciał po prostu przerwać rozmowę z Franciszkiem, który - jak to miał w zwyczaju - postanowił pójść za nami. Tyle tylko, że tym razem zabrał ze sobą amerykańca, który zatrzymał się u niego, Matthiasa. Swoją drogą, było mi naprawdę żal tego chłopaka.

― To dzieło najwyższego kunsztu, najprawdopodobniej najlepsze, jakiego słuchałeś w życiu ― Marta zwróciła się do Arthura, pozostawiając pytanie Jespera bez odpowiedzi.

― Dokładnie ― przytaknęłam, stając w obronie przyszłości dziedzictwa kultury europejskiej.

― Nawet, jeżeli nic z niego nie zrozumiałem ― odparł z przekąsem Arthur.

― Przymknijcie się ― fuknął gniewnie Matthias, przerywając prowadzącą donikąd dyskusję. ― Nie przyszedłem tutaj, żeby rozmawiać o poezji ― z jego głosu bił wyraźny chłód. Nawet uroczy kucyk, w który spiął przydługie włosy, nie niwelował wrażenia, że gdyby tylko mógł, wywiózłby całą naszą zgraję do gułagu.

― Wracając do tematu ― postanowiłam nie ryzykować późniejszym uszczerbkiem na zdrowiu i nie dodawać Matthiasowi kolejnego powodu do użycia jego sporych rozmiarów pięści. Cóż, wyglądał na takiego, któremu nie sprawiłoby to najmniejszego problemu. ― Po prawej jest aula, a tam dalej sekretariat. Pokazać wam jeszcze jakieś miejsce?

― Może by tak boisko do kosza? Albo jakąś porządną stołówkę? ― zapytał Alfred, rozglądając się po wąskim korytarzu.

Zamierzałam napomnieć Alfredowi o tym, że nie każda szkoła jest taka, jak te ich Amerikan Hajt Skul, jednak za nim zdążyłam chociażby się odezwać, podeszła do nas życzliwie uśmiechnięta dziewczyna z klasy wyżej. Była tak charakterystycznej urody, że niemal od razu rozpoznałam w niej wiceprzewodniczącą naszego samorządu. Miała na sobie czerwoną sukienkę pokrytą drobnymi, wyszywanymi kwiatami, która podkreślała jej okrągłą figurę. Do tego założyła czarną, skórzaną kurtkę i buty na obcasie. Nigdy nie rozumiałam, jak można ubierać się w ten sposób w lutym.

― Jestem Nina Zenik, wiceprzewodnicząca samorządu uczniowskiego. Jak wam się podoba nasza szkoła? ― zagadnęła uprzejmie. Uśmiech nie schodził z jej twarzy.

― Całkiem tu miło ― odpowiedział Alfred, również się uśmiechając. ― Tylko brakuje mi dużej stołówki z hamburgerami. Po wymianie dofinansuję tą szkołę, jako prawilny heros!

― Nie brakuje za to pięknych pań ― odparł Jesper.

― Jesper... ― Wylan brzmiał, jakby chciał skarcić swojego przyjaciela za te kilka, moim skromnym zdaniem jak najbardziej prawdziwych, słów. ― Jest przyjemnie, dziękujemy za gościnę ― zwrócił się do Niny.

Intensywne DniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz