Śpij spokojnie

66 11 15
                                    

Słodkie pocałunki wyrywają mnie ze snu w nadzwyczaj przyjemny sposób. To najwspanialszy budzik. Szczególnie, gdy jest nim osoba, dla której poświęcisz nawet siebie.
Miłość to dziwne i skomplikowane uczucie. Zakrada się niczym najlepszy złoczyńca, powoli kradnąc każdy fragment twojego ciała i umysłu. Nim się obejrzysz, twój świat przestaje być jedynie twoim światem. Nagle ta druga osoba pochłania każdą sekundę jaką dano ci przeżyć. Myślisz o niej, chcesz uszczęśliwiać i wszystko nabiera zupełnie innego sensu. To brzmi wspaniale.
Niestety miłość w dalszym ciągu jest złoczyńcą. Nie każdemu udaje się poskromić jej naturę, co niesie za sobą wiele cierpienia. Nagle twoja druga połówka odrywa się od ciebie z taką siłą, że czujesz się jakby cię rozrywano. Wciąż masz ją w głowie, lecz tym razem nie jest pięknym snem, a najgorszym koszmarem. Wszystko co jest z nią związane przyprawia cię o mdłości, a niegdyś przyjemne motylki w brzuchu, zamiast delikatnych skrzydeł mają ostrza, tnące twoje wnętrzności.

– Pamiętasz, że idziemy na obiad do twojej babci? – pytam, gdy pocałunki Dylana nie mają końca. – Jest już po dwunastej... spóźnimy się.

– Babcia wybaczy, pod warunkiem, że poprosimy o dokładkę. – mruczy chłopak, przesuwając nosem po moim policzku. Wiele bym dała za więcej tak wspaniałych chwil u jego boku. – Wyjdziesz za mnie?

– Jestem za młoda. – chichoczę, wiedząc, że to jedynie żarty. – Może kiedyś jak ładnie poprosisz.

Kane robi naburmuszoną minę, co jeszcze bardziej mnie rozbawia. Leniwie przeciągam się, by po chwili odepchnąć od siebie chłopaka i móc normalnie wstać z łóżka.
Jestem odrobinę zestresowana, bo to pierwszy raz kiedy Dylan zabiera mnie do swojej babci. Mimo wszystko myślę, że czas najwyższy. Jesteśmy razem już trochę czasu, więc wypadałoby poznać jego rodzinę.
Ubieram się trochę lepiej niż zwykle. Po prostu zamiast okropnie podartych spodni, zakładam te mniej postrzępione, a do bardziej dopasowaną bluzkę, a nie tak jak zwykle jakąś wyciągniętą i głęboko wykrojoną po bokach.

– Nie musisz się tak bardzo stroić. – stwierdza Dylan, widząc jak długo zastanawiam się nad wyborem butów. – Babcia spodziewa się wydziaranej metalówy z wielkim pentagramem na szyi.

– Naprawdę tak mnie opisałeś? – unoszę brwi, nie wierząc własnym uszom.

– Więcej... – odpowiada, nie ukrywając swojego zadowolenia. – Znalazłem w necie zdjęcie jakiejś panny i jej pokazałem, mówiąc, że to jest moja wspaniała Trixie.

Mam ochotę przywalić sobie w czoło z otwartej dłoni. Ten dzień zapowiada się po prostu genialnie, a ja poznaję właśnie inną stronę mojego chłopaka. Tę która by się świetnie dogadała z debilnymi pomysłami Deana.

– Dean jest po prostu genialny. – słyszę chwilę później i ręce mi opadają. No tak... – Babcia mnie zabije, ale jej mina będzie tego warta.

Cindy Kane jest uroczą starszą kobietą. W jednej chwili cały mój stres odchodzi w zapomnienie, gdy tylko zostaję potraktowana jakbym była jej wnuczką. Czuję lekki żal, ponieważ przypominają mi się czasy, gdy moja babcia żyła i była tak samo wspaniała. Tęsknię za nią.

– Powinniście powiadomić policję. – oznajmia staruszka, gdy Dylan opowiada jej o tym co wyprawia Dave Evans. – Andrew Dickens zajmie się tym, a wy nie będziecie brudzić rąk.

– Nim Dickens przetworzy dane, rozpadnie się w proch. – parska Kane. – Jest tak stary, że powinni go już balsamować i owijać papierem toaletowym.

– Jestem od niego starsza. – woła Cindy, po czym uderza swojego wnuka ścierką po głowie. – Jak będziesz w moim wieku to pogadamy cwaniaczku.

– A masz jakiś lek na śmiertelność czy może otwierają linię telefoniczną między ziemią a zaświatami? – widzę, że odzywa się ta szydercza strona Dylana i nie jestem pewna czy to dobrze, że mnie to śmieszy. Ledwie udaje mi się utrzymać powagę.

– Trixie, Kochanie jakim cudem nie ucięłaś mu jeszcze tego niewyparzonego jęzora? – kobieta zwraca się do mnie, a jej głos jest przepełniony czymś w rodzaju troski, dobroci i innych składników, z których stworzono każdą babcię na świecie.

– Przydaje mi się do innych rzeczy niż rozmowa. – wypalam bez zastanowienia i niemal od razu łapię się za usta. Dylan wybucha śmiechem, a jego babcia patrzy na nas z politowaniem.

Niestety to miłe spotkanie szybko się kończy, a my musimy zbierać się do domu. Jestem szczęśliwa, że zostałam tak ciepło przyjęta. Marzę o tym, że kiedyś to ja stanę się taką babcią, która będzie kochała swoje wnuczęta nawet jeśli staną się gangsterami. Choć cicho liczę, że żadne nie pójdzie tą ścieżką.
W domu chcemy spędzić jeszcze trochę czasu tylko w swojej obecności. Oboje tego potrzebujemy, zwarzywszy na ostatnie wydarzenia. Powrót Blake’a nie ułatwił zupełnie niczego, a nawet bym powiedziała, że skomplikował. Wiem, że Dylan czuje się w jego obecności nieswojo. A raczej tylko wtedy, gdy ja jestem w pobliżu. Wierzę, że ufa mi, ale nie do końca swojemu kumplowi.

– Od rana mam jakieś złe przeczucie. – wyjawiam, gdy siedzimy na kanapie, pijąc jakieś przypadkowe czerwone wino. – Jest za cicho i to mnie niepokoi.

– Nie bój się. – Kane zabiera mi kieliszek i razem ze swoim odstawia na stolik, by chwycić moje dłonie. – Nigdy nie pozwolę, aby coś ci się znów stało, rozumiesz?

– A jeśli coś stanie się tobie? – pytam, a do oczu napływają mi łzy. – Co wtedy? Dalej będziesz składał mi miliony obietnic?

– Zawsze będę przy tobie. Nawet jeśli nie tak jak teraz to tutaj. – palcem wskazuje na moje serce, przez co rozklejam się. To dla mnie zbyt wiele. – Bellatrix Williams płacze przez faceta? Świat oszalał.

Chociaż moje policzki są mokre od łez, siadam mu na kolanach i łącze nasze usta. To zapewne jeden z najbardziej dramatycznych pocałunków jakie miałam okazję przeżyć, ale jest niczym podpis pod umową zawartą między dwiema stronami. Umową świadczącą o tym, że żadne z nas nie ma prawa poddać się nawet jeśli los napluje nam w twarz. A przecież on tak bardzo chętnie to robi...
Późnym wieczorem opuszczamy nasze cudowne zacisze, by spotkać się ze znajomymi w klubie. Przyda nam się odrobina rozrywki. Nie stroję się praktycznie wcale, ponieważ dziś nie mam na to ochoty. Pragnę wmieszać się w tłum i przeżyć tę noc najlepiej jak tylko się da.
Dziś nie ma zbyt wiele osób. Pogoda nie sprzyja tańcom i wlewaniu w siebie hektolitrów alkoholu. Jest zbyt gorąco i ludzie nie mają na nic ochoty. Rozglądam się wokoło i myślę sobie, że kiedyś też mogłabym otworzyć swój lokal, a może warsztat samochodowy. W sumie to drugie nie sprzyjałoby alkoholizmowi. Tak, stanowczo warsztat jest lepszą opcją.

– Jesteś jakaś ponura. – zauważa Mike. – Za mało seksu, alkoholu czy papierosów?

– Coś jest nie tak... – stwierdzam, obserwując każdą osobę, która znajduje się w pobliżu nas. – Czuję to w kościach, Mikey.

– Popadasz w paranoje... – mówi chłopak dokładnie na sekundę przed pierwszym wystrzałem.

Z przerażeniem patrzę na Dylana, który od razu zabrania mi się wychylać. Sięgam pod bluzkę po pistolet i odbezpieczam go. Ludzie są spanikowani, niektórzy leżą na podłodze z rękoma na głowie.

– Pilnuj jej. – woła Kane w stronę Blake’a. Kompletnie nic z tego nie rozumiem i nie podoba mi się to, że wstaje ze swojego miejsca, gdy padają kolejne wystrzały. Gdzie on do cholery idzie?
Niedaleko dostrzegam ludzi Dave’a. Bez zastanowienia zrywam się na równe nogi i strzelam do jednego z nich. Zostaję pociągnięta w dół, gdy przeciwnicy nie pozostają mi dłużni. Blake patrzy na mnie wściekle.

– Trixie! – słyszę znajomy głos należący do ojca Blondyna. – No nie bądź taka, przyłącz się do zabawy! Chyba nie zostawisz swojego chłopaka bez pożegnania, co?

Bez namysłu wyrywam się z uścisku Blake’a i wychodzę na środek sali. Głośno przełykam ślinę, gdy moim oczom ukazuje się obraz z koszmarów. Dylan znów jest przytrzymywany przez pachołków Starego Evansa. Nie potrafię zachować spokoju, a ręce trzęsą mi się jakby były z galaretki. To wcale niczego nie ułatwia.

– Puść go. – warczę wściekle. – Nie znudziły ci się jeszcze te podchody? Tak bardzo boisz się mnie, że musisz zasłaniać się bliskimi mi osobami?

– Oj... Trixie, Trixie... – mężczyzna kręci głową. – Ty się niczego nie uczysz... Dostałaś ostrzeżenia, Dylan również.

– Odpuść, Tato. – do akcji wkracza Blake, czego kompletnie się teraz nie spodziewałam. – Ta walka naprawdę nie ma sensu.

Dave podchodzi do syna, a następnie spluwa pod jego nogi. To oznaka wielkiej pogardy. Obawiam się, że to nie wróży niczego dobrego.

– Tato? – głos mężczyzny brzmi jakby był mocno wyprowadzony z równowagi. – Teraz nagle widzisz we mnie ojca? Jakiś nie byłem nim, gdy postanowiłeś działać na własną rękę i przegoniłeś mnie z własnego miasta.

– Masz do mnie żal, rozumiem. – Blake wystawia ręce w obronnym geście. – Ale nikt przez to nie musi cierpieć. Pozwól im stąd odejść i wyjechać.

W głębi duszy dziękuję mu za tak mądre podejście do sprawy. Spodziewałam się jakiś dziecinnych pyskówek, do których przywykłam, ale on postanowił przemówić ludzkim głosem. Jeżeli wyjdziemy z tego cało, będę mu wdzięczna do końca życia. Niestety Dave nie bierze tego na poważnie i wybucha szaleńczym śmiechem.

– Dlaczego miałbym to zrobić? – pyta Evans Senior. – Trixie nie dała moim ludziom takiej szansy. Zabiła ich, a potem jeszcze groziła mi.

– Zrobiła to, bo tak nakazywało prawo, które sam ustanowiłeś! – Blondyn traci cierpliwość co nie jest dobrym znakiem. – To ty zawsze powtarzałeś, że nie ma litości dla tych, którzy łamią twoje zasady! Kurwa... dlaczego przez twoje gówniane słowa mają cierpieć inni?

– Bo tak mi się podoba. – mężczyzna odpowiada z wyraźną kpiną i nim zdążyłam mrugnąć wykonuje trzy strzały.

Natychmiast zostaję złapana przez Blake’a. Trzyma mnie tak mocno, że nie jestem w stanie się wyrwać. W całym klubie słychać mój krzyk, przepełniony rozpaczą. Widzę triumfalne spojrzenie mojego największego wroga, a gdy odsuwa się, dostrzegam Dylana całego we krwi. Ludzie Dave’a puszczają go, przez co upada na kolana. Szarpię się z całych sił, lecz to na nic.

– Mam nadzieję, że to cię czegoś w końcu nauczy. – syczy stary Evans, ruszając w stronę wyjścia.

– Śpij spokojnie póki możesz. – wypłakuję w jego stronę.

Blake zwalnia uścisk, gdy tylko jego ojciec znika za drzwiami klubu. Od razu rzucam się biegiem w stronę Dylana. Nieporadnie próbuję zatamować krwotok, lecz to na nic. Krwi jest zbyt wiele. Łzy przysłaniają mi cały widok. Staram się otrzeć twarz, ale dłonie mam całe w czerwonej mazi. Chłopak powoli sięga dłonią do mojego policzka, by pogłaskać go czule. To takie wspaniałe uczucie, choć chwila, którą przyszło nam przeżyć jest tą najgorszą.

– Nie martw się. – mówi słabym głosem. – Teraz będziesz bezpieczna. Możesz zacząć normalne życie...

– Jak? – pytam, kompletnie nie rozumiejąc co do mnie mówi. – Wolałabym, abyś był jednak snem niż trwać ze świadomością, że kiedyś żyłeś.

– Już zawsze będziesz moją Królową. – ledwie jestem w stanie usłyszeć jego głos. Chwilę później jego powieki opadają ciężko, a ja zaczynam rozpaczliwie krzyczeć.

Trzęsę jego ramionami, wołam jego imię, lecz to na nic. Jego już nie ma. Wstaję z podłogi i bez wahania ruszam do wyjścia. Spełnię obietnicę, którą złożyłam jakiś czas temu. Dorwę każdego człowieka, który należy do szajki Dave’a Evansa, a jego samego zostawię sobie na deser.

###
Nienawidzę tego rozdziału. Niestety pisząc, czuję się jakbym była tam z nimi, więc oczywiście kilka razy przerywałam, żeby wytrzeć łzy. Bardzo gryzłam się z myślami jak powinnam pokierować tą historią i podjęłam bardzo ciężką decyzję. Brak  Dylana pozbawi na jakiś czas Trixie tego człowieczeństwa, o które zawsze się u niej bałam. Wszystko jednak wróci do normy za jakiś czas. Nie obiecuję jednak, że ta część będzie miała tyle rozdziałów co poprzednia. Może być trochę mniej.



Szklane Marzenia - Powrót do JessfordWhere stories live. Discover now