The Box

571 56 36
                                    

Harry przyglądał się zachodzącemu słońcu, który powoli zniżał się coraz bardziej ku horyzontowi. Pomarańczowo-różowo-fioletowe smugi na niebie powoli ustępowały granatowemu niebu, na którym nie było jednak ani jednej chmury. Brunet siedział na masce swojego wysłużonego pick-upa, którego kupił lata temu za część pieniędzy, które dostał z pierwszego wielkiego kontraktu One Direction. Czas i użytkowanie nie wpłynęło dobrze na stan jego bordowej karoserii, która gdzieniegdzie była prawie zdewastowana. Styles jednak kochał to auto całym swoim sercem, wiązały się z nim też wspaniałe wspomnienia po młodości, która minęła tak dawno temu.

Westchnął przeciągle, gdy uderzył w niego ostry podmuch wiatru od oceanu. Wybudził go ze zbędnego dumania i sprawił, że nieco poprawił kołnierz dżinsowej kurtki, która też miała swoje lata. Spojrzał w prawo, gdzie mógł dostrzec lekki uśmiech Louisa, jego najlepszego przyjaciela, a także pierwszej i, jak się okazało, ostatniej miłości. 

Po tych wielu latach spędzonych razem był pewien, że dokonał właściwego wyboru i to właśnie dwa lata starszy od niego szatyn, z ciętym językiem i najpiękniejszymi oczami w kolorze nieba był wszystkim tym, czego potrzebował od życia.

Mieli swoje upadki, ale nie było chyba na świecie pary, która nie doświadczyłaby ich. Każda ich kłótnia wyrastała do rangi prawdziwej wojny, bo żaden nie potrafił w gniewie zrezygnować ze swoich racji, nawet jeśli były absurdalne. Ale po każdej takiej burzy, która nie raz i nie dwa kończyła się pakowaniem walizek przez któregoś z nich (a najczęściej był to Louis), do ich sypialni znów zaglądało słońce i dochodzili do porozumienia.

Jednak wspomnienia tych dobrych dni, cudownie spędzonych razem kilkunastu lat zupełnie przysłaniały te niedobre i trujące godziny, których tak bardzo nie lubili. Louis często określał je mianem cichych trzech kwadransów, bo zwykle po takim czasie któryś z nich po prostu się poddawał (ponownie, najczęściej był to Louis) i wypakowywał ubrania z na wpół zapakowanej walizki.

Żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyślał o prawdziwym rozstaniu. Bo jak mogliby żyć bez siebie? Cząstek, które były bez siebie niepełne i całkiem nieprzystosowane do funkcjonowania. Ich przyjaciele zwykle mawiali, że Louis Tomlinson nie był Louisem Tomlinsonem bez Harry'ego Stylesa i Harry Styles nie był Harrym Stylesem bez Louisa Tomlinsona. Dopełniali się jak nikt nigdy przedtem i było wręcz pewne, że nigdy później nie będzie dwóch podobnie bratnich sobie dusz.

Harry mógłby się podpisać pod tym stwierdzeniem wszystkimi kończynami swego ciała, gdyby przez ponad czterdzieści lat swojego życia nauczył się trzymać długopis, lub jakiekolwiek inne pisadło, swoimi stopami.

Westchnął ponownie i spojrzał na zegarek, który lata temu otrzymał od Louisa w prezencie zaręczynowym. Cyferblat mienił się mieszanką kolorów: niebieskiego i zielonego, tak bardzo charakterystycznymi dla nich i które dla wielu były symbolem ich oddania. Zaś słowa wygrawerowane po jego wewnętrznej nie straciły na znaczeniu od dnia, w którym pierwszy raz je przeczytał i zapamiętał już na zawsze.

Poza czasem, poza śmiercią, jest miłość...

Te trzy kropki natychmiast zaintrygowały bruneta, ale Louis niemal natychmiast pospieszył mu z odpowiedzią i pokazał mu swój, niemal identyczny zegarek i wygrawerowany na jego odwrocie ciąg dalszy cytatu.

...Czas i śmierć nie mogą jej osłabić

I choć wielu rzeczy nie mógł być pewien, tak wiedział, że słowa Jeanette Winterson były prawdziwe.

Słońce prawie dotykało horyzontu i prawie przecięło linię oceanu, gdy Harry znów spojrzał w prawo i ujrzał pokrzepiający uśmiech swojego ukochanego i wiedział, że nadszedł już czas. Krzyki mew i szum wody przynosiły mu swego rodzaju ukojenie i utwierdzały w przekonaniu, że Louis właśnie tego chciał.

Tylko ich dwóch, plaża, która miała zostać jedynym świadkiem.

Brunet zeskoczył z maski na jeszcze ciepły piasek i jego bose stopy nieco się w nim zapadły, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się przez łzy, które zaczęły kłuć w jego oczach, ale mimo to wyciągnął dłoń i sięgnął tę Louisa. Jednak jego palce nie spotkały się z ciepłą skórą i jego dłoni nie oplotła ta mniejsza.

Wieczorna bryza smagała jego zbyt bladą skórę i rozwiewała zbyt długie już loki, gdy szedł z szatynem w stronę oceanu, którego fale obijały się z gracją o brzeg.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od granatowej mozaiki, którą pokryta była szkatuła, którą Harry niósł pod pachą. Szedł w stronę wody pewnie, choć każdy krok był dla niego coraz cięższy i trudniejszy do wykonania, bo przybliżał go do momentu, którego nigdy nie chciał doświadczyć. Jednak złożona obietnica musiała zostać zrealizowana.

Zatrzymał się dopiero, gdy woda dosięgnęła środka jego ud i coraz trudniej było mu utrzymać równowagę. Z jednej strony nie miałby nic przeciwko temu, aby ciemna już woda pochłonęła go i Harry Styles przestałby istnieć. Nie zmieniłoby to rzeczywistości, w której już się znajdował.

Bo Harry Styles przestał istnieć, gdy Louis Tomlinson wydał z siebie ostatnie tchnienie.

Przełknął głośno i z bijącym sercem uchylił wieko szkatuły, która przez lata stała w ich sypialni i spełniała swoje pierwotne zadanie.

Wraz z Louisem trzymali w niej swoje najcenniejsze rzeczy, do których należał akt ich ślubu, obrączki i zegarki. Nadal spełniała to zadanie, bo jej zawartość w tamtym momencie była jeszcze bardziej cenniejsza dla Harry'ego i, z przeszywającym jego serce bólem, zanurzył otwartą szkatułę w wodzie.

Pierwsza łza popłynęła po jego nieogolonym policzku, gdy woda dostała się do wyściełanego czarnym aksamitem środka, i dołączały do niej kolejne, gdy z każdą mijającą sekundą ze szkatuły znikało to, co jeszcze tydzień wcześniej było ciałem Louisa.

Było jego pocałunkiem o poranku, uśmiechem w południe i westchnieniem o zmierzchu.

Ciepłym przytuleniem, filiżanką yorkshire z mlekiem i zapachem wody kolońskiej.

Było miłością, której miał zaszczyt doświadczyć.

Było Louisem, którego nigdy nie zapomni.

Louisem, którego nigdy nie przestanie kochać.

A ich miłość przetrwa upływ czasu i sztuczki śmierci.

The Box [ONE SHOT]Where stories live. Discover now