The Box p.II

249 30 13
                                    


Take my hand and lead the way

Out of the darkness and into the light of the day

And take me somewhere I'll be safe

Carry my lifeless body away from the pain


Życie bez Louisa było trudne. Harry każdego dnia był zmuszany do wstania z łóżka, choć najchętniej zostałby w nim, zaplątany w pościeli i przytulony do poduszki, na której do niedawna spał jego zmarły mąż.

Anne postanowiła, że nie zostawi syna w rozpaczy i tymczasowo zajęła gościnną sypialnię, w której zwykle nocowała, gdy przyjeżdżała do Los Angeles w odwiedziny. Gemma również postanowiła zostać dłużej i ku niezadowoleniu brata, praktycznie codziennie wyciągała go z łóżka. I choć tak bardzo chciał zostać sam i samotnie przetrawić śmierć ukochanego to nie było mu to dane. Jego matka i siostra nie potrafiły uszanować jego woli. Wystarczy wspomnieć jak wielką awanturą skończyło się zwrócenie mu uwagi, że nie powinien spać z czarną szkatułą, w której znajdowały się prochy Louisa. Gemma i Anne po raz pierwszy w życiu widziały, aby Harry znajdował się w takim szale, przyciskając do serca pojemnik zatrzasnął im drzwi do sypialni tuż przed nosem.

*

Ceremonia pogrzebowa była prywatna, a Harry nigdy nie słyszał tylu cudownych słów pod adresem jego męża jak tego dnia. Przysłuchiwał się Lottie i Fizzy, które ze łzami w oczach opowiadały o tym jak zawsze mogły na niego liczyć i jakim był idealnym nieidealnym bratem. Reszta rodzeństwa kiwała głowami w niemym potwierdzeniu. 

Następni byli Oliver i Calvin, którzy pomimo wielkich starań nie potrafili powstrzymać łez. Opowiadali o wspólnie spędzonych szkolnych latach, pierwszych niezbyt legalnych przygodach i o tym, że pomimo wielkiego sukcesu i milionów na koncie, Louis pozostał wciąż sobą i nigdy nie zapomniał o tym skąd pochodzi i o tych, którzy byli obok niego od samego początku. O tym, że nawet jeśli nie widywali się już tak często to, co najmniej raz w tygodniu, dzwonili do siebie i sprawdzali, czy wszystko jest w porządku. I tak mijały im lata, prawie całe życie – dopóki choroba nie uderzyła w najmniej spodziewanym momencie.

- Ale nawet mimo tego, że nie wiedział co go czeka starał się zachować pogodę ducha i walczyć. Bo miał przecież dla kogo. Dla sióstr, brata, nas i dla najważniejszej dla niego osoby na Ziemi, Harry'ego. – przeczytał z kartki Calvin, próbując powstrzymać szloch. Harry podniósł wzrok na mężczyznę w granatowym garniturze, który stał na podeście. – Pamiętam, jak Louis zadzwonił do mnie tuż po otrzymaniu diagnozy i pierwszym co usłyszałem było pytanie „Co z Harrym?". Wydawało mi się, że się przesłyszałem, ale znów ponowił to pytanie, a ja prawie na niego nawrzeszczałem w odpowiedzi, bo nie mieściło mi się w głowie, że bardziej przejmuje się swoim mężem niż faktem, że jedno z jego płuc jest praktycznie zajęte przez nowotwór i prawdopodobnie na ratunek było już za późno. – kontynuował - Zapytałem go o to, a on odpowiedział krótko i na temat: „Harry jest dla mnie wszystkim."


'Cause I know what I've been missing

And I know that I should try

But there's hope in this submission

And there's freedom in your eyes

And we cry for help


Zaczęło się niewinnie, od niegroźnej stłuczki na jednym ze wzgórz Hollywood. Niebieskie porsche zajechało drogę Louisowi, a ten stracił kontrolę nad kierownicą i uderzył w przydrożną lampę. Siła uderzenia była na tyle silna, że pas bezpieczeństwa mocno wbił się w ciało szatyna i poczuł okropny ból w okolicach żeber. Po przyjeździe policji i karetki pogotowia posłusznie wsiadł do tej ostatniej i pojechał do szpitala, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Po drodze zadzwonił do Harry'ego, który na wieść o wypadku męża zostawił to, co robił w studiu nagraniowym i ruszył w drogę do szpitala.

The Box [ONE SHOT]Where stories live. Discover now