5. Zaginieni

110 11 1
                                    

Po powrocie do mieszkania na 221B Baker Street Sherlock i Charlotte rozmawiali bardzo długo. Tak jakby czas w ogóle nie istniał. Spięta i niezręczna atmosfera szybko zamieniła się w śmiech i żarty. Nie mówili jedynie o sprawie, którą rozwiązali wspólnie, ale także o zainteresowaniach. W końcu współlokatorami byli kilka godzin, musieli się w końcu poznać. Brunet obiecał nauczyć swoją towarzyszkę gry na skrzypcach. Nie okazała tego, ale bardzo się ucieszyła, że spełni jedno z niewielu marzeń. Natomiast niewiele dowiedziała się o detektywie, który opowiadanie o sobie ograniczył do minimum. Jedynie czasami coś niechcący wtrącił wtedy, kiedy dziewczyna się myliła w próbie czytania z niego. Kazał jej nad tym pracować, domyślać się. Momentami oboje tracili nerwy. Wtedy szatynka szła zrobić herbatę, a on zaczynał grać Bacha.

- Rozwijasz swoją umiejętność dedukcji przez takie ćwiczenia – mówił. Odłożył instrument i sięgnął po filiżankę ciepłego napoju. Aromat roznosił się po całym pokoju. – Szybkie wypatrywanie najistotniejszych szczegółów czasami ratuje życie.

***

Charlotte siedziała w fotelu i od samego rana zaczytywała się w jednej z powiastek kryminalnych pożyczonej od pani Hudson. Wpleciony romans zupełnie ją zanudził. Główny bohater rozwiązał skomplikowaną zagadkę, znalazł przestępcę, a także podbił serce dziewczyny. Lekturze towarzyszyła spokojna i delikatna melodia, którą Sherlock grał na skrzypcach. Nie był to ani Bach, ani Mozart. Brunet komponował własną muzykę, która dźwięczała mu w głowie. Każde pociągnięcie smyczka było idealnie przemyślane i tworzyło harmonijną całość. Miód na uszy, serce i w sumie wszystko. Zaraz potem sypie się jedna struna za drugą. Delikatne dźwięki zastępuje mocne brzmienie i lekki fałsz. Muzyk cicho warknął i odłożył instrument.

- Charlotte, idź otworzyć drzwi – mruknął. Sam udał się do kuchni. Zdezorientowana dziewczyna spojrzała na mężczyznę i zmarszczyła brwi. Po chwili do ich uszu dotarł okropny dźwięk dzwonka. – Mówiłem...

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a następnie ruszyła szybciutko na dół. Szarpnęła upartą klamkę i przewróciła oczami. Przygody na Baker Street. W wejściu stał dosyć wysoki, ale na pewno nie wyższy niż Sherlock, mężczyzna. Jego oczy i usta wprost krzyczały z radości. Był cały rozradowany! Ostoja szczęścia. Chwycił pospiesznie dłoń szatynki i delikatnie musnął ją swoimi ciepłymi ustami. Charlotte cicho westchnęła i uśmiechnęła się w stronę gościa. Głębia jego niebieskich oczu momentami stawała się przerażająca. Przypominała ocean, w którym można było z łatwością utonąć. Jego promienisty uśmiech potrafił roztopić prawdopodobnie każdy lód. Delikatnie kręcone i brązowe włosy wpadały trochę w blond.

Dziewczyna wpuściła go do środka i zachęciła, aby ruszył na górę. Tam rozsiadł się wygodnie na krześle. Z nieukrywaną radością i zaciekawieniem spoglądał na detektywa. Holmes w tamtym momencie leżał na sofie z zamkniętymi oczami oraz dłońmi złożonymi w charakterystyczną piramidkę. Ignorował fakt przybycia nowej osoby.

- Dlaczego mój ukochany brat Mycroft chce cię chronić? – zapytał, jednocześnie nie zmieniając pozycji. Nawet się nie poruszył. Nie drgnął. – Kim ty w ogóle jesteś?

- Mam na imię Theodoric Nicolas Scott – powiedział spokojnie. Poprawił koszulę oraz krawat i zwrócił swój wzrok ku skrzypcom. – Chociaż wolę zdrobnienie. Tyle informacji powinno w zupełności państwu wystarczyć.

Sherlock zerwał się i usiadł na kanapie. Spojrzał na Charlotte ze swojego rodzaju drwiącym uśmiechem. Chwilę później z wielką uwagą lustrował Theo. Cisza, która aktualnie otulała całą trójkę, stawała się z minuty na minutę coraz bardziej niezręczna. Szatynka wróciła do lektury, aby nie angażować się w cichą wojnę pomiędzy mężczyznami.

Dziewczyna spod 221B »SherlockWhere stories live. Discover now