𝚇

288 24 2
                                    

Brunet o kasztanowych oczach biegł szybko i zwinnie przez las w kierunku obrzeży miasta, tam gdzie otrzymał współrzędne obecnego pobytu porucznika Andersona. 
Prawie aktualne. 
Przez swoje spowolnione ruchy był w tyle o jakieś pięć minut, lecz znając siwowłosego mężczyznę - nie przemieściłby się zbyt daleko w tak krótkim czasie. 
Model RK800 przeskakiwał przez większe skały i odgarniał gęste liście, które zasłaniały mu widok, dalej utrzymując stałe tempo, choć męczył się dużo szybciej niż zwykle. 
Nie mógł pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, gdyż prędzej czy później jego samopoczucie wróci do tragicznego stanu, a zanim to nastąpi, skoro dalej posiadał siły - zamierzał je wykorzystać. 
Pod swoimi butami łamał niewielkie gałązki oraz deptał ściółkę boru, nasłuchując z każdej strony i analizując te dźwięki. 
Nie wykrył żadnego krzyku ani niepokojącego odgłosu, dlatego w skupieniu biegł do celu. 


Dość szybko wybiegł z otoczki gąszczu, trzymając się określonego szlaku, a po drodze przeskoczył przez kilka krzewów i przeturlał po glebie. Następnie zjechał ze zbocza, aby szybciej dostać się na niższe tereny. Dokładnie tam jego oczom ukazała się otwarta przestrzeń, zaś za jego plecami znajdowało się wejście do lasu. Natomiast naprzeciwko widział niewielki most, którego zielonkawe ogrodzenie wydawało się zardzewiałe i nie czyszczone od dawna. Za pewne przebywał teraz w jakimś odległym i opuszczonym miejscu, głęboko w borze, gdzie nikt by nigdy go nie znalazł, jakby zginął. 
Toteż myśląc, doszedł do wniosku, iż to nie miejsce, jakie porucznik wybrałby sam z siebie na spacer lub aby przemyśleć nurtujące go sprawy. 
Wkrótce jednak zrozumiał powód pojawienia się Andersona w miejscu takim, jak to. 

Nad niewielką barierą daleko rozciągającego się, zaniedbanego mostu dostrzegł dość pulchną oraz wysoką sylwetkę - porucznika policji, który stał nieruchomo. Ciemna postać obok nie dawała mu się poruszyć, przykładając czarny pistolet do skroni starca. 
Siwowłosy trzymał ręce w górze i nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Widok Connora podchodzącego powoli w ich stronę, który przedtem stał bardziej w krzakach i trawie boru, zdumiał go. Anderson szybko podniósł swój spuszczony podbródek oraz wytrzeszczył mocno oczy, otwierając usta w zaniepokojeniu. 

Wokół panował spokój i słychać dało się tylko powolne i zdeterminowane kroki androida policyjnego. Mrok pokrył sporą część okolicy, a w oczy rzucały się świecące diody obu osobników. RK800 migała na złoto, zaś kruczoczarnego niezmiennie rzucała błękitny połysk. Osoba obok policjanta to dobrze znany brunetowi model wysłany, aby go zniszczyć, a więc na jego widok chłopak idąc pewnym siebie krokiem, zamknąwszy usta, zmarszczył brwi i posłał mu niezadowolony wyraz twarzy. 
Maszyna wydawała się nieco zaskoczona tym, iż dalej dobrze się trzymał, jednak nie komentowała tego. Prawdopodobnie wszystko już dawno wykalkulowała oraz obliczyła wszelkie możliwe prawdopodobieństwa scenariuszy odegranych wielokrotnie w pałacu myśli w celu zarejestrowania oraz udoskonalenia wszelkich błędów. 
A zatem miał plan i właśnie go realizował. Jego składnikiem było porwanie w celu posiadania zakładnika. To prawdopodobnie część nowego scenariusza, którego poprzedni fragment - eliminacja RK900 - zawiodła. 


Antagonista mierzył Connora swym pustym i nieprzejętym wzrokiem,  gdy ten podchodził, w dalszym ciągu trzymając jego kompana na muszce.
Brunet został zmuszony się zatrzymać, gdy nagle jego przeciwnik przerwał głuchą cisze, rozkazując ostro.
— Poddaj się albo go zabiję. — Starszy model zatrzymał się i stanął w rozkroku, analizując kątem oka otoczenie.
Piach, gleba, trawa i zarośla, trochę metalu po stronie mostu oraz gruzu, lecz nic użytecznego, co mogłoby być użyte przeciwko niemu. 
Connor żałował, iż nie miał teraz przy sobie broni Andersona.

RK800 wiedział od początku, że ta walka będzie nierówna. Po prostu nie mógł teraz liczyć nawet na Andersona, lecz również ponieważ jego przeciwnik to trochę bardziej ulepszona kopia Ninesa, a on sam był dość mocno osłabiony. Ranny, zadrapany i ubłocony w wielu miejscach, stał teraz, a wiatr wiał w jego gęste i roztrzepane kosmyki, rozwiewając podarte ubrania. Porucznik widział świetnie w świetle księżyca jakie piekło przeszedł jego partner. Błękitna ciecz tkwiła wszędzie. Na jego policzku, barkach i miejscami na koszuli, a także na przednim ramieniu i nadgarstkach. 

◯ BLUE ||Connor & Hank|| ✓Where stories live. Discover now