Rozdział trzeci

551 30 148
                                    

Lato, 1934
Francuska wieś

.

"Robi się późno. Prawdopodobnie powinniśmy już wracać do miasta." Francis powiedział  niechętnie. 

Antonio przyłożył do nosa gałązkę lawendy i wziął głęboki oddech. Jasne popołudniowe słońce powoli zachodziło na ciemniejącym niebie nad jego głową; gruba, miękka zielona trawa była pod nim jak koc. 

"Masz, najpierw się jeszcze napij," powiedział Gilbert, podając Francisowi butelkę wina nad głową Antonia. Czerwony płyn rozbłysł, kiedy promień słońca przeświecił przez szkło.  

"Dobra," powiedział Francis biorąc butelkę. "Ale nie możemy zostać na tym wzgórzu przez całą noc."

"Czemu nie?" zapytał Antonio. "Czuję, że mógłbym leżeć tu całą wieczność."

Francis się zaśmiał. "Jestem całkiem pewien, że mógłbyś, ty leniwy draniu."

"Nie mogę uwierzyć, że ten tydzień już niemal się skończył," powiedział Gilbert. "Dlaczego to zawsze mija tak szybko?"

Antonio potrząsnął głową, nie odpowiadając na to pytanie. Przez ostatnie pięć lat, od kiedy osiągnął piętnasty rok życia, najlepszym czasem w życiu Antonio były te krótkie tygodnie, które udawało mu się spędzić ze swoimi dwoma najlepszymi przyjaciółmi. Rozmawiając, śmiejąc się, kłócąc, flirtując, pijąc, podziwiając widoki... gdyby tylko życie mogło być takie już zawsze.  

"Następnym razem u mnie, ta?" mówił dalej Gilbert. "Ludwig ostatnio pytał, kiedy znów się z wami zobaczy."

"Jak tam u tego małego?" zapytał Antonio. "Spodobał mu się ten model samolotu, który wysłałem mu na urodziny?"

"Już nie taki mały. Dwanaście lat, a gówniarz jest już prawie większy ode mnie. Ale uwielbia ten samolot. Zwisa z sufitu razem z resztą."  

"No dobrze," powiedział Francis. "Niech to będzie grudzień, zgoda? Nie ma nic jak Gwiazdka w Niemczech."

"Tak," zgodził się Antonio. "Domki z piernika, świecące choinki, świeczki i śnieg..." 

"Gluehwein, schnapps i piwo..."

"Umięśnieni mężczyźni w lederhosenach* i cycate kelnerki w barach w dirndlach...** Ahh," Francis westchnął dramatycznie. "Tak, tego grudnia zakocham się w kimś w Niemczech."

Antonio wykręcił szyję i zmrużył oczy, spoglądając w górę na Francisa. "Nie zakochasz się. Będziesz spał z różnymi ludźmi."

Francis zerknął na niego pogardliwie. "Tak, a zakochuję się w każdym, z kto dzieli ze mną łóżko."

"To nie miłość, Francisie. To seks."

"Kim jesteś, żeby mówić mi, czym jest miłość, a czym nie? Zakochałem się tysiąc razy i jeszcze tysiąc się zakocham."

"Ugh," powiedział głośno Gilbert. "Mogę wam to spokojnie obiecać, ja nigdy się nie zakocham."

Antonio z powrotem spojrzał na ciemne niebieskie niebo i odetchnął ciepłym, czystym zapachem lawendy. "Ja zakocham się tylko raz." 

"To okropnie nudne, mon cher. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek właśnie ty będziesz nas moralizował." 

"Nie moralizuję was. Możesz spać z kimkolwiek chcesz - bonne chance; cuidate; viel Spass***. Mówię tylko, że wierzę, że naprawdę kocha się tylko raz." 

Francis prychnął. "A jak niby masz zamiar odróżnić tę jedną, prawdziwą miłość od wszystkich innych?"

"Cóż, jeszcze nie wiem. Ale będę wiedział, kiedy to się stanie. To będzie coś takiego: kiedy spojrzysz na tę jedną osobę, i naprawdę, prawdziwie ją ujrzysz. To może być natychmiast, ale może nie być to pierwszy raz, kiedy się patrzy. I przy tym ziemia może się zatrząść, ale uświadomienie sobie tego może być też zupełnie ciche. Ale to jest to, kiedy patrzy się na tę osobę i zdaje sobie sprawę, pomimo wszelkich wątpliwości, że jest to najpiękniejsze, co kiedykolwiek widziało się w całym swoim życiu."

Bésame Mucho - tłumaczenie pl [Spamano]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz