XXV

188 8 6
                                    

Cedrik westchnął głęboko. Za chwilę miał się zacząć ich mecz z Gryffindorem, a przed nim siedziała cała jego drużyna czekając na jakąś przemowę motywacyjną. Tylko, że on sam nie czuł się zmotywowany. Lało i wiało jeszcze gorzej, niż przez cały poprzedni tydzień. W końcu się odezwał.

-Jak widzicie nadal pada, co oznacza, że Merlin nie wysłuchał moich wczorajszych modłów o pogodę. Mówi się trudno, nadal możemy wygrać. Właściwie jest nawet dobrze, bo są takie same warunki jak na treningach, a my jesteśmy dobrze zgrani nawet w deszczu.

Jego zawodnicy pokiwali głowami, jednak nikt nie wykazywał wielkiego entuzjazmu. Wyszli na boisko, a z naprzeciwka ruszyła w ich stronę drużyna Gryfonów. Cedrik i Olivier podali sobie dłonie, a potem wszyscy wzbili się w powietrze.

Jeśli ktoś myślał, że na ziemii mocno wiało, zdecydowanie powinien przelecieć się dziesięć metrów wyżej. Cora leciała w siekącym deszczu na wpół ślepo, łapiąc i rzucając kaflem właściwie na wyczucie. Parę razy ledwie wyminęła innych grających, unikając stłuczki. Nagle rozległ się głośny dźwięk gwizdka pani Hooch. Ktoś złapał znicz, czy coś się stało? Wylądowała na ziemi.

-Wood poprosił o czas i szczerze, jestem mu wdzięczny- wyjaśnił Cedrik.- Beznadziejna pogoda, jest gorzej niż się spodziewałem.

-Tak jakby. Nie żebym cię poganiała, ale miło by było, gdybyś już złapał znicz, Cedrik.

-Równie miło by było, gdybyś zaczęła trafiać piłką do pętli, Heidi - stwierdził z przekąsem Malcolm.

-Powiedział ten, który rzucił kaflem prosto w twarz Wooda.

-Ludzie, to chyba nie najlepszy moment na kłótnie. Złapię ten znicz, a potem najemy się ciastkami Cory, ale najpierw trzeba to przetrwać- wtrącił się Cedrik. Chwilę później gra została wznowiona i wszyscy znów wzlecieli w powietrze. Szło im trochę lepiej. Heidi widocznie musiała natchnąć myśl o ciastkach, ponieważ przeprowadziła kilka całkiem niezłych akcji na bramki. Jednak kiedy Cora po raz setny została uderzona przez wiatr w twarz jej własną kitką, znów zaczęła myśleć, że ta gra nie ma sensu. Już w ogóle nie obchodziło jej kto wygra, chciała tylko móc usiąść w ciepłym Pokoju Wspólnym w środku zamku. Te rozmyślania przerwała jej Angelina Johnson, która nagle z dużym impetem na nią wpadła. Puchonce ledwie udało się utrzymać równowagę na miotle.

-Co jest?- krzyknęła zdziwiona przerażeniem, które malowało się na twarzy dziewczyny. Gryfonka wskazała za siebie. Cora zobaczyła lewitującą czarną postać, która zbliżała się w ich stronę. Dopiero po chwili zrozumiała, że to dementor i zamarła ze strachu. Już wcześniej było jej zimno od ulewy, jednak teraz zrobiło się lodowato. Zbliżał się powoli, więc mogłyby uciec, gdyby w ogóle zdołałyby się poruszyć. Obecność potwora jakby w jednej chwili odebrały im wszystkie siły. Stwór wyciągnął w ich stronę swoją dłoń, patykowatą i obślizgnął. Cora wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana. Angelina patrzyła się prosto w jego kaptur. Próbowała zobaczyć jakiekolwiek rysy czaszki, ale widziała tylko ciemność, w której jakby się zatapiała. Dzieliło je od niego już ledwie metr czy dwa, gdy z letargu wyciągnął je głośny krzyk.

-George tutaj!

Rozległo się łupnięcie, które odwróciło uwagę demona od dziewczyn. Było to uderzenie tłuczka, który z całym rozpędem trafił w plecy potwora. Dementor odwrócił się w stronę atakującego go Freda, ale wtedy George rzucił w niego z boku swoją pałką, celując prosto w głowę, co ostatecznie odpędziło stwora. Gdy tylko się oddalił, bliźniacy podlecieli do trzęsących się dziewczyn.

-Wszystko w porządku? Nic wam nie zrobił?- spytał zaniepokojony George.

-Tak, jest okej, tylko trochę mi się kręci w głowie- mruknęła Cora.

-Odprowadzimy was na ziemię- postanowił Fred.

-A co z meczem?- zapytała cicho Angelica.

-Chyba się skończył, nie wiemy kto wygrał, ale to teraz bez znaczenia.

Powoli zniżali lot, aż stanęli na boisku, na którym panowało pewne zamieszanie. Drużyna Hufflepuffu stała na deszczu, wyglądając na dość zmieszaną, Cedrik mówił coś do profesor Hooch kręcąc energicznie głową, dyrektor Dumbledore pochylał się nad kimś leżącym na ziemi, a profesor McGonagall, odpędzała od niego zaniepokojonych zawodników Gryffindoru zaglądających mu przez ramię.

-Co się dzieje, kto tam leży?- spytała Cora podchodzącego Malcolma.

-Cedrik złapał znicz, ale teraz próbuje to odkręcić, bo w tym samym momencie pojawili się dementorzy, przez co Potter spadł z miotły.

Puchonka jęknęła i podbiegła w stronę Gryfonów. Dumbledore właśnie wyczarował nosze, na których zaniósł Harrego do skrzydła szpitalnego. Drużyna została wpuszczona do środka dopiero, gdy pani Pomfrey skończyła go badać, a za nią weszli Cora, Hermiona i Ron. Wszyscy zebrali się wokół łóżka chłopaka rozmawiając półgłosem. Gdy pielęgniarka usłyszała, co stało się Corze i Angelinie, dała im po tabliczce czekolady i kazała zjeść. Nagle Harry otworzył oczy i gwałtownie się podniósł.

-Co się stało?- zapytał.

-Spadłeś z kilkunastu metrów- odpowiedział Fred.- Gdyby nie Dumbledore byłaby z ciebie plama krwii.

-A co z meczem? Będzie powtórka?

Zapadła cisza. Nikt nie wyrywał się do odpowiedzi.

-Ale… nie przegraliśmy?

George wyjaśnił co się wydarzyło.

-Ale to nie ma znaczenia, wszystko zależy od punktów, nadal możemy wygrać puchar- dodał na koniec. Harry wyglądał na załamanego. Złapał się za głowę i pochylił twarz do kolan.

-Daj spokój, Harry, to pierwszy raz jak nie złapałeś znicza, nic takiego się nie stało- zauważyła Cora.

-Właśnie, zawsze musi być ten pierwszy raz- poparł ją George.- Nie ma co się przejmować, Wood nawet nie będzie zły.

-A gdzie jest teraz Wood?- spytał Gryfon, który dopiero teraz zauważył brak kapitana.

-Nadal pod prysznicem. Chyba zamierza się utopić.

Harry czuł się beznadziejnie, czuł jak bardzo zawalił. W końcu zapytał:

-Co z moim Nimbusem? Ktoś go zabrał?

Nastała jeszcze bardziej krępująca cisza, niż poprzednia.

-Ten… no.

-Ona wpadła na bijącą wierzbę, Harry- odezwała się Hermiona. Chłopak zamarł. W zeszłym roku to drzewo prawie go zabiło, jego miotła nie mogła wyjść cało z tego spotkania...

-Da się ją naprawić?

-Nie, nie da- mruknął Ron pokazując mu szczątki miotły.- Przykro nam, Harry.

Na twarzy chłopaka pojawił się głęboki zawód. Podeszła do nich pani Pomfrey

-To my przyjdziemy jutro- powiedział Fred i cała drużyna wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.

-Pójdę się przebrać, a potem wrócę z jakimiś ciastkami- rzuciła cicho Cora do przyjaciół i sama wyszła na korytarz.

/982 słowa/

Golden Kwartet | HogwartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz