VIII

133 13 1
                                    

– Naprawdę musisz już jechać? Byłeś tu strasznie krótko – stęknął chłopak, łapiąc za moją torbę żeby na jeszcze chwilę mnie zatrzymać.
– Louis byłem tu cztery dni – odparłem z uśmiechem. Miał prawie 30 lat, a zachowywał się jakby miał 13.
– Ale jak to się ma do czterech lat Harrey? – uśmiech zszedł z mojej twarzy.
Czyli też to liczyłeś? – chciałem powiedzieć.
Potrząsnąłem głową pełną loków, jakbym mógł w ten sposób wyrzucić z niej niepożądane myśli.

– LouLou, mam kolejną trasę. Muszę lecieć w tej chwili do USA. Menedżerzy i tak idą mi na rękę, że lecę tam sam.
     Chłopak spuścił głowę, jakby przecierał oczy, a ja mogłem przysiąc że słyszałem jak coś w środku pęka. Zdałem sobie jednak sprawę jak bardzo się myliłem po chwili, kiedy musiałem naciągnąć na głowę kaptur, chowając się przed oślepiającym błyskiem fleszy.
Złapałem szatyna za rękę i bez słowa udałem się gdzieś dalej, byle od natrętnych fotografów.

Louis szedł cały czas ze spuszczoną głową, nie mając się czym zakryć. Zaszyliśmy się w jakiejś cichej alejce, a ja z westchnieniem oparłem się o zimną ścianę.

– Kiedy znów mnie odwiedzisz? – usłyszałem ten uroczy, brytyjski akcent.
– Tym razem moja trasa jest dłuższa, nie wiem kiedy będę mógł tu przyjechać – odparłem, i tym razem nie mogłem ukryć niewielkiego bólu w swoim głosie.
– Kiedy przyjedziesz do Doncaster ponownie, napewno spotkamy się w tamtej kawiarni. Jestem tam codziennie z rana.
– Więc dlaczego wtedy byłeś tak późno? Przecież było prawie południe.
    Louis zrobił się czerwony na policzkach i ponownie zwiesił głowę, by po chwili podnieść ją, jeszcze bardziej czerwony niż wcześniej.
– Powiedzmy że to przez Eleanor... – bąknął zawstydzony.
– Hej. Bardzo się cieszę, że dwójka moich dawnych przyjaciół trzyma się teraz razem – odparłem łapiąc go za poliki. Za nami rozległ się huk głośników, informujących o przygotowaniach do lotów, więc przytuliłem mocno szatyna i pożegnałem się z nim, odchodząc z cichej alejki w swoją stronę.

Po chwili, kiedy zgiąłem się by odłożyć torbę, coś zachrzęściło w moich spodniach, a ja przypomniałem sobie, co od dwóch dni noszę w kieszeni.
– Cholera, Louis! – zawołałem za chłopakiem zostawiajac bagaż i biegnąc w stronę chłopaka w luźnych jeansach i rękach wsadzonych w kieszenie.
Błękitne oczy odwróciły się na dźwięk mojego głosu.

– Cholera zapomniałbym. Kiedy byliśmy w parku rozrywki, dostaliśmy zdjęcia z kolejki górskiej, trochę je podrasowałem bo wiesz, po co nam zdjęcia innych ludzi i w ogóle... – podałem mu jeden z kartoników. Tak naprawdę podrasowałem je bardziej niż chciałem przyznać, ponieważ po wycięciu tylko naszych sylwetek okazało się że zdjęcie jest bardzo małe, więc wkleiłem je dodatkowo na biały kartonik, przez co wyglądało jak prawdziwe, stare zdjęcie. Podążyłem za spojrzeniem Lou, w róg kartki. Na napis który się tam znajdował.

20.04.2020.
𝓛𝓪𝓻𝓻𝔂 ❤︎

Zrobiłem go właściwie dopiero wczoraj, kiedy wybierałem się by dać Lou zdjęcia.
– Jest zrobiony permanentnym markerem tak, by nigdy nie zszedł, ani nie zblakł.
Tak jak my – pomyślałem.
Louis wpatrywał się w zdjęcia jak zaczarowany. Na prawie każdym jego usta są szeroko rozdziawione w niemym krzyku, na każdym z nich, obejmuję go ciasno w talii i na każdym zdjęciu chłopak niemal wtapia się w mój tors.
– Najbardziej lubię to – wskazuję na moment, w którym kamera przyłapała nas, kiedy mówiłem Louisowi by przestał krzyczeć, a moje usta praktycznie muskają płatki jego ucha. Wyglądam jakbym go całował...

Chłopak uśmiecha się lekko i przyciąga mnie do uścisku. Czuję wilgoć na moim ramieniu, ale nic nie mówię, jeśli Lou nie chce zacząć.
Odsuwamy się od siebie i szatyn przeciera błękitne oczy, a mnie robi się ciężej na sercu na ten widok.
– Do zobaczenia w naszej kawiarni – mówi.
– Do zobaczenia w naszej kawiarni.

❝ уєѕтєя∂αу яαи∂єs νσυz- LARRY ❞Where stories live. Discover now