Śniadanie u Tiffany'ego

212 7 15
                                    

Nowy Jork, Manhattan
7.02.1976, sobota

Cały dzień pod kołdrą, kakao, przyjaciele, filmy i... tosty z serem. To zdecydowanie idealny scenariusz Johna na sobotę. No cóż, obiecaliśmy mu noc filmową, to dostanie noc filmową. A nie, chwila, bardziej d w u n a s t o g o d z i n n y maraton...

Po prostu cudownie. Jeszcze jakieś dobre kryminały czy westerny to bym przeżyła. Ale science fiction, serio Bri? Albo musicale i filmy z Marylin Monroe Freddiego? Albo jeszcze lepiej - jakieś tanie romansidła Rogera?

Nie było odwrotu. Jak już robimy noc filmową, to niech to będzie zajebista noc filmowa - dla każdego...

- Kochani, komuś tosta? - zapytał Deaky.
Wszyscy podnieśliśmy ręce. Prawdę mówiąc, głownie po to, by nie sprawić mu przykrości.
- Fred, przyjdzie Peter? - rzuciłam w stronę wokalisty.
Ten pokręcił głową.
- Chciał, ale powiedziałem mu, że to nasz wieczór.
- Nie było mu przykro?
- Co ty, mówił, że doskonale rozumie.
- Czyli będziemy w piątkę?
- W szóstkę.
Zmarszczyłam brwi.
- No jak... ja, ty, Deaky, Bri, Rog...
- I Miami.
- Co?
- Miami Beach.
- W sensie Jim?
- Mhm.
- Znasz go, prawda? - zapytał Roger, przeskakując przez kanapę. Podszedł w naszą stronę.
- Znaczy no widziałam go parę razy, ale nie powiedziałabym, że go znam.
- Nie martw się skarbie, Miami jest super.
- Choć między nami - zaczął Rog, nachylając się nade mną. - Bywa wkurwiający. Jest dość spokojny i często gasi nas na imprezach.
- No dobra, ale jak się schleje, to bywa zabawny.
- Nie zaprzeczam.
- Jak każdy - dodał nagle Bri, wchodząc do pokoju.

Nie wspomniałam o tym, ale przez ostatnie dni spałam w pokoju Rogera. Czułam się trochę dziwnie, w końcu byliśmy tylko przyjaciółmi. Chociaż prawdę mówiąc, nie byłam pewna, jaka to relacja. No bo nie miałam zamiaru tworzyć z nim jakiegokolwiek związku romantycznego. No właśnie... Niby nie miałam zamiaru, a dawałam po sobie znać co innego. Każdej nocy zastanawiałam się, czy nie wyznać mu wszystkich skrywanych uczuć. Co by się stało, gdyby się dowiedział. Miałam czasem ochotę po prostu podejść do niego i go pocałować. Ale on wciąż pozostawał tylko przyjacielem. I w głębi wolałam, aby tak pozostało.
Poza tym, jak z początku mu się podobałam, miałam wrażenie, że uczucie z jego strony coraz bardziej słabnie. Był cudowny, bardzo czuły i zawsze mogłam do niego przyjść, ale... chyba jednak jako do przyjaciela. Może zrozumiał, że z nas nic nie będzie i dał sobie spokój?
„Ma racje", pomyślałam. „ Z nas nigdy nic nie będzie"...

Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Siedzieliśmy w apartamencie Freddiego, bo miał najwięcej miejsca.

- Otwarte, skarbie! - wrzasnął wokalista.

Do pomieszczenia wszedł Jim.

- Jimmy, Jimmy! W końcu! Dawno cię nie było, kochanie, gdzie się podziewałeś?
- Aa no wiesz, byłem tu i tam. Musiałem pozałatwiać parę spraw. Ale już jestem i póki co nie myślę o powrocie.
- Cudnie! Czeka nas wspaniała zabawa!
- Maeve, tak? - zapytał, spoglądając w moją stronę. - Mam nadzieję, że mnie pamiętasz?
Zaśmiał się.
- Pewnie, że tak. Zasmucę cię, ale nie będzie „zabawy", jak to ujął Fred. Będziemy przez dwanaście godzin oglądać filmy.
Patrzył na mnie przez chwilę, jakby z nadzieją, że powiem: „żartowałam!".
- To może ja wrócę?
- Oj no już dajcie spokój, będzie fajnie! - powiedział Deaky i zaprowadził nas do salonu.

Freddie siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Wziął dla siebie całą miskę popcornu.
Beach i Brian rozsiedli się w fotelach, a ja, Deacon i Roger - na kanapie.

Na początek mieliśmy obejrzeć coś lekkiego. Dlatego zdecydowaliśmy się na film Johna.

- Dobra, pokaż Johnny, co tam wybrałeś! - zagaił Brian.
- Spodoba wam się. Oglądałem chyba z milion razy, ale naprawdę go kocham.
Obserwowaliśmy, jak powoli wkłada kasetę.
- Jaki ma tytuł? - zapytał Roger.
- Napewno znacie. Psychoza w reżyserii Hitchcocka.

You And I {Roger Taylor}Where stories live. Discover now