𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟷𝟾

257 28 9
                                    

—  Zaczekaj.  —  Kang zatrzymał się.  —  Mamy jakiś plan? Wiesz, gdzie znajduje się ta wyspa?

—  Mniej więcej...  —  Przyciągnął do siebie miniaturkę, gdy mijała ich grupa obszarpanych, mocno pijanych imprezowiczów.  —  Wiesz co, zejdźmy do metra, tam pogadamy.

Udali się na jeden z peronów. Usiedli, kontynuując przerwaną na ulicy rozmowę.

—  Myślałem o tym, by udać się do portu. Tam zdobyć informacje, zorganizować... nie wiem... jakąś łódź. I po prostu popłynąć.

—  Zorganizować łódź? To znaczy...

—  Nie wiem.  —  Westchnął, czując przytłaczającą go bezradność.  —  Najpierw spróbujemy dostać się do portu. Zobaczymy, czy ktoś stamtąd w ogóle odpływa.

—  Dobra, zróbmy to. Ale z rana. Prześpijmy się najpierw, bo później może nie być okazji.

—  Przespać się? Ale gdzie?

—  W jakimś tanim hotelu.

—  Masz... jakieś pieniądze?

—  Jasne, że tak. A ty nie?  —  Park odwrócił głowę, nie odpowiedziawszy na pytanie. Kang zrozumiał, złapał dłoń wilka, przerywając krępującą ciszę.  —  No, dobrze, nie martw się, ja zapłacę. Chodźmy zatem, trochę zmarzłem, a ty?

—  Niezbyt  —  odpowiedział, pozwalając prowadzić się miniaturce. Okrył ją kurtką, którą z siebie zdjął, otrzymawszy w zamian pełen wdzięczności uśmiech.

Nie szukali długo; tani hotel wyrósł jak spod ziemi, po przejściu prawie dwustu metrów. Weszli do środka, umykając ulewie, która niespodziewanie nawiedziła miasto.

—  Dobry wieczór  —  przywitał się z siedzącą w recepcji kobietą.  —  Poprosimy jeden, dwuosobowy pokój.

—  Jeden?  —  Uniosła w zdziwieniu brew. Zaraz jednak spoważniała, tłumacząc:  —  To niemożliwe. Mogę państwu zaproponować dwa, jednoosobowe pokoje. Z racji tego, że... nie kwaterujemy roślinożerców z mięsożercami.

—  Rozumiem  —  mruknął, spoglądając na Seonghwę. Park skinął głową, znacznie wcześniej domyśliwszy się takiej sytuacji.  —  No, dobrze. W takim razie poproszę dwa.

Otrzymawszy klucze, udali się po schodach na poszczególne piętra. Pokoje, tak daleko od siebie położone, nie przypadły do gustu im obu. Zanim Seo zdążył zniknąć, Yeosang złapał go za rękę, ciągnąc po schodach w dół.

—  Yeo, tak nie wolno  —  wyszeptał Park.  —  A jeśli zechcą nas sprawdzić?

—  To najwyżej nas stąd wykopią. Nie mam zamiaru spać sam, zwłaszcza, gdy mogę spać z tobą.

Weszli do pokoju przydzielonego Yeosangowi. Był niewielki, ale czysty. Z jednym, jednoosobowym łóżkiem, a co najważniejsze  —  z własną łazienką.

—  Dobra, to kto pierwszy pod prysznic?

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

Wtulili się w siebie, wszedłszy pod strumień przyjemnie ciepłej wody. Milczeli, po prostu stojąc, pogrążeni we własnych myślach. Zwłaszcza Seonghwa. Nie wiedział, czy Hong jest na wyspie. Tylko podejrzewał. Morderców odsyłano tam jak najprędzej, dlatego odpuścił sobie obserwację więzienia, w którym Kim na pewno był. Ale jak długo?

—  Powiedz coś...

Spojrzał na miniaturkę. Odgarnął jej z oczu mokre blond kosmyki, uśmiechając się przy tym delikatnie. Uśmiech, nieco wymuszony, nie umknął uwadze królika.

—  Kocham cię  —  powiedział cicho, spełniając prośbę Yeosanga.

—  To dlaczego jesteś smutny? Boisz się tego, co nas czeka?

—  Boje się tego, co może spotkać ciebie...

—  Nic złego mi się nie stanie. Nie martw się. Jestem świadomy niebezpieczeństwa, będę ostrożny.

—  Trzymaj się blisko mnie. Ciebie nie mogę stracić.

—  Nie stracisz mnie, głuptasie. Nie wolno ci tak  myśleć. Ty pomożesz mi, ja pomogę tobie. I razem pomożemy Hongjoongowi, tak ma być i tak będzie, nie inaczej, Seo.

Uwielbiał optymizm Kanga. W chwili prawdziwego zwątpienia wróciłyby do szkoły. Dzięki obecności królika — dzięki jego wsparciu — nie przerwie poszukiwań owianej złej sławą wyspy.

✩。:*•.───── ❁ ❁ ─────.•*:。✩

Pojawili się w porcie krótko po wschodzie słońca. Zeszli na pomost, przykuwając uwagę znajdujących się tam marynarzy. Szybko, jeden po drugim, tracili zainteresowanie nietypowym towarzystwem, kontynuując przygotowania do wypłynięcia.
Tylko jeden odezwał się, nie okazując zdziwienia.

—  Kto was tutaj przysłał?

Zatrzymali się, nie wiedząc, o co chodzi napotkanemu mężczyźnie. Opuścił łódź, podchodząc do nich.

—  Kto was przysłał, pytałem.

—  Nikt. Przyszliśmy tu z własnej woli  —  odpowiedział Park, puściwszy dłoń Yeosanga. Związki mieszane  —  w dodatku homoseksualne  —  budziły kontrowersje, zwłaszcza u roślinożerców, jakim był rozmawiający z nimi mężczyzna.

—  Naprawdę? Skąd o mnie wiecie?

—  To jakaś pomyłka  —  wyjaśnił Kang.  —  Nie znamy pana, my po prostu potrzebujemy informacji... No i transportu.

—  Chodźcie.

Ruszyli za nim, prosto na kołysaną falami łódź. Nieco zdziwieni chęcią pomocy, jaką okazywał mężczyzna. Tego oczekiwali, nie podejrzewali jednak, że tak szybko znajdą kogoś, kto zechce z nimi porozmawiać.

—  Siadajcie. W czym problem?

Zajęli miejsca w niewielkiej kajucie. Spojrzeli na siebie, nim Seonghwa zaczął wyjaśniać.

—  Słyszał pan o wyspie, na którą władze zsyłają więźniów?

—  Domyśliłem się, że o to właśnie zapytacie. Tak, słyszałem. Chcecie się tam dostać, jak mniemam?

—  Tak. Potrzebujemy łodzi oraz przewodnika.

—  Dlaczego chcecie tam popłynąć? Kogo tam zesłano i kiedy?

—  Mojego przyjaciela. Kilka dni temu został zabrany przez policję. Na pewno odesłano go już tam... Na wyspę.

—  Prawdopodobnie. Zdajecie sobie sprawę, jak bardzo ryzykujecie? Wiecie, jacy oni są?

—  Kogo ma pan na myśli?  —  zapytał cicho Yeosang.

—  Oczywiście więźniów. To rozszalałe, dzikie bestie. Właśnie tym się stali, żyjąc na wyspie.

Seonghwa wstał, przekonany o słuszności podjętej przez siebie decyzji. Otrzymana przed chwilą informacja jeszcze bardziej go w tym utwierdziła  —  musiał zabrać Hongjoonga z powrotem do miasta.

—  I właśnie dlatego powinienem pomóc przyjacielowi wydostać się z tego piekła  —  oświadczył, otwarcie patrząc w oczy mężczyznie.

Zapadła cisza, zanim ten podjął decyzję. Uśmiechnął się, następnie mówiąc:

—  Imponuje mi twój zapał, chłopcze. Dobra, zbierajmy się, nie traćmy czasu. Ale najpierw się sobie przedstawmy.

𝓗𝓸𝔀𝓵𝓲𝓷𝓰 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Where stories live. Discover now