rozdział 2

10 0 0
                                    

Następnego ranka po śniadaniu, na które składała się jakieś warzywa na ciepło, które znalazłam w szczelnie zamkniętym słoiku, w piwnicy jednego z domów. Na etykiecie słoika widniała, ledwo widoczna data produkcji przetworu, która świadczyła, że było robione około dziesięciu lat temu.
Spakowałam połowę strzał i dwa koktajle Mołotowa na handel, i udałam się na powierzchnię.

–Ci, koniku to tylko ja. Przecież nie chcemy, by nas coś usłyszało.– zwróciłam się do konia, którego trzymałam w pobliskich ruinach jakiegoś domu. Wsiadłam na niego i skierowałam się główną drogą w stronę plaż, nad oceanem.  Popatrzyłam w niebo, zapowiadała się ładna pogoda, więc postanowiłam jechać wzdłuż wybrzeża, ciesząc się promieniami słońca na twarzy.

Miejsce, w którym obecnie się znajduję, są to ruiny byłego nadmorskiego miasteczka, w którym mieszkali rybacy i pracownicy pobliskiego lotniska oraz w sezonach wakacyjnych wczasowicze. Według starych kronik, które przeczytałam, było to piękne i malownicze miejsce, kilka razy posłużyło jako plan filmowy dla serialu i kilku filmów. Częstymi gośćmi byli tu też malarze, poeci czy pisarze.

Droga na stację Południe-Yarikawa zajęła mi konno trzy godziny. Konia pozostawiłam uwiązanego przy wejściu do stacji metra, a następnie weszłam do środka. Od razu natrafiłam na jednego ze strażników.
– Cześć Xiao feng, Lay jest dostępny? – zapytałam się strażnika. Na co on kiwnął głową i mnie przepuścił, wiedząc, że przyjechałam zakupić towar i nie stanowię zagrożenia.
Zeszłam na dół, po schodach do pomieszczenia, w którym dokonywano wszystkich transakcji. Wcześniej było pomieszczeniem do kupna biletów i przechowywania bagaży. W pokoju znajdywał się drugi strażnik i zarazem przyjaciel Laya, mianowicie Luhan. Brat bliźniak Fenga.
– Cześć Luhan jak życie? – zapytałam, zajmując jedno z miejsc przy stole.
– Witaj, co cię dziś sprowadza? – uśmiechnął się do mnie.
– Jajka, mąka, warzywa i medykamenty. Gdzie jest ...
– Cześć Amy, miło cię widzieć. – czyjś głos mi przerwał, obróciłam się, a moim oczom ukazała się postać o jasnobrązowych włosach i o radosnym spojrzeniu.
– Część Yixing, widzę, że miałeś w swoim posiadaniu farbę do włosów. Nie masz już czarnych odrostów jak ostatnio i kolor jest nieco jaśniejszy.
– A i owszem, ale chyba nie jesteś tutaj po to, by podziwiać moją fryzurę, prawda? – zajął miejsce naprzeciwko mnie, po czym kontynuował.
– Czego ci potrzeba?
– Jajka, mąka, warzywa i medykamenty te, co zawsze, kończą mi się. – z poważną miną przeszłam do konkretów.
Lay skinął głową do Luhana, który najprawdopodobniej poszedł po towar do magazynu.
– Co masz dla mnie w zamian? – zapytał się, a ja wyciągnęłam gotowe strzały i koktajle Mołotowa, oraz paczkę naboi do karabinu, którego nie posiadam.
Yixing uważnie oglądał każdą strzałę i granaty zapalające.
– Świetne wykonanie jak zawsze. Powiedz mi, nie chciałabyś może do mnie dołączyć? W grupie zawsze raźniej.– odezwał się po pięciu minutach.
– Wiesz, że mi lepiej działać na własną rękę, ale jak będę potrzebować przysługi, to się do ciebie zgłoszę. Notabene gdzie jest Xiaobei?–zmieniłam temat, gdyż irytuje mnie temat, który poruszył Lay. Od lądu pamiętam, moja rodzina radziła sobie sama, ponieważ mało kto chciał im pomagać, nawet inne wyrzutki, może z wyjątkiem właśnie rodziny Yixinga. Wszystko to z jakiegoś chorego powodu, którego ja nie znam, nawet Lay nie zna.
Nasze rodziny poznały się w dziewiątym roku wygnania moich rodziców, na jednym z polowań. Tato uratował życie matce Yixinga, od tego zdarzenia właśnie nasze rodziny się przyjaźnią.
–Wyszedł w teren z Kingiem, powinni wrócić za jakąś godzinę. Skąd to pytanie?
– Feng był dość milczący, a przeważnie tak się dzieje, gdy się pokłóci z kimś lub Xiaobei nie ma w terenie. – odpowiedziałam rzeczowo.
– Yixing jest problem, zostało nam mało jajek. – Naszą rozmowę przerwał Luhan, wracający z magazynu.
– Daj jej dwie trzecie jajek, uzupełnię zapasy, jak udam się do Yarikawy. – Zdecydował handlarz.

Za sześćdziesiąt strzał, naboje i koktajle Mołotowa dostałam piętnaście jajek, dziesięć kilko mąki i pięć kilo rozmaitych warzyw, oczywiście też standardowy zestaw medykamentów. 
Po transakcji Yixing poczęstował mnie jeszcze ciasteczkami własnej roboty i herbatą, a potem gdzieś zniknął, pozostawiając mnie samą sobie. Gdy tak spokojnie piłam sobie herbatkę, usłyszałam czyjeś głosy, a gdy się obróciłam na krześle zobaczyłam Xiaobei w towarzystwie Kinga.
– Hej. – pomachałam im na przywitanie, po czym dokończyłam pić herbatkę.
– Amy, miło cię widzieć. Co nam przyniosłaś? – Xiaobei od razu usiadł koło mnie, ciesząc się, że mnie widzi.
– Strzały, naboje do twojego karabinu, granaty zapalające. Słuchaj, pogadałabym więcej, ale muszę wracać do siebie. – wstałam z miejsca i ubrałam plecak na plecy.
– Xiaobei mógłbyś mi pomóc wynieść tę mąkę na górę? – zapytałam się.
– Pewnie, nie ma problemu.
Przechodząc koło Kinga, kiwnęłam mu na pożegnanie głową, po czym wyszłam.
– Xiaobei jak będziesz miał chwilę to pogadaj z Fengiem, wyglądał dziś, jak przyjechałam, jakby mu coś przeszkadzało, a ty z nim najlepiej się dogadujesz.– Ten tylko skinął głową, przymocowując mąkę do konia.
– Dzięki za wszystko, do następnego razu. – Wsiadłam na konia i odjechałam, machając mu jeszcze.

Wracając do domu, postanowiłam jechać wzdłuż głównego szlaku, którym konwoje jeżdżą z zaopatrzeniem do miast za szkłem.
Szlak ten wiódł przez las, wśród drzew gdzieniegdzie widać było stare, porzucone samochody, z których zbieracze różnych obozów wyniosło już prawie wszystko, co było zdatne do wykorzystania w jakiś sposób. Często przy zdobywaniu części doszło do starć między zbieraczami różnych obozów, co skutkowało śmiercią niektórych zbieraczy. Dla tego to miejsce nazwano cmentarzyskiem samochodów. Też dla tego ojciec rzadko pozwalał mi wychodzić na powierzchnię.
Ta nazwa jest też dość pechowa, gdyż, rabunki konwojów, które są skuteczne najczęściej, właśnie odbywają się w tym miejscu. Ponieważ konwój z zaopatrzeniem, musi przejechać przez środek tego cmentarzyska samochodów i ludzi.

Gdy miałam już opuszczać to miejsce i wyjechać z lasu, na malowniczą łąkę, usłyszałam, jakiś dziwny dźwięk więc zeszłam z konia i ostrożnie skierowałam się w stronę miejsca, z którego wydobywał się dźwięk. Delikatnie rozchyliłam gałęzie krzaku. Moim oczom ukazał się ranny człowiek.
– Proszę, nie zabijaj mnie.–wyjąkał, cofając się jeszcze bardziej pomimo swoich ran. W ułamku sekund podjęłam decyzję, by mu pomóc, na razie przynajmniej z wyleczeniem ran.
– Spokojnie, nie bój się mnie. Chcę ci tylko pomóc. Zaufaj mi.– powiedziałam, kucając i wyciągając rękę w jego stronę. On z wahaniem i lekkim strachem w oczach chwycił ją.

MysteryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz