XVIII

871 58 2
                                    

Prowadzono mnie przez korytarze. Nie jak ostatnio do sali tronowej, tylko gdzie indziej. Schodziliśmy w dół dłuższą chwilę aż doszliśmy do wielkich dębowych drzwi. Strażnicy zatrzymali się. Spojrzałam na nich niepewnie i weszłam do środka. Sala była wielka i obrośnięta bluszczem.
Na środku leżała postać przypięta kajdanami. Podeszłam niepewnie bliżej. Była to kobieta, która miała długie blond włosy i była bardzo wychudzona. Jej suknia była podarta i cała zabrudzona. Uklękłam przed nią i wtedy zrozumiałam. Była to Eleonora. Żona Edgara. Dotknęłam delikatnie jej twarzy i wtedy spojrzała na mnie zapłakana.
-Prosze...ratuj...
-Biedna co nie? Przyszła do mnie licząc na romans. A jest tutaj przeżywając wieczna karę. Już 200 lat...-spojrzalam na postać wychodząca z mroku. Był to król. Wstałam i spojrzałam w jego kierunku. Król wyszedł trzymając za ramię mojego malutkiego braciszka.
-Oddaj mi brata. -powiedzialam ostro, a w okół zerwał się delikatny wiatr.
-Najpierw kosa-wyciągnął rękę. Zdjęłam pierścień i popatrzyłam na niego. Łzy spłynęły po moich policzkach. Pocałowałam delikatnie pierścień i w moich rękach zmaterializowała się kosa. Wyciągnęłam ją w stronę Frocyn z determinacja w oczach. Mężczyzna rzucil chłopca w moją stronę i zabrał kosę. Przytuliłam szybko do piersi Marco i spojrzałam na króla. Ten zaśmiał się wrednie i przyjrzał się kosie. Przejechał dłonią po ostrzu.
-To chciałeś. Nie jestem ci już potrzebna.
-Zgadza się. Musze ja jednak na kimś wypróbować. Jestem od teraz Panem życia i śmierci.-wyciagnal zza koszulki wisior z kamieniem. Od razu wiedziałam co to za kamień. Kryształ Salhiren.
-Przecież on zaginął 200 lat temu...jak? Skąd ty go masz?-patrzałam na niego niepewnie. Mężczyzna podszedł do przypiętej kobiety i podniósł jej głowę dwoma palcami. Uśmiechnął się, po czym zaśmiał się. Odwrócił się do mnie.
-Ona mi go przyniosła. Wiesz moja droga Iris. Okłamałem cię. Dzięki temu kamieniowi żyje już ponad 200 lat. Chciałem posiąść władze nad światami. Eleonora nie mogła mi jednak przynieść kosy i musiałem czekać na ciebie. Małą, naiwna dziewczynę, która jak piesek przyniesie mi kosę. Teraz już nikt mnie nie pokona.-zamachnął się i wbił Eleonorze kosę w brzuch. Nachylił się i wyszeptał jej coś do ucha, a ja tylko przytulając mocno do piersi Marco, patrzyłam na to z szokiem. Król wyciągnął z łatwością kosę i spojrzał na mnie. Wstałam szybko podnosząc Marco i odsuwając się od Frocyna.
-Dostałeś już to czego chciałeś. Wypuść nas.
- Wiesz będąc u władzy czasem składasz puste obietnice. Tylko tak można się tej władzy utrzymać.

-Tron nigdy nie powinien trafić w twoje ręce...-warknęłam. Zaczęłam iść w stronę wyjścia bacznie obserwując mężczyznę. Musiałam być gotowa na obronę siebie bądź Marco. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. Potem będę musiała jakoś to odkręcić. Król zamachnął się kosom gotowy do zadania śmiertelnego ciosu. Postawiłam między nami kamienną ścianę, która dała mi chwilę na podjęcie jednej decyzji. Uciekać. Pobiegłam ile sił w nogach do wyjścia. Jedyne co usłyszałam za sobą to huk. Wiedziałam, że z łatwością rozwalił ścianę. Wybiegłam z pomieszczenia i na mojej drodze stanęli żołnierze, których jednym podmuchem zdmuchnęłam na ścianę. Musiałam się szybko stąd wydostać. Pobiegłam szukać najbliższego wyjścia z zamku, którym okazało się wyjście przez kuchnie. Ruszyłam w stronę miasta, aby ukryć Marco w starym domu. Jednak na drodze stanął mi jeszcze jeden problem. Mój najdroższy mąż wraz z jego wspaniałym bratem...

Narzeczona śmierciWhere stories live. Discover now