Rozdział 1

294 18 10
                                    

Westchnąłem cicho, zaciskając palce na piłce. Odetchnąłem głęboko, zamykając oczy. Rzuciłem ją, widząc, jak wpada w siatkę. Po chwili ujrzałem, że nie jestem sam na boisku. Jakiś chłopak w czapce z daszkiem schylił się, podnosząc piłkę, która zatrzymała się u jego stóp. Obrócił ją sprawnie, po czym narzucił. To było niesamowite uczucie. Byłem świadkiem czegoś wybitnego. To, jak jego ciało się perfekcyjnie ułożyło... Piłka pofrunęła z ogromną siłą, aż słyszałem świst przeszywającego powietrza. Moje policzki zaczerwieniły się. Prawda była taka, że mimo moich starań nigdy nie szło mi najlepiej. Lubiłem baseball, ale nie byłem wybitnym graczem. Ciągle grzałem ławkę. Kim był ten chłopak? Był miotaczem? Tak jak ja? Był wysoki, pewnie nawet całkiem nieźle zbudowany. Po narzuceniu piłki, która z pewnością była fastballem, wyszedł z bullpenu. Chciałem, by został i powiedział mi, jak udało mu się wykonać tak perfekcyjny narzut, ale wstydziłem się. I tak przychodziłem na boisko przed innymi, by potrenować.

Musiałem wziąć się w garść. Zabrałem prędko swoje rzeczy, biegnąc do szatni. Dzisiaj mięliśmy mecz przeciwko innemu liceum. Byłem podekscytowany i chciałem pokazać, na co mnie stać.

— Jeon Wonwoo, gdzie byłeś? Trener cię szukał — usłyszałem, kiedy tylko wszedłem do szatni. Chłopaki byli już przebrani, więc prędko rozsunąłem torbę, ubierając się w pośpiechu.

— Trener? — spytałem lekko zdezorientowany. Pewnie zapomniałem przynieść napojów. Zawsze byłem potrzebny tylko do tego. Do noszenia piłek, rozdawania ręczników i wody, i masowania ramion innych. Byłem pewny, że tym razem też czekało mnie podobne zadanie.

Wybiegłem z szatni, szukając trenera. W tej samej chwili ujrzałem duży autobus, którym musieli przyjechać nasi przeciwnicy. Byłem pod wrażeniem. My zawsze jeździliśmy starym i trzęsącym busem, a oni? Pewnie dużo inwestowali w tę drużynę.

— Jeon Wonwoo! Tutaj jesteś — usłyszałem. Podbiegłem do trenera, który nie wyglądał na zadowolonego, więc zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem nie zapomniałem o czymś naprawdę ważnym. On jednak westchnął głośno. — Robię to, ponieważ nie mam wyboru. Nie mamy innego miotacza, który nie miałby kontuzji, więc zagrasz w dzisiejszym meczu. Jesteś w stanie to zrobić? — spytał.

— Ja? Oczywiście, że tak! Dam z siebie wszystko! — zapewniłem z szerokim uśmiechem. Serce waliło mi w piersi jak szalone. Nie mogłem w to uwierzyć. Nigdy nie grałem podczas takich meczów. To była moja jedyna szansa, by pokazać na co mnie stać. Musiałem więc udowodnić, że naprawdę się do tego nadaję.

Byłem pełny pozytywnej energii. Nic nie było mi straszne. Zacząłem się trochę stresować, ale było to niesamowite uczucie. Nie miałem nigdy nawet szansy wybijać. Byłem całkiem szybki, ale nie miałem możliwości, by to pokazać. No i zaczynałem jako pierwszy pałkarz. Tym bardziej chciałem dobrze się pokazać.

Odetchnąłem głęboko, ściskając kij. Uniosłem wzrok, patrząc w kierunku górki. Miotacz przeciwnej drużyny stał lekko bokiem, trzymając się za czapkę z daszkiem. Był wysoki i jego ciało wyglądało na dobrze zbudowane. Zamachnąłem się na próbę, oddychając spokojnie. Po chwili zmarszczyłem brwi, widząc, jak unosi piłkę ukrytą w rękawicy. Widziałem jego ruchy w zwolnionym tempie, ale piłka mignęła tak prędko, że nawet się nie zamachnąłem. Moje oczy otworzyły się szeroko. To był on! Ten chłopak, który narzucił piłkę w bullpenie, kiedy trenowałem. Nogi ugięły się pode mną i zacząłem się bardziej stresować. Musiałem się uspokoić. Nie mogłem pozwolić, by zdobył kolejny strike.

A diamond shaped heartWhere stories live. Discover now