Rozdział 8

127 14 0
                                    

Mingyu faktycznie zaczął wychodzić guz na czole, co oznaczało, że wcale się przede mną nie zgrywał. Czułem, że to z mojej winy doszło do bójki między nim, a tym nieszczęsnym reporterem. Równie dobrze nie musiał w ogóle na to reagować, jednak on postanowił stanąć w mojej obronie. To nie tak, że byłem bezbronny i pozwalałem innym, by traktowali mnie jak popychadło. Sam jakoś poradziłbym sobie z tą sytuacją, ale na pewno w inny sposób niż Mingyu. Byłem mu wdzięczny i chciałem jakoś to okazać.

— Powinieneś uważać następnym razem — powiedziałem, dotykając jego napuchniętej wargi. W kąciku ust zebrała mu się krew, którą delikatnie otarłem. Mimo wszystko syknął. Westchnąłem cicho. — Powinieneś zrobić to sam — zauważyłem, chcąc oddać mu maść. Chciałem się podnieść od stołu i przynieść dla niego lusterko, ale chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem do dołu.

— Ty to zrób — polecił.

Nałożyłem więc niewielką ilość maści na palec, unosząc dłoń do jego twarzy. Wolałem, by zrobił to sam. Przynajmniej wiedział, na co może sobie pozwolić. Nie chciałem sprawiać mu bólu. Już i tak się wycierpiał.

— Rozchyl lekko usta — poleciłem. Zrobił to leniwie, a wtedy ostrożnie nałożyłem maść. Po chwili uśmiechnął się i aż syknął z bólu, bo dotknąłem go za mocno. — Nie żartuj sobie — westchnąłem.

— Nie musisz otwierać ust, kiedy ja to robię. To zabawne. Myślisz, że jestem małym dzieckiem? — spytał. Zakręciłem maść, spuszczając wzrok. Śmiał się ze mnie? Jego wracające poczucie humoru było dobrym znakiem. Mimo wszystko odwróciłem się, by pod pretekstem, schować apteczkę do szafki. Tak naprawdę chodziło mi o ukrycie irytujących rumieńców na moich policzkach.

— Nie bij się więcej — poleciłem, stojąc do niego plecami.

— Nie mogę tego obiecać, ale postaram się — odparł.

Westchnąłem cicho, zamykając leniwie szafkę. Wiedziałem, że nie mogę unikać w nieskończoność pewnego tematu. Mingyu wyglądał znacznie lepiej. Wierzyłem, że pobyt w szpitalu i profesjonalna opieka, którą został od razu objęty, pomogła z jego zdrowiem, tym fizycznym, jak i psychicznym. To jednak była zbyt poważna kwestia, by udawać, że nic się nie wydarzyło. Podjęcie tego tematu było naprawdę trudne i przez dobrą chwilę zbierałem w sobie odwagę, by zacząć.

— Możemy porozmawiać? — spytałem w końcu, odwracając się do niego. Mingyu wyczuł nerwowy ton w moim głosie, bo zmarszczył brwi. Usiadłem naprzeciw niego przy stole, oddychając głęboko. To jednak w ogóle nie pomogło.

— O czym chcesz porozmawiać? — zapytał mnie, jakby odpowiedź nie była oczywista. Czy tym sposobem wmawiał sobie, że nic się nie wydarzyło? A może to ja popełniałem błąd, chcąc do tego wracać? Mimo wszystko postanowiłem zaryzykować.

— Co wydarzyło się podczas tamtego meczu? — wydusiłem z siebie, unosząc wzrok. Moje wargi zacisnęły się mocno i aż posiniały.

— Podczas meczu? — powtórzył, przeczesując nerwowo włosy do tyłu. — Mówiłem już. Świeciło słońce i było gorąco. Potknąłem się i...

— Nie mówię o upadku, Mingyu. Dobrze wiesz, o co mi chodzi — westchnąłem ciężko, chcąc wyciągnąć swoje dłonie w kierunku leżących luźno rąk Mingyu na blacie. Zatrzymałem się jednak w połowie drogi. Moje palce zacisnęły się zamiast tego, nie dosięgając go w ogóle. — Bądź ze mną szczery. Przeczytałeś artykuł, prawda?

Przesunął dłonią po karku, próbując uniknąć mojego wzroku. Przez chwilę po prostu patrzył w przestrzeń, jakby zastanawiał się nad odpowiednim doborem słów. Doskonale pamiętałem to, co powiedział mi podczas tamtego meczu. Nie potrafiłem o tym zapomnieć i nie wierzyłem, by były to puste i nic nieznaczące słowa. Nawet, jeśli powiedział to przez nagromadzone w tamtej chwili emocje, zrobił to, ponieważ musiał od dłuższego czasu coś w sobie tłumić.

A diamond shaped heartWhere stories live. Discover now