CHAPTER ONE: GREEN IS THE NEW BLACK

777 47 116
                                    

Mówiąc całkiem szczerze, życzę sobie samej powodzenia.

To ostatni dzień przygotowań przed największą imprezą szkolną w roku, a ja stoję przed internatem i marnuję czas. O tej porze mogłabym już sprawdzać, czy na pewno mamy wszystkie dekoracje i czy kuchnia wyrobi się z przygotowaniem poczęstunku.

Chłodne powietrze piątkowego poranka w Auradonie idealnie komponowałoby się z kubkiem gorącej kawy, ale jeśli tata zobaczy mnie z czymkolwiek zawierającym kofeinę, to wywiezie mnie ze sobą z powrotem do Maldonii. Nie jest najlepiej.

Niemal maniakalnie wygładzam koszulę, którą wsunęłam w dżinsy. Zastanawiam się, czy to nie będzie za mało i czy nie powinnam była postawić na sukienkę. Nie mam ochoty na zawiedzione spojrzenie mamy.

Raymond obok mnie najwyraźniej nie ma takich problemów.

Wygląda, jakby ledwo zwlokła się z łóżka i z zdegustowaniem spoglądam na dwie różne skarpetki w klapkach na stopach mojej siostry. Dla niej przyjazd rodziny niczego nie znaczy. Ja się czuję, jakby miał paść na mnie wyrok.

Poza tym naprawdę marnuję czas.

Mimo wszystko moje serce bije odrobinę mocniej, kiedy z limuzyny wysiadają rodzice z Louisem. Małego nosi. Tata wygląda, jakby miał flashbacki z Wietnamu i najwyraźniej utrzymywanie w miejscu najmłodszego dziecka wymagało od niego zbyt wiele. Mama kręci głową i poprawia królowi Naveenowi włosy.

Król Naveen, mama używa tego jako przytyku. Jakby nadal nie wierzyła w to, że jesteśmy rodziną królewską.

Raymond i tata ziewają w tym samym momencie, chcąc mi udowodnić, dlaczego mama ma rację.

— Cześć — mówię, uśmiechając się delikatnie.

Mama też się uśmiecha. Robi mi się lepiej. Nie jest jeszcze zła. Mój zawiązany w supeł żołądek się rozluźnia, bo nie wygląda, jakby miała ochotę dzisiaj dbać o nasze wychowanie.

Louis rzuca się w naszą stronę i wpada w uda Raymond, prawie zwalając ją z nóg. Cieszę się, że padło na nią. Połamałby mi kości, a nie mam czasu na szpitale z Dniem Otwartym na głowie.

— Cześć, żabki — rzuca tata.

— Cześć, żabki — powtarza po nim Louis.

Przewracam oczami odrobinę rozbawiona. Ten tekst jest stary jak świat. Tata codziennie liczy, jak wiele nawiązań do płazów musi zrobić, by mamie wyskoczyła żyła. Miłość jest dziwna.

— Młody, śmierdzisz — Raymond wyciąga nos z włosów dziecka. — Jak zgniła ropucha.

Odpycha go, więc Lou się śmieje i zaczynają ganiać jedno drugie po bruku. Raymond wybije sobie zęby w tych klapkach, ale chociaż będzie miała nauczkę.

Przez chwilę z rodzicami patrzymy na scenkę rodem z sitocmu, ale potem przerzucam wzrok na mamę.

— Potrzebujecie, żebym zaniosła jakieś dokumenty Louisa? — pytam grzecznie. Mama kręci głową, pokazując, że ma wszystko, by zapisać najmłodszą latorośl do Auradon Prep i nie potrzebuje listonoszki. — W takim razie, czy mogę już iść? Śpieszy mi się.

Tata chichocze, ale przytakuje. Czekam jeszcze na werdykt mamy i gdy ona także macha na mnie dłonią, uciekam.

— Jest dokładnie taka jak ty, Tiana — król Naveen rechocze.

A mi z tym wcale nie jest do śmiechu.

— Nudzi mi się — mruczy Lou, butami uderzając w ramę mojego łóżka.

[1] BOILING FROGS ♛ PRE-DESCENDANTS ✓Where stories live. Discover now