15. Mur Bernadetty.

1.5K 132 147
                                    

    Perfekcja była czystą złudą. Jak wszystko posiadała jakiś istotny mankament, a mianowicie; nie istniała.

    W wybujałym ludzkim wyobrażeniu istniała fraza „idealizm" i każdy człowiek dążył do tego, by to określenie posiąść i się z nim utożsamić. Cóż, zapominał w tym wszystkim o tym, że akurat nie mógł zdobyć tego niemożliwego. Wyidealizowani ludzie to tylko marna fikcja, która nijak miała się z rzeczywistością. Idealnym nie mogło się być, nie dało rady się tego nauczyć, ani w żaden sposób pojąć. Wady i zalety były fundamentem człowieka i składały się na nasz charakter oraz wygląd. A cała kwintesencja to bycie nieidealnym, ale przez to tak bardzo unikatowym.

    Nawet perfekcja zawodziła, tym samym wykazując, że była nieidealna.

    A ja siedząc w czarnym samochodzie, na miękkim fotelu, mierzwiąc w dłoniach zapalniczkę, a w środku będąc bombardowaną przez multum sprzecznych emocji, nawet nie próbowałam udawać, iż perfekcyjnie tuszowałam swoje uczucia. W tamtym momencie byłam czytelna, czysta i odkryta z wszelkich zasłon obojętności, ignorancji, czy też nienawiści. W tamtej chwili po prostu byłam goła i byłam pewna, że Rafael Griffin mógł dostrzec we mnie bardzo dużo, gdyby tylko na mnie patrzył. Maski fałszywej perfekcji opadły. Nawet ta samego diabła roztrzaskała się w drobny mak pod jego stopami, gdy padły słowa, które były naszym sądem.

    Wkrótce nie raz jeszcze byliśmy obdarci z wszelkiego wstydu, zdani na samych siebie, pogubieni we własnych domysłach, a nawet uczuciach, gdy nasze maski rozbijały się jak pechowe lustra. Wówczas byliśmy nadzy, jak nigdy dotąd, a wcale nie obdarto nas z żadnych ubrań.

    Bawiłam się zapalniczką, co chwilę zapalając ją i gasząc, tym samym obserwowałam płomień, który nieco grzał moje palce, a który palił się w moich oczach, niczym ostatnie światełko nadziei. Lecz bardzo szybko znikał, a mnie zalewał wszechogarniający chłód. W głowie mi nieco szumiało, jakbym wciąż była pod wpływem procentów. Naprawdę czułam, jakbym była pijana, być może dlatego, że Valdemar nafaszerował mnie takimi informacjami, że śmiało można było mnie posądzić, o bycie na haju.

    – Zabierz mnie pod Mur Bernadetty – wydusiłam zachrypniętym głosem, który ani trochę nie przypominał mojego na co dzień.

    Nie odwróciłam wzroku na chłopaka, który przez cały ten czas wpatrywał się w szybę przed sobą. Milczał, jak ja i błądził w swoim pokrętnym świecie, jak ja. Oboje się pogubiliśmy i ciężko było nam znaleźć drogę do domu. Pozostaliśmy sami sobie. Ja z informacjami, on z świadomością, że właśnie został odkryty.

    Rafael nawet nie zaprotestował, a jedynie po kilku długich sekundach odpalił stacyjkę i w zagłuszającej ciszy wyjechał z placu Sfinksów, żeby wjechać na polną drogę, która miała zaprowadzić nas na ulice Valonlea. A ta cisza była wręcz miażdżąca i ogłuszająca, niczym najgłośniejszy krzyk raniący bębenki. Jak wrzask rozprzestrzeniał się po wnętrzu samochodu i drażnił mnie makabrycznie, gdy nie mogłam zebrać myśli. Hałas towarzyszył mojemu umysłowi wraz z chaosem, jaki tam niezmiennie panował. Czasem to nie słowa męczyły, a dobijające milczenie. I to było obustronne. Żadne z nas nie odezwało się odkąd opuściliśmy Valdemara, który tak bardzo namieszał. Tak wiele zniszczył, jednocześnie rozpoczynając coś zupełnie nowego.

    A ten początek wcale mi się nie podobał. Był jeszcze gorszy niż koniec.

    Nim się zorientowałam, Griffin już parkował na wielkim parkingu, tuż nieopodal mojego celu. Schowałam zapalniczkę do kieszeni bluzy, sama naciągnęłam kaptur na głowę i po pociągnięciu nosem, chwyciłam za klamkę chevroleta, aby następnie opuścić samochód milczącego chłopaka. Ku mojemu zdziwieniu on również wysiadł, zatrzaskując za sobą drzwi i zamykając go na kluczyk. Nie zrobiłam jednak nic, nawet nie uniosłam brwi, a przemilczałam to, okrążając auto i mijając bruneta. Ruszyłam mozolnym krokiem w stronę muru, który krył się za wielkimi krzewami, te niegdyś były jedynie marną dekoracją. Teraz zaś zagradzały przejście, bo nikt nie myślał o tym, aby uporządkować te chaszcze.

DIMNESS ITempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang