16. Czy mnie Pan Bóg opuścił?

1.4K 129 361
                                    

Jak zrobicie spam w komentarzach to dostaniecie 17 rozdział na walentynki! 

***

    Każdy człowiek był kiedyś choć przez moment naiwniakiem, który sądził, że dobro i tak wygra ze złem. Bo dobro zawsze musi zwyciężyć. Jednak z wiekiem, gdy mieliśmy pewne doświadczenia za sobą, kiedy dojrzewaliśmy, dorastaliśmy do tego, aby spojrzeć na różne aspekty z innej perspektywy, uzmysłowialiśmy sobie, że przecież to czysta bujda. Zło było na tyle silne i obejmowało ludzkość z taką siłą rozprzestrzeniania, jak i zarówno ze sztuką perswazji, że to ono stało na piedestale naszego marnego żywota.

    Te wyimaginowane aniołki, które miały nas nawrócić, już dawno skopano z podium, czyniąc ich upadłymi. Tak, my też upadliśmy.

    Ja byłam naiwna, myśląc, że szczęśliwe życie u boku Maite'a Griffina było możliwe, a wręcz pewne. Sparzyłam się na tym w zastraszająco szybkim czasie, co tylko spotęgowało moje załamanie i chęć śmierci. Cóż, wtedy te dwa lata temu umarłam. A później się narodziłam na nowo.

    Mimo to ten pierwiastek naiwności dalej gdzieś krył się w moim umyśle. Twardo zaszył się, mącąc mi w głowie. Czyniąc mnie mniej stabilną i precyzyjną. Ta cząstka naiwności wciąż była u mnie obecna, bo dalej wierzyłam w to, że mój zmarły chłopak był cudownym, niemal świętym człowiekiem, który chodził do kościoła, który dbał o moje dobro i swoich bliskich. Który mnie kochał.

    To przeświadczenie zawsze się mnie trzymało.

    Trzymałam się go również, gdy siedziałam w barze Bell, mojej kochanej babci, która już zdążyła postawić mi mlecznego szejka. Trzymałam się go, gdy przyszło mi spotkać się z Deanem, który ponoć miał nam pomóc. W jakiś pokrętny sposób naprowadzić na trop. Tak uważał Rafael i pokładałam ciche nadzieję, w tę ala randkę.

    Cholera, Dean uznawał to jako randkę, ale ja totalnie nie. To było niezobowiązujące spotkanie dwójki ludzi, o czym on jeszcze nie wiedział. Rafael też miał pokręcone pomysły. Zamiast porozmawiać z nim wprost, kazał mi go najpierw poderwać. Sądził, że Martin sam z siebie nam nie pomoże. No kurczę! Nie podobało mi się to.

    – Mam nadzieję, że cię nie wystawi, słonko. – Zaszczebiotała babcia, pojawiając się nagle przy moim stoliku, podpierając się na jednym biodrze, a szmatkę zarzucając sobie na ramię. Uniosła brew, przyglądając mi się zmartwionym wzrokiem. – W innym wypadku przy najbliższej okazji wyleję mu szejka na głowę.

    Uśmiechnęłam się z rozbawieniem, luźno opierając się o siedzenie i zarzucając nogę na nogę. Przy tym tupałam botkiem na obcasie w rytm muzyki, która rozbrzmiewała z głośników starego radio. Kochałam zespół Queen i mogłam słuchać go na okrągło.

    Anabella naprawdę myślała, że to prawdziwa randka, bo nie chciała zrozumieć, gdy mówiłam, że to koleżeńskie spotkanie. Uznała, że wyglądam za pięknie, aby to był tylko kolega. A ja miałam na sobie po prostu czarne jeansy, grafitową polówkę z lekkim dekoltem i do tego czerwona pomadka na ustach, która była chyba moim nieodłącznym elementem. Rzadko kiedy z niej rezygnowałam, a dziś chciałam się czuć ładnie.

    – Niech tylko spróbuje. – W moim głosie kryła się groźba, co oczywiście było tylko żartem. – Ze mną się nie pogrywa. Jak mnie wystawi, to jego strata. Co najwyżej przejadę mu kluczykami po karoserii.

    Nic takiego nie planowałam, ale w ten sposób odwdzięczyć się człowiekowi, który by cię mocno wkurzył... cóż, kusząca wizja, musiałam to przyznać. Z kobietami się po prostu nie zadziera.

DIMNESS IWhere stories live. Discover now