Rozdział 23

1.2K 42 4
                                    

Weszła do pustego, trochę obskurnego lokalu, który był już jej i Lavender własnością. Rozejrzała się dokładniej po żółtych ścianach, oraz lekko pękniętym suficie. Kiedy tu była z Hermioną wydawało się jej, że ten lokal wyglądał lepiej teraz zdecydowanie wydawało się jej, że będzie znacznie więcej roboty.
-Będzie tu, tak dużo pracy jak myślałem na początku – podskoczyła w miejscu a z jej gardła wydobył się głośny pisk, kiedy usłyszała męski głos tuż za sobą.
-Co tu robisz?- Krzyknęła wystraszona mierząc ostrym spojrzeniem rozbawionego byłego ślizgona.
-Lavender mnie wpuściła, poszła po coś do picia. Czekaliśmy na Ciebie, bo ty masz ustalić wystrój wnętrza – wyjaśnił wciąż rozbawiony stojąc w miejscu obserwując ją ciemnym spojrzeniem.
-Ile już jej nie ma?- Zapytała znów rozglądając się po pomieszczeniu, aby tylko nie patrzeć na jego rozbawioną minę jej reakcją.
-Parę minut – odpowiedział, kiedy odwróciła się plecami do niego. Gdy znów chciała się odwrócić poczuła za sobą, jego obecność. Odeszła parę kroków by odwrócić się do niego przodem.
-Z tego, co obie ustaliliśmy, schody zostawiamy. Będzie potrzebny gruntowny remont inaczej sobie nie wyobrażam tutaj nic.
-Dobrze, czy coś jeszcze?- zapytał robiąc parę kroków w jej stronę.
-Tak trzymaj się metr od mnie. Nadal jestem zdrajczynią krwi, więc lepiej stój tam gdzie stoisz – zignorował jej uwagę robiąc jeszcze jeden krok w jej stronę.
-Denerwujesz się ?- zapytał co raz bardziej rozbawiony jej reakcją na jego osobę.
-Nie tylko mnie wkurzasz trzymaj się od mnie z daleka – warknęła cofając się o parę kroków w stronę ściany.
-Uspokój swoje hormony wiem, że chcesz abym znów Cię pocałował, ale nie zrobię tego nie jestem tym kim byś chciała. Pamiętaj, że wiem o twoim sekrecie- wyszeptał opierając swoje dłonie po obu stronach jej głowy – Chociaż wiem, że ci się podobało – szepnął sięgając palcami do jej włosów. Korzystając z jego nie uwagi szybkim ruchem wymierzyła mu mocny cios policzka wprawiając tym go w szok.
-Odsuń się od mnie bo inaczej...- przyszpilił jej ręce do ściany ustami dotykając jej ucha.
-Jeszcze raz to zrobisz a pożałujesz – syknął wściekle łapiąc ją za gardło – Nie podskakuj mi bo twoja sielanka się skończy – warknął lekko ściskając jej gardło. Ustami przebiegając po jej policzku kończąc na jej różowych wargach. Odsunął się od niej gwałtownie szybko znajdując się na końcu pomieszczenia.
-Już jestem przepraszam, że tak długo, ale kolejka była- krzyknęła Lavender radośnie wchodząc do lokalu.
-Nic nie szkodzi, już się dogadaliśmy – odpowiedział uśmiechając się ironicznie wkładając ręce do kieszeni.
-Ginny wszystko okey?- zapytała Lav kładąc kawy na parapecie. Ginny poczuła na sobie jego mroczny wzrok, czuła jak skanuję jej ciało a nawet myśli. Cicho wypuściła powietrze w płuc siląc się na przyjazny ton.
-Tak jest okey, tylko potrzebuję kawy.

Zeszła na dół na śniadanie po cichu przemieszczając przez salon. Nie chciała z samego rana napotkać blondyna zwłaszcza, że znowu śnił się jej koszmar. Miała niezbyt dobry humor a nie chciała się znowu sprzeczać, ale to ostatnio było priorytetem w jej małżeństwie, jaki i życiu.
-A dokąd to się udajesz moja droga – podskoczyła w miejscu łapiąc się za serce, odwracając się w stronę Regulusa.
-Na śniadanie zjesz ze mną?- Spytała uśmiechając się promienie, kiedy zobaczyła samego staruszka bez obecności blondyna.
-Masz dobry humor – zauważył odwzajemniając jej uśmiech – Jem na zewnątrz, dziś jest piękna pogoda. Draco też jadł razem ze mną, ale gdzieś zaginął.
-Oh, a więc zjem na zewnątrz – mruknęła radośnie zmierzając w kierunku starszego mężczyzny.
-Zdradzisz mi, czemu masz dziś taki dobry humor?- Zapytał, gdy zasiedli do stołu.
-Dziś mam wolne od pracy i spotykam się z przyjaciółmi. Ten dzień musi być dobry – wyjaśniła nalewając sobie soku z pomarańczy.
-Ah przyjaciele tacy mali aniołowie – zaśmiał się.
-Masz jakiś przyjaciół?- Zapytała nakładając sobie tosty na swój talerz.
-Miałem, ale większość nie żyję, albo umarli w wojnie.
-Oh nie wiedziałam.
-Kto pyta, ten nie błądzi Hermiono. Miałem jednego najlepszego przyjaciela, chodziliśmy razem do Hogwardu. Często do mnie tutaj przyjeżdżał pod czas wakacji, niektóre obrazy wiszące na ścianach są właśnie jego. Uwielbiał malować, to była jego pasja często zamykał się na górze w jednym z pokoi i malował. Nigdy nie rozumiałem jego pasji, zawsze wolałem spędzać inaczej wolny czas niż on.
-A co się zmieniło?
-Nie te czasy i zdrowie, kiedyś było zupełnie inaczej. No cóż to nie jest pora na stare ckliwe historie, jedz śniadanie – powiedział opiekuńczym tonem dolewając sobie do filiżanki kawy. Hermiona uniosła głowę słysząc dziecięce śmiechy.
-Mamy tu dzieci?- zapytała oszołomiona szukając źródła śmiechu.
-Tak Rose służąca ma młodsze rodzeństwo pod opieką, ponieważ jej rodzice cóż ostatnio pod upadli na zdrowiu. Więc nie ma, kto się nimi zajmować, więc Draco postanowił ich przygarnąć. Czasem pomagają Rose w jej obowiązkach, ale rzadko pokazują się na tej części domu. Dziś Draco jest w domu, więc się zapewne z nimi bawi. Rzadko to robi, ponieważ ciągle pracuję – wyjaśnił otwierając książkę na zaznaczonej stronie.
-Draco się z nimi bawi?- spojrzał na nią z nad książki unosząc jedną brew.
-Czemu Cię to dziwi?
-Po prostu jest to dla mnie nowość - wyjaśniła zawstydzona swoimi pytaniami. 
-Draco to człowiek zagadka, jest pełen niespodzianek – spuściła wzrok na swój talerz przyglądając się swoim tostom. Uniosła swoje spojrzenie słysząc śmiech zbliżającego się blondyna.
-Nie złapiesz mnie- zaśmiała się dziewczynka uciekając przed goniącym ją chłopcem.
-A założysz się!-Krzyknął chłopiec, ganiając ją po między krzewami róż.
-Uważajcie na siebie- krzyknął blondyn za nim wszedł na marmurowe schody prowadzące na taras – Łobuzy – zaśmiał się beztrosko zajmując miejsce naprzeciw Hermiony – Widzę, że już wstałaś Granger. Co tak wcześnie?- Zapytał nawiązując z nią kontakt wzrokowy. 
-Dziś widzę z Ginny- oznajmiła gryząc tosta pierwsza odwracając wzrok. 
-Długo Cię nie będzie?- Spytał obserwując bawiące się dzieci. 
-Postaram się wrócić na kolację – odpowiedziała podążając za jego wzrokiem.
-Czemu nie chodzą do szkoły?- zapytała z ciekawości.
-Nie ma, kto ich posłać. Rose w między czasie zajmuję się rodzicami i ich utrzymuję. Na szczęście nie musi utrzymywać rodzeństwa, mimo wysokiej płacy, jaką jej zapewniam nie stać jej na prywatną szkołę.
-Hermiono co powiesz na wspólną przejażdżkę konną jutro?- Zapytał senior odrywając wzrok od kart książki.
-Bardzo chętnie, ale nie jestem pewna, o której wrócę z pracy.
-Oh praca to nie wszystko, cały czas to powtarzam Draco szkoda, że mnie nie słucha.
-Nie musisz pracować – wtrącił się Draco, przenosząc swoje spojrzenie na twarz Hermiony – Jestem twoim mężem i potrafię utrzymać rodzinę. To jest mój obowiązek – wywróciła oczami, gryząc się w język żeby tylko nie powiedzieć czegoś niestosownego.
-Już o tym rozmawialiśmy, nie zrezygnuję z pracy i nie będę siedzieć w domu cały czas.
-Jednak wolałbym, żebyś była w domu.
-A ja bardzo bym cię prosiła abyś nie nalegał na to, żebym rzuciła swoją pracę, którą kocham.
-Jesteś taka uparta.
-Skądś to znam – mruknął Regulus przewracając stronę książki.
-Dziękuję za śniadanie, będą już uciekać.
-Nie pożegnasz się?- Zapytał z udawanym smutkiem z ironicznym uśmiechem na ustach.
-Oh racja zapomniałabym – zaśmiała się okrążając stół zatrzymując się przy staruszku – Do zobaczenia wieczorem – mruknęła cmokając mężczyznę w policzek. Gdy się wyprostowała Draco stał już koło niej. Nim zdążyła się od niego odsunąć chwycił ją za szelki od spodni przyciągając jeszcze bliżej siebie. Szybko cmoknął ją w usta, patrząc w jej oczy z dziwnym błyskiem w oku.
-Do zobaczenia kochanie – powiedział dość głośno, wywołując tym śmiech starszego mężczyzny.

Rodowa rezydencja przechodząca z pokolenia napokolenia rodziny Parkinson, jednego rodu z dwudziestu ośmiu czysto krwistychstała samotnie pośród polany. Wznosiła się dumnie górując na małym zielonymi pagórkami. Pansy Parkinson przybyłacałą drogę pieszo kierując się w stronę swojego rodzinnego domu.
-Rozumiem, że widoki się cudowne, ale mogliśmy sobie tego oszczędzi. Nie jestemtu, aby podziwiać widoki – przyśpieszyła kroku praktycznie rzucając się biegiemw stronę żelaznej bramy z godłem ogromnego ptaka.
-Nie przypominam sobie, abym cię zapraszała bądź kazała ze mną iść to tychciałeś nie ja – odparła ignorując jego zaczepną uwagę.
-Zawsze mi się wydawało, że takie dwory tętnią życiem, a tu jest tak ponuro.
-Kiedy była wojna śmierciożercy przebywali albo u nas, albo u Notta alboMalfoyów Organizowano narady, bale, imprezy, tortury każda rezydencja tętniłażyciem na swój sposób. Kiedy Potter zabił Voldemorta, wszyscy się od nasodwrócili tak samo, jak od Malfoyów. Straciliśmy wszystko, co do tej porymieli czarodzieje czystej krwi. Ministerstwo chciało nam zabrać jeszcze więcejwojna wyniszczyła tyle rodów, że ministerstwo spokojnie zagarnęło swoje łupy.
-Czy to jest jedna część planu Malfoya? Pozycja i władza?
-Jest zachłanny to prawda pragnie potęgi i szacunku, chcę aby jego nazwiskowróciło na salony. Wśród was jest skończony tak, jak ja i inni. Macie nas zaśmierciożerców mordujących niewinnych, a wśród śmieriożerców mają go zazdrajcę- wyznała przemierzając kamienną ścieżkę w stronę ogromnych drewnianychdrzwi.
-Role się odwróciły – rzekł przypominając sobie opowieści Hermiony.
-Ci co byli pierwszymi będą ostatnimi, a ci co byli ostatnimi będą pierwszymi.Sprawdziło się, ale nie wszyscy się z tym godzą.
-Nie macie służby?- zapytał, kiedy sama otworzyła drzwi a do ich nozdrzy dotarłzapach zgnilizny. Zatkali sobie nosy wchodząc po woli do środka rozglądając się dookoła – Chyba od lat nikt tunie sprzątał – zażartował podążając za nią przez ogromny korytarz w wielomaprzejściami. Weszli do ogromnego salonu skąpanego w barwach ciemnej zieleni.Odór zgnilizny nasilił się wywołują wręcz odruch wymiotny. Simon powolipodszedł na koniec salonu gdzie znajdowała się kanapa tuż przy kominku.Zacisnął mocno dłonie w pięści zduszając sobie chęć jęknięcia. Za czarną kanapąobok kominka leżały dwa rozkładające się ciała. Jedno należało do kobiety drugie do mężczyzny. 
-Co tam jest?- zapytała szorstko widząc jego posępną minę. Spojrzał na niąskołowany wzrokiem w jej chłodne ciemneoczy. Nie wiedział, jak jej to powiedzieć chciał żeby to nie była prawda. Dopiero spędził z nią trochę czasu, ale nie zasłużyła na to nawet jeśli popełniła tyle błędów. 
-Chyba znalazłem twoich służących – ruszyła w jego stronę, a przez jej twarzprzelała się fala emocji. Stanęła obok niego chwytając się dłonią kanapy a zjej gardła wydobył się okrzyk przerażenia. Złapała się za serce upadając nakolana na czworakach podchodząc do rozkładających się ciał leżących oboksiebie.
-Proszę nie to nie mogło się stać... Nie mogło, nie mogło- krzyknęła drżącymidłońmi chwytając zimną niewładną dłoń kobiety.

Dramione Together IWhere stories live. Discover now