4. Wspólny język

446 25 6
                                    

Sześć dni później
-Teraz to, przenosisz na drugą stronę, a potem mnożysz wszystko przez dwadzieścia. I wychodzi ci?...
Podrapałam się po głowie, patrząc na kartkę, na której były zapisane pochyłym pismem różne liczby i znaki. Zastanawiałam się intensywnie, ale czułam jakąś dziwną blokadę, i po prostu nie mogłam za Chiny tego rozwiązać.
To już był prawie tydzień, od kiedy Rudy zaczął uczyć mnie matematyki, ale przed nim było bardzo dużo roboty. Nie rozumiałam ponad połowę z tego wszystkiego. Po prostu ja i matematyka to były dwa kompletnie odmienne światy.
Ale musiałam stwierdzić (ku zaskoczeniu dla samej siebie) że Bytnar wcale nie był taki zły, i dobrze mi się z nim gadało. Okazało się, że mieliśmy trochę wspólnych tematów, szczególnie jeżeli chodziło o mały sabotaż. Ponadto, posiadał wobec mnie ogromne pokłady cierpliwości. Byłam niemal pewna, że ktoś inny, widząc moją tępotę matematyczną, rzuciłby to wszystko w cholerę i dałby sobie ze mną spokój. On o dziwo tego nie zrobił.
Spotykaliśmy się u niego prawie codziennie i przez jedną godzinę, on uczył mnie matmy a ja jego angielskiego. Nie sądziłam, że to powiem, ale bardzo dobrze mi się z nim pracowało. I co najważniejsze, chyba polubiłam go na dobre.
Przyjrzałam się dokładniej kartce z różnorakimi obliczeniami.
-Ee...wychodzi...ułamek chyba- stwierdziłam po dłuższym zastanowieniu.
Chłopak pokiwał głową.
-No tak, ale w mianowniku jest pierwiastek- blondyn wskazał długopisem na owy pierwiastek- Czyli co musisz jeszcze zrobić?
-Usunąć tę...no...jak się to- zaczęłam pstrykać palcami, w celu przypomnienia sobie. Siedziało mi to gdzieś z tyłu głowy- Niewymieralność?
Rudy słysząc moją odpowiedź, zakrył dłonią usta, próbując powstrzymać śmiech, ale coś mu nie wyszło, bo zaczął rechotać jak głupi.
-Co cię tak bawi?- spytałam, patrząc na niego uważnie, lecz po chwili sama się roześmiałam- To nie o to chodziło?
-Nie do końca...przepraszam, nie bierz tego do siebie- powiedział, tłumacząc swój wybuch śmiechem, który doskonale rozumiałam- Chodziło o niewymierność.
-Aa...o kurde!- walnęłam się w czoło, po czym parsknęłam śmiechem tak samo jak Janek. W głębi duszy, było mi jednak wstyd, że w ogóle mogłam palnąć taką głupotę- Faktycznie. Przepraszam.
-No co ty, nie masz za co. Każdemu się zdarza- odparł Rudy, wzruszając ramionami. Lecz jedno spojrzenie wystarczyło, abyśmy znowu pokładali się że śmiechu.
-Przepraszam, ale naprawdę, to było dość zabawne- powiedział Rudy, śmiejąc się zaraźliwie. Ja również nie mogłam się powstrzymać.
-Nie ma sprawy. Taka już jestem. Głupia- odparłam wzruszając ramionami.
-Przestań. Wcale nie jesteś głupia.
Nic na to nie odpowiedziałam. Miło było słyszeć takie słowa od niego. Miałam tylko nadzieję, że moje policzki, nie były czerwone.
-No dobra- przerwałam w końcu ciszę- Kończmy to i We will start English lessons.
-Ee...Co?- Bytnar popatrzył na mnie, kompletnie nie rozumiejąc tego, co powiedziałam. Nie było to oczywiście dziwne, bo dopiero zaczęliśmy z nauką angielskiego.
-Uwierz mi, że moja reakcja jest taka sama jak robię matmę- rzekłam, po czym roześmiałam się, widząc jego bardzo zdziwioną minę.
-Matma przy tym to pikuś- powiedział, patrząc na mnie z przekonaniem.
-No chyba cię pogięło- odpowiedziałam. Taka była prawda. Dla mnie nie było nic gorszego niż matematyka. No ale, każdy miał swoje preferencje odnośnie tego, co przyswaja lepiej, a co gorzej. W moim przypadku lepiej przyswajałam angielski niż matematykę, a Rudy- matematykę, zamiast angielskiego.
Reszta część równania poszła mi gładko, bo już to rozumiałam. Gdy skończyłam, Rudy szybko sprawdził moje obliczenia.
-No i widzisz, zrozumiałaś. Tylko naucz się, że usuwasz niewymierność a nie niewymieralność- powiedział, robiąc cudzysłów w powietrzu, śmiejąc się przy tym.
-All right Mr. Bytnar, I'll be better, I promise- odpowiedziałam, szczerząc się.
-I am so sorry, but I don't understeand, Miss Dąbrowska.
Słysząc to, moje brwi, wystrzeliły w górę, w wyrazie uznania.
-Oo...Ja cię tego nie uczyłam- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Do tego etapu nauki jeszcze nie doszliśmy.
-Powiedzmy, że sam się trochę doedukowałem- odparł, wzruszając ramionami.
Byłam pod dużym wrażeniem. Mimo, że nie znaliśmy się z Rudym zbyt długo, to mogłam przez te kilka dni zauważyć, że był on bardzo skory do nauki. On, w przeciwieństwie do mnie, był świetnym uczniem, i szybko wszystko przyswajał, a nawet jeśli jakieś zagadnienie było dla niego trudne, to robił wszystko, aby opanować je do perfekcji, aż w końcu mu się udawało. Bardzo mi to imponowało, i to doceniałam.
-No, no...jak będziesz robił takie postępy, to będziesz mógł pogadać z samym Winstonem Churchillem.
-Z jakim Churchillem, z królem Anglii, najprędzej.
Słysząc to, roześmiałam się, a on wraz ze mną.
Przyjrzałam mu się na moment. Rudy był, jak na te czasy, niezwykle wesołym człowiekiem. I pomimo jego wad, był naprawdę w porządku i w pewnym sensie, nawet uzależniłam się od niego. Gdy szłam na każde spotkanie z nim, nie mogłam się doczekać, aby opowiedzieć mu o jakiejś ostatniej akcji małego sabotażu, o której słyszałam, albo jakie postępy zrobiłam w matmie. Było mi głupio, bo zachowywałam się jak jakaś przewrażliwiona dziewczynka, a on naprawdę okazał się w porządku.
-Tak w ogóle, to przepraszam- powiedziałam nagle, w ogóle się nad tym nie zastanawiając. Po prostu, musiałam mu to powiedzieć.
On przestał się śmiać i spojrzał na mnie z widocznym zdziwieniem na twarzy.
-Co? Za co ty mnie przepraszasz?
Wzięłam głęboki oddech i przeczesałam dłonią włosy.
-Aa, no bo...za to, że byłam na początku taka...wredna wobec ciebie. Nawet nie zdążyłam cię dobrze poznać, a już cię oceniałam. Nie jesteś w sumie taki zły.
On patrzył na mnie przez chwilę kompletnie w szoku. Lecz w końcu, obdarzył mnie bardzo szerokim uśmiechem, co mnie ucieszyło.
-Miło mi to słyszeć. Ty też nie wydajesz się być taka, za jaką cię uważałem.
Popatrzyłam na niego zaciekawiona.
-To znaczy?
Rudy przez chwilę się wahał, lecz w końcu powiedział:
-No dobra, będę szczery. Naprawdę byłaś strasznie obrażalska- słysząc to, przygrzyzłam wargę. Rudy miał rację, przez co było mi trochę głupio- Obrażałaś się o byle co. Ale mimo to cię polubiłem. Jesteś bardzo miła i...i w ogóle...- chłopak chyba nie wiedział co dalej powiedzieć, bo zaczął bawić się długopisem, który trzymał w ręce. Zauważyłam też, że jego policzki zrobiły się czerwone. Widząc to, mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyglądał uroczo- To co, zaczynamy ten angielski?- spytał po chwili, jakby wyrwany z transu.
Na jego słowa, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, po czym zasalutowałam dwoma palcami.
-Yes, Sir!

"Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadzieji.."~ Kamienie na szaniec Where stories live. Discover now