∆43∆

650 36 0
                                    

W niedzielę obudziłam się około dziewiątej. Wstałam z kanapy, przetarłam oczy, odgarnęłam włosy z twarzy. Niby był zwykły dzień, nic się nie zmieniło. A jednak gdy spojrzałam w kalendarz, uzmysłowiłam sobie, że mam urodziny. Osiemnastkę. 

RP - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! <3

Już zapomniałam, kiedy jej powiedziałam, którego obchodzę urodziny. 

RJ - Dzięki

Powstrzymałam się od dopisania "nie trzeba było" lub "nie przepadam za swoimi urodzinami". 

RP - Co dzisiaj robimy? :D

RJ - A musimy coś robić?

RP - No nie wygłupiaj się. Osiemnaście lat ma się tylko raz. Wpadnę do ciebie za jakieś półgodziny

RJ - Okej, czekam

Postanowiłam trochę ogarnąć moje pudła, skoro Roseanne miała przyjść. Niby rozpakowałam większość rzeczy, ale nie miałam co zrobić z kartonami, dlatego niektóre rzeczy jeszcze w nich zostały. Poustawiałam pudełka wzdłuż ściany, cały czas powtarzając "błagam, nie spadnij". Niestety los mnie nie posłuchał i pudło z pierdołami spadło na ziemię. 

Zaklęłam cicho i zaczęłam zbierać rzeczy z powrotem. Odnalazłam między innymi kamień znad morza, który miał w sobie jakieś kolorowe drobinki, podarty bilet z kina, do którego chodziłam razem z tatą oraz fioletową farbę do włosów. Zdziwiłam się, widząc to opakowanie. Myślałam, że albo ja dawno temu się tego pozbyłam, albo moja matka to zrobiła. Na moich włosach nie byłoby widać tego koloru, ale na kimś, kto ma jaśniejsze włosy...

- Jestem! - do mieszkania weszła Roseanne. Podniosłam się z podłogi, otrzepałam i spojrzałam na nią. Miała czarną sukienkę na cienkich ramiączkach. Landrynkowe włosy nie pasowały do tego. 

- Nie chciałabyś się przefarbować? - rzuciłam opakowaniem w jej stronę. Złapała i spojrzała na farbę. Popatrzyła na mnie pytająco. - Tak tylko proponuję.

- W sumie czemu nie. - wzruszyła ramionami. - Najwyżej później pójdę do fryzjera i poprawię, co by zostało na dłużej. - dodała. Byłam pewna, że się nie zgodzi. 

Zorganizowałam ręcznik, Roseanne nałożyła go na ramiona. Założyłam rękawiczki, usiadłyśmy na kanapie i zaczęłyśmy nakładanie farby. 

- Czemu nie lubisz swoich urodzin? - zapytała. 

- Czułam, że to pytanie padnie. - westchnęłam, rozkładając farbę. - Po prostu, jakoś tak. Chyba dlatego, że mojego taty nie ma. Co roku wychodziliśmy do kina, potem na lody, ewentualnie jechaliśmy nad jezioro... Już nie czuję tej radości, co kiedyś, chyba wiesz, o co mi chodzi. 

- Tak, rozumiem... - odparła trochę melancholijnym tonem. - Chciałabym, żebyś cieszyła się z urodzin jak dawniej. 

- Może jeszcze będę. - skończyłam nakładanie farby. - No, teraz musimy poczekać z półgodziny i potem trzeba będzie to spłukać. 

- Mogłybyśmy pójść na spacer do tego lasu, gdzie mnie zabrałaś. I na to wzgórze, żeby patrzeć na gwiazdy. - powiedziała Roseanne. Wzruszyłam ramionami. 

- Możemy iść. - odparłam. 

Dziewczyna podała jeszcze kilka pomysłów, co mogłybyśmy zrobić. Odmawiałam na większość, co sprawiało, że zmarkotniała. Zmyłyśmy farbę po tych nieszczęsnych trzydziestu minutach. Roseanne w jasnofioletowych włosach wyglądała obłędnie.

- Idziemy. I nie ma nie. - pociągnęła mnie za rękę. Wyszłyśmy z mieszkania, dała mi tylko zamknąć drzwi na klucz. Ciągnęła mnie całą drogę, jakby bała się, że ucieknę. Nie zamierzałam jej dołować jeszcze bardziej, dlatego potulnie szłam za nią. 

Spacerowałyśmy po lesie, atmosfera się rozluźniła pod wpływem czasu. Nawet udało nam się zaśmiać. Na koniec pocałowałam ją i podziękowałam jej za wszystko. 

𝙸 𝚠𝚊𝚗𝚝 𝚝𝚘 𝚋𝚛𝚎𝚊𝚔 𝚏𝚛𝚎𝚎Donde viven las historias. Descúbrelo ahora