∆49∆

609 36 4
                                    

Budzik obudził mnie równo o ósmej rano. Pierwszy września. Pora na szkołę. Data wyjazdu Roseanne. 

Starając się nie myśleć o pannie Park, zaczęłam się szykować na rozpoczęcie roku. Zdjęłam białą koszulę z wieszaka, którą dzień wcześniej specjalnie wyprasowałam i ubrałam się. Do tego czarne spodnie, czarne szpilki, delikatny makijaż i wysoka kitka. Zjadłam szybko śniadanie i napisałam do Daniela, że jestem gotowa. Kiedy ostatnio ze sobą rozmawialiśmy, umówiliśmy się, że chłopak przyjedzie po mnie i razem pójdziemy na rozpoczęcie.

Dojechaliśmy do szkoły w dziesięć minut. Podziękowałam chłopakowi za podwózkę i już miałam iść w swoją stronę, kiedy Daniel położył ramię na moich barkach, złapał mnie, przyciągnął do siebie i tak mnie trzymając, ruszył do przodu. Chciałam protestować, ale poddałam się, bo za mocno mnie trzymał. W tłumie dostrzegłam rudą czuprynę Courtney, która pomachała do mnie. Odwzajemniłam gest. Niedaleko wejścia do szkoły stała Victoria, która trzymała się za ręce za jakąś dziewczyną, prawdopodobnie z młodszego rocznika. Dziewczyna była cała zarumieniona, gdy Nelson coś do niej mówiła. Wolałam sobie nie wyobrażać, czego właśnie się dowiaduje. 

Rozpoczęcie przebiegło bez zakłóceń, wychowawczyni wspomniała tylko na chwilę o Roseanne i poinformowała klasę, że już jej z nami nie będzie. Wtedy Courtney spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno. Kiwnęłam głową, dziewczyna odwróciła się. 

Wyszłam ze szkoły o dziewiątej trzydzieści i wróciłam do domu. Przebrałam się w wygodne rzeczy i nie wiedziałam, co ze sobą począć. Postanowiłam spakować się do szkoły, posprzątałam kuchnię, umówiłam się do fryzjera. Gdy odłożyłam telefon, ten od razu zaczął dzwonić. Podniosłam słuchawkę.

- Rosie? - spytałam. 

- Mam jeszcze cztery godziny do odlotu. Wychodzimy gdzieś? - zapytała. Podniosłam się z kanapy.

- Jasne. Gdzie jesteś? - usłyszałam dzwonek do drzwi. - Mam rozumieć, że czekasz?

- Tak. - odparła.

Zarzuciłam bluzę na ramiona i wyszłam z domu. Poszłyśmy do galerii, gdzie zrobiłyśmy ostatnie zakupy, zjadłyśmy ostatni lunch, wypiłyśmy ostatnią kawę. Siedziałyśmy też chwilę na wzgórzu, ale zadzwonił tata Roseanne i oznajmił, że już muszą jechać. Zapytałam, czy mogę iść z nimi na lotnisko. Pan Park nie miał nic przeciwko. 

Gdy tam dotarliśmy, Roseanne miała jeszcze chwilę przed odprawą. Spytałam Roseanne, czy nie mogłaby pójść ze mną do łazienki. Zgodziła się. Dziewczyna chciała stać przed drzwiami od kabiny, ale ja miałam inny plan. Poczekałam, aż jakaś kobieta wyjdzie i zaciągnęłam Roseanne do kabiny. Zamknęłam drzwi i bez uprzedzenia wpiłam się w jej usta. 

- Co ty wyprawiasz? - syknęła, ale nie odepchnęła mnie. Całując jej szyję, złapałam ją za udo i powędrowałam ręką wyżej. - Rosa, my jesteśmy w toalecie na lotnisku, do cholery! - podwinęłam jej spódniczkę do góry. Na chwilę się od niej oderwałam.

- Czy to naprawdę w tym momencie jest takie istotne? Widzę cię ostatni raz na... Nawet nie wiem ile. - Roseanne wywróciła oczami i zagryzła na moment wargę. Przysunęła się do mnie i wsunęła mi dłoń w spodnie. Zaskoczyła mnie tym.

- Nie, nie jest to istotne. - pocałowała mnie mocno, wkładając palce w moje majtki. Ja zrobiłam to samo co ona. 

Siedziałyśmy w toalecie chyba dziesięć, może piętnaście minut. Gdy z niej wyszłyśmy, rodzice Roseanne na szczęście niczego nie zauważyli. 

Pożegnałyśmy się; Roseanne nie stroniła od łez, ja powstrzymałam swoje. Kiedy już szła na samolot, dopiero wtedy się rozpłakałam. Ona jednak odwróciła się, przyłożyła dłonie do ust i krzyknęła głośno:

- Kocham cię! 

- Ja ciebie też! - odkrzyknęłam. 

Uśmiechnęła się do mnie ostatni raz i odeszła. 

𝙸 𝚠𝚊𝚗𝚝 𝚝𝚘 𝚋𝚛𝚎𝚊𝚔 𝚏𝚛𝚎𝚎Where stories live. Discover now