10. Ostatni raz

955 66 5
                                    

Siedziałam na grubym, zwalonym pniu, grzebiąc patykiem w pozostałościach po ognisku, a mój mózg intensywnie pracował nad tym, jak skontaktować się z Bad Boysami. Szczerze, sama się dziwię, iż przy takim wycieńczeniu organizmu, byłam w stanie choćby myśleć. Nie mogłam wybrać się na pieszą wycieczkę przez dżunglę, bo po pierwsze, nie miałam pojęcia w jakim kierunku powinnam się udać, a po drugie, życie mi było jeszcze miłe i nie zamierzałam zostać obiadkiem jakiejś milusiej bestyjki. Łączność padła, zdolności telepatycznych również nie posiadałam, więc co mi do cholery pozostało? Znaki dymne? Może to nie był taki głupi pomysł? Rozważałam przez moment taką ewentualność, ale plany zabawy w Indian pozostały w sferze niezrealizowanych pomysłów, dodam, iż dzięki Harcerzykowi. Kiedy bowiem już miałam zacząć krzesać ogień, przysiadł się obok i rzucił mi pod nogi zapakowany plecak, karabin, lornetkę oraz jakiś wypasiony mieczyk z tłoczeniami na rękojeści.

- Umiesz się z tym obchodzić? – spytał, potrącając nogą broń.

- Jasne – mruknęłam, gapiąc się na ludzi grupujących się we wspomniane przez Opata trójki.

Naliczyłam ich trzynaście, włączając w to naszą. Gdzieś tam, parę kilometrów przed nami zbroiły się oddziały mnichów, a rebelianci mieli dotrzeć na wschodnie wybrzeże. Ponoć od południa w głąb wyspy przemieszczali się żołnierze. Cholera, więc gdzie byli Bad Boysi? I następne pytanie za milion, ile dzieliło nas od Bramy? Głowa mi pękała od nadmiaru tych znaków zapytania. Zmrużyłam oczy, patrząc w słońce i rozkoszując się tym dawno zapomnianym ciepłem, bo na wyspie gdzie stacjonowaliśmy, jeśli akurat nie padało, to nad ziemią wisiały ciężkie, szare chmury przypominając o nastaniu pory deszczowej.

- Gotowy jesteś?! – Z tej chwili wytchnienia wybił mnie szorstki głos Warrena. Mówił trochę przez nos, jakby wacików sobie do niego nawkładał. Facet był totalnie łysy i jak na kogoś tak cholernie drętwego, miał pokaźną liczbę kolczyków w obu uszach. Srebrne kółka sznurem ciągnęły się po całej długości małżowiny usznej. Pełna dolna warga, która stanowiła totalne przeciwieństwo górnej, przekuta została podobnym świecidełkiem, a w zagłębieniu brody połyskiwała srebrna kulka. Jego siwe brwi, które zawdzięczał zapewne środkom chemicznym, gdyż na starego, siwiejącego dziada nie wyglądał, mocno kontrastowały z brązową opalenizną. Mógł mieć góra trzydzieści kilka lat.

- Jesteśmy gotowi – oznajmił Harcerzyk, podnosząc się ze zwalonego konaru.

Przewróciłam oczyma, potarłam obolałą, spuchniętą szczękę i również wstałam rozprostowując mięśnie. Miałam ciężką noc za sobą, nie zmrużyłam oka, a głowa pulsowała mi boleśnie od nadmiaru wrażeń i wszystkich informacji czekających, aż poddam je wnikliwej analizie. Nie czas jednak na to. Warren odchrząknął i splunął na kępkę trawy o ostrych, szczeciniastych źdźbłach. Kolejny powód dla którego żałowałam, iż nie mam na sobie długich spodni. Z powodu małych, ostrych „ nożyków" rzecz jasna.

- Za pięć minut ruszamy, w odstępach co dziesięć metrów między trójkami. Ja prowadzę, dalej lalunia, a ty Tom, tyły zamykasz– rządził się Warren.

Miałam ochotę wyciągnąć mu nóż z kieszeni rozpiętej kurtki w kolorze khaki i wbić głęboko w pierś, odznaczającą się pod białym, obcisłym podkoszulkiem.

- To nie najlepszy pomysł – oponował Harcerzyk kołysząc się na piętach. – Helena powinna zabezpieczać tyły, będzie miała broń, ja nie. Wiesz, że aby utrzymać jak najlepszy efekt, muszę mieć kontakt fizyczny z wami obojgiem i będę miał zajęte obie ręce – wyjaśnił wysuwając je z kieszeni spodni i machając Warrenowi przed oczyma.

- Jak chcesz. – Warren wzruszył ramionami, ale nie udało mu się ukryć swojego niezadowolenia. – Na twoim miejscu jednak oczy dookoła głowy miałbym – poradził życzliwie, posyłając mi przy tym sardoniczny uśmiech.

COMA Gdzieś na dnie snu. TOM 2Where stories live. Discover now