| 24 |

402 40 47
                                    

— miesiąc później —

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— miesiąc później —

Telefon rozdzwonił się, przerywając rozmowę. Odebrał, spoglądając na Sana; zgarnąwszy z blatu prawie pustą paczkę, wyszedł, by zapalić. Park, uśmiechnąwszy się, odpowiedział dzwoniącemu:

— Tak, jestem w domu. Dlaczego pytasz?

— Czekasz na mnie? — mruknął Kang; bardziej stwierdził, niż zapytał.

— Jasne. Sangie, co to za dzwine pytania? O której wrócisz?

— No, właśnie... Za mniej więcej trzy godziny. Idę na zakupy, Wooyoung mnie namówił, chciałem odmówić, naprawdę próbowałem, ale wiesz, jaki on jest...

— Proszę cię, nie rób mi tego, nie dzisiaj...

— Dlaczego?

Zignorował pytanie, zamiast odpowiedzieć, poinformował:

— Wooyoungiem zajmie się dziś San. Prawda, San?! Wooyoung cię potrzebuje! — zawołał, wychodząc z kuchni.

— CO?!

Pokręcił głową, wracając. Zajął się przygotowywaną właśnie kolacją, jednocześnie rozmawiając z Yeosangiem.

— Proszę cię, zależy mi...

— Akurat dzisiaj?

— Mhm. Zobaczysz, nie pożałujesz...

— Masz dla mnie niespodziankę?! — ucieszył się Kang.

— Można tak powiedzieć... Więc? Proszę, Maluszku.

— Woo, zmiana planów. — Hwa uśmiechnął się, usłyszawszy przytłumiony głos, nie zwracający się tym razem do niego. — Nie zrezygnuję z niespodzianki... Innym razem, okay? Co? Kochanie, Woo pyta, czy San jest u ciebie.

— Jest. I nie u mnie, tylko u nas. Mógłbyś się w końcu wprowadzić... Co cię trzyma w tym akademiku, hm?

— JA! — zawołał Jung, przysłuchujący się rozmowie.

— Sam widzisz — stwierdził Kang, pacnąwszy przyjaciela w jedno z ramion. Miał nie wtrącać się do konwersacji, tymczasem znowu olewał prośbę, a może raczej surowy zakaz. — Dobrze, Hwa, wracam już. Skoro San jest u ciebie... Ugh, to znaczy u nas — poprawił się — to Wooyoung przyjdzie razem ze mną.

— Nie, inaczej. San wraca do siebie, przekaż Wooyoungowi.

— Wypraszasz mnie? — Choi pojawił się nagle, strasząc tym Seonghwę. Odwrócił się, spoglądając na młodszego. Przewrócił oczami, kończąc rozmowę. — W takim razie czekam. I uważaj na siebie.

— Przecież żartowałem — odezwał się znów Choi, kiedy Park, westchnąwszy cicho, zakończył połączenie. — Już się zbieram. Nie stresuj się tak, to jeszcze nie ślub, a oświadczyny. Swoją drogą... — Zawahał się, nim kontynuował: — Dziwię ci się, tak trochę. Po co się oświadczać, skoro nici ze ślubu?

— Oświadczyny to... swego rodzaju deklaracja, rozumiesz? Kolejny etap... Coś, co zwiąże nas jeszcze mocniej. Coś, co...

— Dobra, ogarniam — wtrącił się Choi, odrobinę rozbawiony. — Ale jakoś mnie to nie przekonuje. Poza tym mogłeś wymyślić coś bardziej spektakularnego.

— Mogłem, ale nie wymyśliłem. Wiesz, dlaczego? To nie byłoby w stylu Yeosanga... Myślę, że kolacja w domu, w całości przygotowana przeze mnie, bardziej przypadnie mu do gustu, niż ta w jakiejś restauracji, w otoczeniu obcych...

— No, niech ci będzie. Dobra, zbieram się. W sumie to powodzenia — powiedział, całkiem szczerze, bez kpiny, często towarzyszącej wypowiedziom dwudziestodwulatka.

— Nie dziękuję. — Roześmiał się cicho. Odprowadził gościa, po czym wrócił do kuchni, doglądając kolacji, jaką specjalnie na tę okazję przygotowywał.

Sięgnął po pierścionek — złoty, z minimalistycznymi ozdobnikami, z grawerunkiem, który odczytał w myślach:

"FOREVER YOU ARE MY STAR"

Nie mogąc doczekać się, aż podaruje go ukochanemu, schował pierścionek, zaczynając nakrywać do stołu. Musiało być wyjątkowo, tak, jak chciałby Yeosang...

*

— Cholera... — zaklął cicho. Wstał, wyglądając na klatkę. Nasłuchiwał kroków, jakichś dźwięków z dołu, świadczących o powrocie chłopaka. Niestety, panowała cisza...

Wrócił do salonu, obejmując wzrokiem pięknie zastawiony stół, przygotowane dania, mnóstwo, jeszcze niezapalonych świec. Westchnął cicho, chwytając za telefon. Zadzwonił do Yeosanga, po raz -enty w przeciagu ostatnich trzydziestu minut. Czuł niepokój, odliczał w myślach w rytm bijącego serca; biło szybko i mocno, wariując ze strachu o spóźniającego się studenta.

Nie dodzwoniwszy się, odłożył telefon. Splótł drżące dłonie, nie wiedząc, co dalej. Wymyślał najczarniejsze scenariusze, przerażony coraz to kolejnym...

Ruszył na balkon. Miał zamiar rozejrzeć się, być może ujrzeć idącego Yeosanga. Nie będzie to łatwe, w ciemności, z ósmego piętra... Mimo wszystko musiał spróbować, ukoić jakoś nerwy.

Telefon rozdzwonił się. Pełen nadziei, zawrócił, łapiąc urządzenie.

— San? — mruknął, spoglądając w ekran. Odebrał, przeczuwając najgorsze. Słuchał krzyczącego dwudziestodwulatka, nim w końcu przerwał mu, wołając:

— San, wolniej! Mów wolniej! Co się stało?

— Są w szpitalu, słyszysz?!

— Kto?!

— Woo i Yeosang! Ktoś... ktoś ich potrącił, mieli wypadek, rozumiesz?!

Opadł na krzesło, zdjęty nagłym, paraliżującym strachem. Telefon, wypadłszy z drżącej dłoni, uderzył o blat.

Zapadła głucha, mrożąca krew w żyłach cisza.

[--------------------]

Naprawdę bardzo Was wszystkie przepraszam 🥺
Będzie chwila smutku, ale potem, jak zapowiedziałam, happy end, jednakże z malutkim, przykrym akcentem ♡

𝓒𝓱𝓪𝓽 𝓸𝓯 𝓛𝓲𝓮𝓼 ° 𝓼𝓮𝓸𝓷𝓰𝓼𝓪𝓷𝓰 °Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz