Rozdział 4

65 3 2
                                    

,,Rodzina to nie krew. To ludzie, którzy Cię kochają. Ludzie, którzy Cię wspierają.’’

Rok później

Aurora ze zmęczeniem przeciera dłonią zaspane oczy. Jak na złość musiał ją obudzić wschód słońca. Kilka miesięcy temu, nie miałaby nic przeciwko, ale teraz najzwyczajniej w świecie, miała ochotę jeszcze chwilę pospać. Przez pierwsze miechy jej wspólnego związku z Diavalem, jako prawowite małżeństwo, miewała problem wczesnego wstawania partnera, który posiadał stare przyzwyczajenia z okresu, kiedy odwiedzał ją wieczorami, aby wylecieć nad ranem.

Teraz o wiele cięższe było wybudzenie go i wprowadzenie z powrotem do życia. Graniczyło to z cudem. Z początku niechętny kruk, zaskakująco szybko przywykł do miękkiego łoża, przez co trzeba było się natrudzić z kilka dobrych minut, aby go rozbudzić.

Na szczęście, była to jedyna rzecz, która w całości mu odpowiadała. Do reszty podchodził różnie, chociaż znał zasady obowiązujące w królestwie. Jedną część spełniał, a drugą negował.

Znaczącym plusem jego zamiłowania do długiego snu, był aspekt, że stawał się wtedy nad wyraz przytulaśny. Gdyby mógł, przeleżał by w nim cały dzień, gdyby oczywiście Aurora była obok. Bez niej, nie miał już takiej ochoty na lenistwo. Było to spowodowane tym, że jedną część dnia spędzał u boku Diaboliny, a drugą przy ukochanej. Przynajmniej Maleficenta z miłowała się nad nim i stworzyła mu pierścień, dzięki któremu mógł się samemu zmieniać w postać kruka i człowieka. W głównej mierze, zrobiła to dla siebie, aby nie czekać na niego zbyt długi czas.

Po kilku minutach spokojnego leżenia, Aurora postanowiła w końcu wstać na równe nogi. No, o ile Diaval wypuści ją ze swoich ramion. Każdej pojedynczej nocy, spał do niej przytulony, co jak sam określił, pozwalało mu zaznać spokojnego snu. Nigdy mu tego nie zabraniała, choć wiedziała z czym to się później wiąże, bo lubiła jego bliskość i sposób, w jaki ją przytulał. Mimo, że był zwyczajny. Przytulenie od tyłu, z zatopieniem twarzy w jej włosach, przerzuceniem ręki przez jej pas i spleceniem palców rąk ze sobą, czy kiedy byli zwróceni do siebie twarzami i przyciskał ją mocno do swojej klatki piersiowej. Zdarzały się momenty, gdy kładł się na plecach i wciągał ją na siebie. Powód był zawsze jeden i ten sam. Bała się. Wtedy przez długi okres czasu, głaskał ją po plecach, szeptając czułe słówka i całując od czasu do czasu w głowę. Mimo, że następnego dnia narzekał Diabolinie na zmęczenie, głównie spowodowane tym, że chciał się z nią podrażnić, a wiedział jak bardzo tego nie lubiła. Nigdy by nie śmiał otwarcie i z pretensją narzekać na ukochaną, bez wcześniejszego przedyskutowania problemu. W końcu, dzięki niej zrozumiał, że szczęście jest mu pisane.

-Diaval?- zaczęła, jeżdżąc mu dłonią po piersi, na której wyczuwała blizny. Nigdy nie zwracała na nie większej uwagi, a jak już się zdarzyło, to nie uważała, że go w jakikolwiek sposób szpecą. Kochała go z każdą szramą.- Diaval, czas wstawać.- poklepała go lekko po policzku, co skomentował pomrukiem niezadowolenia, na co ta zachichotała.- Obudź się. Słońce już wzeszło.

-I co z tego?- odpowiada niemiło, co nie jest do końca kompatybilne z jego czynami, gdyż całuje ją nieporadnie w czoło.

-Nie możemy tracić dnia na bezczynne leżenie w łóżku.- głaszcze go po policzku, uśmiechając się niewinnie.

-Jakie bezczynne? Tu cię po przytulam, tu pocałuje i już nie będzie bezczynne.- odpowiada oburzony.

-O proszę. A jednak jesteś przytomny.- mamrocze coś niezrozumiałego pod nosem, nieświadomie luzując uścisk.

Odsuwa się od niego, przywracając na plecy, gdy łapie ją mocno w talii i opiera głowę na jej piersi.

-Naprawdę myślałaś, że będzie to takie proste?- pyta zaspanym głosem, układając się z powrotem do snu.

Inna Przyszłość [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now