IV

310 21 19
                                    


gdy tylko wszedlem do lazienki to podszedlem do umywalki, odkrecilem kran i zaczalem myc twarz. nie chcialem nikogo widziec jednak nagle do srodka wparowal bokuto.

- kuroo! - krzyknal zly, odwrocilem sie w jego strone spuszczajac glowe. zagryzlem warge, spodziewalem sie spoliczkowania badz jakis slow pogardy. bokuto jednak nie zrobil nic. skrzyzowal rece, patrzac na mnie z politowaniem. zapomnialem, ze na niego zawsze moglem liczyc...

- bokuto nie jestes zly...?

- postapiles troche... barbarzynsko - odparl, a mi sie zrobilo strasznie glupio, jednak zgodzilem sie z nim - ale i tak zawsze bedziesz moim bff - powiedzial.

- bokuto! - krzyknalem i mocno go przytulilem, myslalem, ze sie poplacze ze szczescia. on jedyny mnie rozumial, wiedzial, ze chcialem dobrze. czulem, ze miedzy nami zawsze byla wielka wiez, ale nie spodziewalem sie, ze nawet w takiej sytuacji byl gotowy mi wybaczyc. zaczalem dziekowac w myslach bogu za takiego przyjaciela.

- no dobra dobra! koniec tych czulosci, wracaj na poczekalnie - stwierdzil bokuto, czochrajac mi wlosy, zgodzilem sie i razem wrocilismy na poczekalnie, ushijimy juz nie bylo, zniknal. usiadłem na miejscu, spojrzalem na hinate, ktory patrzyl na mnie spojrzeniem pelnym mordu, poczulem jak cos mi staje w gardle, jednak bokuto polozyl mi reke na ramieniu, uspokajajac mnie. poczulem sie silny. unioslem dumnie glowe i brew ku gorze, a z mojej twarzy zniknela jakakolwiek oznaka strachu. nagle z sali wyszedl lekarz.

- lekarzu i jak z nim? - spytal akaashi, uprzedzil mnie skubany.

- juz jest w porzadku, mozna odwiedzic pacjenta

- ja moge - powiedzialem, ale nagle hinata stanal naprzeciw mnie

- nie, nie mozesz - warknal. mialem ochote go wyrzucic przez okno, co on sobie myslal. fakt, przesadzilem, ale to dalo sie jeszcze naprawic. wystarczylo, ze... ze oddam kenmie telefon!

zabralem gleboki wdech i glosno westchnalem, posylajac rudowlosemu zdeterminowane spojrzenie.

- oddam mu ten telefon - powiedzialem stanowczo, a w oczach hinaty zobaczylem cos w rodzaju podejrzliwosci, ale i ulgi.

- na pewno?

- tak - po mojej odpowiedzi hinata odszedl na bok, a ja moglem wejsc do kenmy. niepewnym krokiem ruszylem w strone drzwi, a gdy je przekroczylem to zamknlem drzwi za soba. spojrzalem na kenme. wygladal zle, byl blady jak biala sciana i chyba stracil na wadze. widocznie tez byly wory pod oczami, zblizylem sie od niego, a gdy on mnie zobaczył to wygladal jakby dostal zawalu.

- co ty tu robisz... wyjdz stad! - krzyknął, troche zabolalo mnie serce, ale wystarczyło tylko jedno proste zdanie.

- kenma ja... przepraszam, żałuję.

- zalujesz... zalujesz czego?

- ze zabralem ci telefon i... prawde mowiac chce ci go oddac - powiedzialem, posylajac mu usmiech. kenma wpatrywal sie na mnie zdziwiony, po czym usmiechnal sie lekko do mnie. poczulem wielka ulge, zobaczylem piękny, usmiech aniola.

- wiec oddaj - powiedzial. no tak racja, siegnalem reka do kieszeni, pozniej do drugiej i... przypomniala mi sie straszliwa prawda! przeciez wyrzucilem telefon kenmy gdzies w parku! spojrzalem na niego panicznie, on dalej wpatrywal sie we mnie z wyczekiwaniem.

- kenma ja...

- tak?

- nie mam twojego telefonu...

- co...

- ale spokojnie, bo... kenma co jest - zauwazylem, ze kenma nagle dostal drgawek, wystraszylem sie i zawolalem lekarza, wybuchlo wielkie zamieszanie, nie wiedzialem co sie dzieje, lekarze kazali mi wyjsc. zrozumialem tylkp tyle, ze stan kenmy sie pogarszyl, on... on umieral! upadlem na ziemie, nie wiedzac w ogole jak zareagować, bokuto od razu ukucnal obok mnie.

- kuroo co ci - zapytal.

- kenma on... umiera... - tylko tyle bylem w stanie z siebie wykrztusic, bo pozniej zaczalem wymiotowac krwia.

- mowiles, ze oddasz mu ten telefon! - wykrzyczal hinata, podchodzac do mnie, nie moglem jednak nic mu odpowiedziec.

- cicho badz hinata, nie widzisz, ze kuroo zle sie czuje?! kuroo chodz... - bokuto pomogl mi wstac i razem poszlismy do toalety, akaashi tez chcial isc, ale bokuto polecil, zeby uspokoil pozostalych zgromadzonych, na co sie niechetnie zgodzil.

gdy doszlismy do lazienki to stracilem rownowage i runalem na ziemie, wypluwajac jeszcze wieksza ilosc krwi.

- mordo moze pojde po lekarza?!?!? - zaproponowal sowa jednak ja nie chcialem, zeby ktokolwiek mi pomagal.

- nie chce... - odparlem, zaczynajac dyszec.

- kuroo!

- zasluguje na pogarde, nikt mi nie powinien pomagac... na cholere ja mu to zabralem...

- czemu mu nie oddales?! - zapytal, w tym momencie nie moglem sie juz powstrzymac. wybuchnalem glosnym placzem, lzy same wydostawaly sie z moich powiek.

- wyrzucilem jego telefon w parku!! - wyznalem, chowajac twarz w swoich dloniach i skulilem sie. spojrzalem katem oka na bokuto, cofnal sie. na jego twarzy malowal sie strach i niepokoj... no tak, bal sie mnie. wiedzialem, ze tego mi nie wybaczy. jaki ja bylem glupi...

- jest okej... - uslyszalem nagle.

- co...

- wszystko będzie dobrze... - moje cialo objely dwie silne rece, byl to bokuto, a ja rozplakalem sie na dobre...

Zauważ mnie ♤ KuroKen ♤ Haikyuu Where stories live. Discover now