Rozdział 7

20 2 0
                                    

Maj 1960

Wzgórza Dartmooru były ciche i spokojne. Za ciche. Za spokojne. Mimo licznych, kwitnących kwiatów nie dało się usłyszeć bzyczenia pszczół. Nie widać było motyli.

Oficer Reynard Lupin przesunął dłonią po intensywnie zielonej trawie, po czym podniósł się z klęczek. Skrzywił się. Coraz bardziej zastanawiał się, co on, na Hekate, tu robi. Scamander ściągnął go z urlopu w rzekomo pilnej sprawie, a tymczasem wylądował na patrolu na wrzosowiskach Devonu. Ani to poważne, ani pilne. Największą grozą, której mógł się tu spodziewać, były chochliki kornwalijskie. Stażysta po godzinie pracy poradziłby sobie z nimi bez większych problemów.

Odwrócił się, szukając wzrokiem partnera zawodowego. Rick Davies znajdował się dwieście metrów na zachód i badał brzeg strumyka.

– Przypomnij mi, co my tu robimy?! – krzyknął do niego.

– Przypomnę! Przypomnę o trzech ciałach, które znaleziono wczoraj wieczorem.

– Wspaniale. Tylko że żadne z nich nie wygląda jak robota magicznego stworzenia. Aurorzy się powinni tym zająć, a nie my. Chyba że mają zbyt wiele roboty... chociaż nie słyszałem ostatnio o żadnym głośnym śledztwie.

Śmiech Ricka rozniósł się po wrzosowisku.

– Z tego co pamiętam, z mało czym jesteś ostatnimi czasy na bieżąco.

Rey uśmiechnął się pod nosem. Faktycznie, niemal od roku nie brał czynnego udziału w akcjach. Gdy tylko usłyszał, że Scamander chce budować w Departamencie Kontroli areszt z prawdziwego zdarzenia, zgłosił się na ochotnika do kierowania projektem. Dla wszystkich było to idealne rozwiązanie – Newt dostał pracownika, który miał doświadczenie w zarządzaniu i negocjowaniu kosztów, Rey przez kilka miesięcy miał okazję do pracy wyjątkowo pozbawionej zbędnego niebezpieczeństwa, a w ponadto mógł „nałapać" sporo godzin nadliczbowych. Dodatkowe pieniądze niezwykle mu się wtedy przydały, bo mniej więcej w tym samym czasie Angie zaszła w ciążę.

W marcu, gdy ich syn był już na świecie, Rey wziął zaległy urlop, by móc wspomóc żonę w pierwszych tygodniach po porodzie. Dopiero teraz, ponad dwa miesiące po narodzinach synka, Reynard wrócił do pracy. Podobno w związku ze sprawą „niecierpiącą zwłoki". Póki co, mieli tylko zwłoki, które w żaden sposób nie wskazywały na to, by przy całej sprawie musieli uczestniczyć pracownicy Departamentu Kontroli.

– Al był u nie dalej jak trzy dni temu – powiedział Rey, podchodząc do Ricka. – I mówił, że się nudzi. Więc wracam do pytania. Czemu nas tu przysłali?

– Nie ten adres, stary. Pytaj Newta. Wiem, że podejrzewali, że umarli ze strachu przed boginem, ale żadnych dowodów na to nie ma.

– W tym wieku? – Lupin nie umiał ukryć zwątpienia w głosie. – Ile mieli? Trzydzieści trzy? Cztery? A dzieciak chyba sześć. To nie jest wiek, kiedy umiera się na zawał, nawet ze strachu. Nie, coś mi tu mocno śmierdzi, Rick. Sprawdzali, czy ktoś nie użył na nich niewybaczalnych?

Davies skinął głową, a jego mina wyrażała zdziwienie, że Rey w ogóle zadał takie pytanie. I słusznie, bo w przypadkach tajemniczych śmierci była to standardowa procedura aurorska od czasu wojny z Grindelwaldem.

Rey uniósł dłoń i podrapał się po skroni. Coś było nie tak. Bardzo nie tak.

Jak bardzo, Lupin dowiedział się zaledwie tydzień później. Pukanie, właściwie walenie, do drzwi wyrwało go ze snu w środku nocy. Zerwał się, łapiąc po drodze różdżkę i ruszył do wyjścia, zostawiając w łóżku przestraszoną Angie. Serce mu waliło ze strachu.

Różyczka cz. 2Where stories live. Discover now