Rozdział 12

17 4 0
                                    

Maj 1984

Krótkie nóżki dziecka wybijały rytm na podłodze, gdy trzyletnia dziewczynka biegła przez korytarz.

– Tatuś! – krzyknęła i wtuliła się w nogę Remusa, który właśnie wychodził z sali wykładowej.

Lupin roześmiał się i podniósł córkę. Rzadko zabierał ją ze sobą na zajęcia, ale tego dnia nie miał wyboru. Régi była na obiedzie u przyszłych teściów, a Rey złapał jakieś nietypowe spojrzenie, więc Remus nie miał z kim jej zostawić. Na wydziale Rose opiekowała się Yvonne. Sekretarka uwielbiała dzieci, niestety jeszcze swoich nie miała.

– A z wujkiem się nie przywitasz? – zapytał ze śmiechem Pierre. Uścisnął dłoń Rosie. – Na ja... znaczy się na Hadesa, czym ty ją karmisz? Za każdym razem jest coraz większa.

Remus stłumił śmiech, słysząc, jak Clavier w ostatniej chwili powstrzymuje cisnące się na usta przekleństwo. Raz, jeden jedyny raz, Pierre zaklął w obecności Rose i szybko sobie uświadomił, jak dużym było to błędem. Przez następne dwa tygodnie dziewczynka z radością przy każdej sytuacji powtarzała „jaja Hadesa", ku niezadowoleniu ojca i dziadka.

– Żebym to ja wiedział – odpowiedział Remus. – Ale jeszcze trochę i nie będę miał siły jej podnieść. Fleurette, gdzie zgubiłaś ciocię?

Uśmiech znikł z twarzy Rose. W mgnieniu oka radość dziewczynki zamieniła się w bezbrzeżny smutek. Spod jej powiek błysnęły łzy, a dolna warga zaczęła drżeć.

– Nie chcę cioci. Chcę do taty.

Remus pogłaskał córkę po włosach, ignorując pełne rozczulenia spojrzenia przyjaciół. Jemu samemu też zrobiło się ciepło na sercu, ale musiał być twardy. Nie chciał, żeby Rose myślała, że kilka łez i smutna minka wystarczą, żeby dostała to, czego chciała. Nie mógł rozpuścić córki. I tak już uważał, że była zanadto rozpieszczona – Rey nie potrafił w niczym odmówić wnuczce.

– Rose, rozmawialiśmy o tym – powiedział, usiłując zachować stanowczość. – Jestem zajęty, musisz zostać z ciocią.

– Przecież może pójść z nami... – zaczął Pierre, ale urwał pod wpływem twardego spojrzenia Lupina. – Nic nie mówiłem.

Remus rozejrzał się i ruszył do sekretariatu. Domyślał się, że Yvonne nie zgubiła Rose celowo. Najpewniej zagrzebała się w papierach, ktoś wszedł i dziewczynka wymknęła się przez otwarte drzwi. Rosie potrafiła być bardzo sprytna jak na tak małe dziecko.

– Yvonne, znalazłem zgubę – powiedział, wchodząc do sekretariatu.

Yvonne, szczupła blondynka, nieco zakręcona, uniosła wzrok znad dokumentów. Wyraźnie odetchnęła z ulgą. Wstała zza biurka i przejęła od Remusa podopieczną.

– Strasznie cię przepraszam – powiedziała. – Nawet nie zauważyłam, kiedy mi się wymknęła.

– Nic się nie stało. Na szczęście w razie czego łatwo ją tutaj znaleźć.

Swobodny ton głosu Lupina maskował jego zaniepokojenie. Sam fakt, że Rose spacerowała sama mógłby nie być jeszcze taki niepokojący (magizoolodzy tworzyli małą społeczność, wszyscy się znali i ktoś na pewno przyprowadziłby Rosie do ojca), ale Remus bardziej się obawiał, że jego córka mogła wpaść na Lefebre'a. Co prawda udało mu się wypracować pewien układ z profesorem, ale słowa Reynarda nie dawały mu spokoju. Widział, że naukowiec był bezwzględny w swoich badaniach, czemu zresztą się nie dziwił – studia nad tak niebezpiecznymi stworzeniami, jakimi były wilkołaki, wymagały bezwzględności. Tym bardziej nie zamierzał dopuszczać do sytuacji, by Lefebre znalazł się w pobliżu jego córki.

Różyczka cz. 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz