Rozdział 11

576 36 2
                                    

Hogwart – po odwiedzeniu skrzydła szpitalnego

Droga do pani Pomfrey nie była długa. Cały czas szliśmy w milczeniu. Lekarkę zastaliśmy w miejscu, w którym była zawsze, czyli w skrzydle szpitalnym. Ku naszemu zdziwieniu, nie miała żadnego pacjenta, więc od razu nas przyjęła. Nie mieliśmy wiele uszkodzeń, więc szybko poszło. Jedynie Draco miał kilka zadrapań, które od razu zostały zaopatrzone.

W przypadku Hermiony sprawa miała się troszeczkę inaczej. Pani Pomfrey nalegała, żeby ta została w skrzydle szpitalnym. Była wycieńczona od bólu, więc nie miała sił. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić, bo myślała, że czuje się na tyle, żeby iść razem z nami do Dumbledore'a. Niestety, okazało się inaczej. Chciała pójść razem z nami, jednak ostatecznie niechętnie zgodziła się zostać.

- Odpocznij – odparłem do niej – Wrócimy do ciebie.

- Dobrze się czuję – stwierdziła. – Nie muszę tutaj zostawać.

Pani Pomfrey jednak dalej nie zmieniała zdania.

- Wolę mieć cię na oku, Hermiono. Jesteś wycieńczona, a Cruciatus to potężne zaklęcie. Nie chcemy, żeby ci się coś stało.

Dziewczyna popatrzyła na mnie, Rona, Dracona i Eveline tęsknym wzrokiem, po czym usiadła z głębokim westchnieniem na łóżku.

- No dobrze – wreszcie się zgodziła.

- Mamy przyjść później? – zapytał Ron z troskliwością.

- Nie. Idźcie spać, też jesteście zmęczeni.

Po tych słowach uśmiechnęliśmy się i wyszliśmy z Sali zostawiając tam Hermionę i panią Pomfrey.

- Hermionie nic nie będzie? – zaczęła się zastanawiać Eveline.

- Na pewno wydobrzeje – przyznałem.

Przez dobre kilka minut maszerowaliśmy ciemnymi korytarzami zamku w ciszy. Od czasu do czasu spotykaliśmy zbłąkanych uczniów, którzy mimo środka nocy, nie spali. Oczywiście, Dumbledore musiał wzbudzić alarm z powodu naszego zniknięcia, więc wszyscy z niecierpliwością na nas czekali. Jak to w takich sytuacjach bywa, podchodzili do nas i z ciekawością pytali, co się stało i co takiego zrobiliśmy. Staraliśmy się to ignorować.

- Odczepcie się od nas – warknął wreszcie Draco, gdy kilkoro puchonów nie odpuszczało w obsypywaniu nas denerwującymi pytaniami.

Na szczęście po jakimś czasie weszliśmy w ustronniejsze miejsce, gdzie nie roiło się od uczniów. Wreszcie mogliśmy w spokoju porozmawiać.

- Chyba musimy sobie coś wyjaśnić – powiedziałem po chwili. – Co się wydarzyło, gdy uciekliśmy z Eveline?

W odpowiedzi dostałem tylko ciszę. Dopiero moment później przyjaciel Draco się odezwać, bo Ron wyglądał na bardzo zdruzgotanego.

- Tak w skrócie? Hermiona i Ron od razu zostali związani. Ja w tym czasie przeprowadzałem wrogą rozmowę z rodzicami, a ojciec wystrzelił Cruciatusem w Hermionę... To stało się tak szybko, że nie zdążyłem zaregować...

- Draco i tak stanął w jej obronie – wtrącił Ron.

- Naprawdę?

- Zagroziłem ojcu, że jeszcze raz jej to zrobi, to ... - Zawahał się i nerwowo przełknął ślinę – zginie. A wcześniej się mnie wyparł. Powiedział, że skoro łamię jego przepisy, nie mogę już nazywać się jego synem. Trochę mnie poniosło, z grożeniem śmiercią, ale nie mogłem się powstrzymać, byłem tak strasznie wściekły. Teraz już rozumiem... Oni chcieli mnie zabić. Ty też to słyszałeś, Potter. Kiedy podsłuchiwaliśmy ich rozmowę, mówili że nie jestem im do niczego potrzebny. Bellatriks już miała to zrobić, kiedy...

- Kiedy my weszliśmy z rodzicami i ją powstrzymaliśmy – dokończyłem za Dracona.

- Dokładnie – potwierdził, a w jego głosie słychać było lekkie przerażenie – To trochę ciężkie, kiedy własna ciotka prawie cię zabiła. A wróg cię uratował.

Zaśmiałem się pod nosem.

- Życie bywa czasem dziwne.

Byliśmy już dosyć blisko gabinetu Dumbledore'a, na szczęście ciekawscy uczniowie trochę się uspokoili i tylko przechodzili obok nas, gapiąc się jak głupi. Dało się do tego przywyknąć.

- Będziemy mieć kłopoty? – zapytała w końcu Eveline, która nie wytrzymała po chwili ciszy.

- Jakie kłopoty? Co ty bredzisz? Przecież uratowaliśmy rodziców i... - Próbowałem wytłumaczyć.

- Harry, teoretycznie Dumbledore zakazał ci ich szukać – wyjaśnił Ron głosem przypominającym Hermionę w śmieszny sposób – Więc chyba złamałeś jego zakaz...

- Ale w końcu nam się udało. I nikt nie zginął.

Draco na te słowa aż się wzdrygnął. Zobaczyłem na jego skórze dreszcze.

- No, prawie...

- Tak czy inaczej, biorę na to odpowiedzialność. To był mój pomysł i to ja zmusiłem Dracona, żeby mi coś powiedział. Jeżeli mamy ponieść konsekwencje, to tylko ja na nie zasługuję. Wy nic nie zrobiliście, tym bardziej Eveline – zerknąłem na siostrę, która właściwie rozpoczęła temat.

- A kto nas wydał? – Malfoy nigdy nie przestawał być wredny.

- Przepraszam... Ja nie chciałam, trochę mnie poniosło.

- Myślę, że i tak by nas zauważyli – stwierdził Ron. – Więc możesz się od niej odczepić, Malfoy.

Nasza rozmowa toczyła się powoli, czasem słyszałem chamskie docinki Dracona, jednak wiedziałem, że on zawsze taki będzie. Niedługo potem doszliśmy do gabinetu dyrektora, gdzie czekał na nas Dumbledore wraz z moimi rodzicami...

Notka od autorki

Dzięki za to, że aż tyle osób chciało to przeczytać. Naprawdę aż miło się robi, kiedy widzę, że komuś się to podoba. To był taki krótki rozdział, bo podzieliłam go sobie na dwie części. Więc jednego dnia dodam aż dwa rozdziały! Mam nadzieję, że nie zanudzam tym. Dajcie znać w komentarzach, jeżeli coś jest "nie halo". Jeżeli chodzi o wszelkie błędy (typu interpunkcja itd)  Z góry dzięki za wszystko!

~Goldie.

Czworo Potterów // Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now