Rozdział 25

317 20 4
                                    

Boisko do quidditcha – tuż po niespodziewanej wygranej Slytherinu

Wszyscy ślizgoni wiwatowali. Dosłownie wszyscy. I nie tylko oni. Wiwatowali również nauczyciele i inni uczniowie. Jedynie niezadowoleni i zaniepokojeni byli uczniowie Gryffindoru.

Czy ja się cieszyłem? Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Dalej byłem zły na Malfoya, że musiałem wymyślić sposób, na ułatwienie mu gry. Byłem na niego wręcz wściekły. Mimo tego, udało mi się to zrobić i byłem z siebie choć trochę dumny. Przegraliśmy mecz. To prawda. Ale dla mnie i tak będzie to wygrana rozgrywka. Przecież udało mi się złapać znicza. Co z tego, że nikt tego nie widział. Co z tego, że potem niepostrzeżenie podrzuciłem go Draconowi. Co z tego, że ostatecznie Slytherin dostał więcej punktów. Wiedziałem jedno: będzie to na pewno najbardziej pamiętny mecz, w jaki kiedykolwiek grałem.

Z góry obserwowałem, jak wszyscy zawodnicy zbierają się w jedno miejsce. Dopiero teraz zaczęli powoli schodzić na ziemię. Wszyscy rozmawiali z podnieceniem. Ja dalej siedziałem pod peleryną niewidką. Miałem kolejny problem. Nie wiedziałem, jak niepostrzeżenie ją zdjąć.

Teoretycznie mógłbym wrócić do zamku lub wyjść do szatni, ale co pomyślą inni, kiedy nagle mnie zobaczą? Nie mogłem sobie na to pozwolić. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że używałem peleryny niewidki podczas meczu. Wolałbym nie wiedzieć, jakie konsekwencje by mnie wtedy czekały.

Zakręciłem się i wykonałem kilka manewrów cały czas uważając, by peleryna przypadkiem nie spadła mi z ramion. Ciągle nerwowo zerkałem, czy na pewno żadna część mojej miotły nie została odsłonięta.

Znowu byłem w rozterce. I nie miałem pojęcia, jak ją rozwiązać.

Zauważyłem, że wszyscy obecni uczniowie jak i nauczyciele nagle zaczęli interesować się czymś innym, niż wygraną Slytherinu. Kilkoro widzów zeszło z trybun i powędrowało prosto na boisko. Zawodnicy już stali ze swoimi miotłami na ziemi. Zebrała się mała grupa ludzi.

- Koniec gry! – usłyszałem donośny gwizd i głos pani Hooch. – Zbiórka!

- Gdzie jest Potter? – zapytał ktoś z dołu – Widział ktoś Pottera?

Poczułem się niezręcznie. No tak. Nikt nie widział mnie od początku meczu. Bałem się pomyśleć, co się dalej stanie... Przecież wszyscy będą mnie teraz szukać.

- Harry Potter zaginął! – krzyknęła jedna z zawodniczek Gryffindoru.

- Niemożliwe... - odpowiedział kolejny głos.

Tego jeszcze nie było. Byłem uważany za zaginionego, mimo, że byłem tam obecny. Widziałem wszystko z góry, tylko pod peleryną. Pragnąłem się pokazać, powiedzieć, że żyję i nic mi nie jest... Ale bałem się. Bałem się tego, co może się stać, gdy zdejmę magiczny płaszcz. Nie mogłem zrobić tego jawnie. Musiałem coś wymyśleć.

Myśl, myśl... Próbowałem zmusić mój mózg do działania. Nic to nie dało.

Jeszcze raz spojrzałem w dół. Pani Hooch właśnie otworzyła wielką skrzynię do przechowywania piłek. Była pusta. Draco podszedł do niej i dał jej znicza, który od razu znalazł się w brakującym miejscu w skrzyni. Zostały jeszcze trzy wolne miejsca: na dwa tłuczki i kafla.

Wiedziałem już, co trenerka planuje zrobić. Chciała schować wszystkie piłki do skrzyni, tylko reszta nie była jeszcze w powietrzu. Nikt bowiem nie miał żadnej przy sobie.

Pani Hooch gwizdnęła, a głośny dźwięk rozbrzmiał mi w uszach. Potem wykonała kilka skomplikowanych ruchów różdżką.

Magiczne piłki same wracają do skrzyni. Wiedziałem to, gdy uczyłem się zasad quidditcha. Gdy profesor je zawołała, powinny posłusznie przylecieć. Rozejrzałem się dookoła i zerknąłem za siebie. Duża piłka leciała już w dół. Kafel wpadł w ręce trenerki i zajął swoje miejsce w skrzyni. Ta gwizdnęła jeszcze raz.

Nie wypatrywałem już następnych piłek, bo wiedziałem, że zaraz powinny powrócić. Odwróciłem się więc do tyłu, nie zwracając na to uwagi.

Lecz zapomniałem jednej ważnej rzeczy: Następnymi dwoma piłkami były tłuczki, czyli kule, które zawsze starały się zrzucić graczy z mioteł. Zrzucić graczy z mioteł... One nie zważały na to, że gra się już zakończyła. Gdy były w powietrzu, mogły zrobić wszystko.

Tłuczek szybował z niezawodną prędkością. Piłka kręciła się przy tym wokół własnej osi jak szalona. Miała jeden cel: Mnie. Ja niestety o tym nie wiedziałem i przekonałem się dopiero na własnej skórze.

Piłka była już blisko. Ja dalej niczego nieświadomy obserwowałem w powietrzu rozmowę zawodników i nauczycieli. Może miałem pelerynę niewidkę, ale tłuczek nie potrzebował mnie widzieć, żeby móc mi coś zrobić. Leciał prosto przed siebie, żeby zawołany trafić do skrzyni. Co z tego, że na jego drodze byłem ja...

Uderzyła z ogromną siłą prosto w moją głowę od tyłu. Poczułem ból. Okropny ból. Nie wiedziałem już co się dzieje. Na skutek silnego walnięcia odruchowo puściłem się miotły rękami. Tłuczek poleciał przed siebie, do skrzyni. A ja poleciałem w dół, na ziemię.

Dalej już nic nie pamiętałem. Nic nie czułem. Straciłem przytomność.

Leżałem na ziemi, na środku boiska do quidditcha. Peleryna niewidka spadła razem ze mną i jak kołdrą okryła całe moje ciało. Teraz już nie było dla mnie ratunku: zostałem sam, nieprzytomny, z mocnym urazem głowy po upadku.

Na dodatek nikt, absolutnie nikt mnie nie widział.


Notka od autorki

Przepraszam, że zakończyłam w takim momencie. Naprawdę przepraszam. Musiałam. Nie chciałam przedłużać rozdziału, a nie wiedziałam jak go skończyć. Wolałam więc dodać trochę niepewności... 

Dzięki za wszystko,

~Goldie.

Czworo Potterów // Harry Potter fanfictionDonde viven las historias. Descúbrelo ahora