#1

26 3 0
                                    

Kareta jechała leśną ścieżką. Było już ciemno, jedynie światło księżyca oświecało drogę. Zgarbiony mężczyzna trzymał wodze i siedział, szczelnie okryty płaszczem. Już prawie drzemał od monotonnej jazdy. W białej pięknej karecie siedziała kobieta w puszystej, fioletowej sukni i mężczyzna w garniturze.
- Długo jeszcze zostało? – zapytała znudzona kobieta. Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nie wiem, panno Elizabeth. Myślę, że niedługo będziemy. – uśmiechnął się uprzejmie.
Kobieta nerwowo skrzyżowała ręce, oparła się plecami o miękką, różową kanapę i zaczęła patrzeć przez okno. Mężczyzna chciał jeszcze coś dodać, jednak zanim zdążył, kareta się zatrzymała.
Konie nerwowo zarżały. Stary woźnik obudził się i szybko wziął lampę. Poświecił dookoła, jednak niczego nie zauważył.
- Co się stało? – usłyszał męski głos pochodzący z karety.
- Nic. – odparł nerwowo. – Kręcą się tu pewnie wilki.
- Wilki?!! – rozległ się przerażony
kobiecy głos.
Woźnik przewrócił oczami i odstawił lampę. Wziął wodze i już miał uderzyć nimi w zad koni, gdy usłyszał, że coś uderzyło o dach karety, jakby ktoś na niego wskoczył. Mężczyzna odwrócił się, lecz natychmiast ktoś uderzył w jego głowę czymś twardym. Woźnik upadł bezwładnie na ziemię.
- Co tak długo? – spytała się kobieta, kręcąc się na kanapie.
Jej towarzysz miał już zadać to samo pytanie woźnikowi, gdy coś uderzyło o dach karety. Elizabeth podskoczyła.
- Co to jest?
Odczekali chwilę w ciszy, lecz niczego już nie słyszeli.
- Nic pan nie zamierza z tym zrobić? – zapytała histerycznie kobieta.
Mężczyzna otrząsnął się z zamyślenia. Chwycił swój miecz i już miał otwierać drzwi karety, gdy nagle otworzyły się same. Ujrzeli postać w czarnym płaszczu. Trzymała w ręku długi miecz. Mężczyzna rzucił się na nią, jednak postać zrobiła unik i uderzyła go w głowę nieostrą stroną miecza. Ten padł na ziemię, nieprzytomny. Postać przez chwilę patrzyła się na niego, potem odwróciła się do przerażonej Elizabeth, trzymającej się ze strachu kanapy.
- Złodziej! Ratunku! Złodziej zabił Williama! – zaczęła drzeć się najgłośniej jak potrafiła.
Postać w czarnym płaszczu  szybko zareagowała. Chwyciła Elizabeth i wyciągnęła z karety. Przyciśnęła ją tyłem do siebie i zamknęła jej usta ręką w skórzanej rękawicy. Elizabeth próbowała się wyrwać, ale postać mocno ją trzymała.
- Masz być cicho. – szepnęła spokojnym, lecz ostrym głosem. – Zrozumiałe?
Elizabeth pokiwała głową. Postać puściła rękę z jej ust.
- Proszę cię, oddam ci wszystkie kosztowności, ale nie zabijaj mnie! – zaczęła błagać Elizabeth, prawie płacząc.
Postać natychmiast ponownie zakryła jej usta.
- Miałaś być cicho! – powiedziała teraz głośniej. – Jak będziesz robić to, co ci powiem, to może nie zginiesz. – wyjaśniła.
Po głosie teraz było słychać, że podobno należy do dziewczyny. Elizabeth pomimo strachu pomyślała, że w tym przypadku można łatwiej uciec. Ponownie spróbowała się wyrwać. Nieznajoma przyłożyła teraz jej do gardła lśniący miecz, na co Elizabeth przerwała dalszą próbę.
- Jak będziesz się wyrywać, to też zgniniesz. – rzekła.
Elizabeth nerwowo przełknęła ślinę.
- A teraz słuchaj, - kontynuowała postać – Pójdziesz teraz ze mną, jak zrobisz chociaż jeden niepożądany krok, przetnę cię tym mieczem. Rozumiesz?
Elizabeth nie mogła wydusić ani słowa. Postać mocniej przycisnęła miecz do szyi kobiety.
- Pytam, czy rozumiesz?!
Kobieta kiwnęła głową.
- T-tak.
Nieznajoma puściła jej gardło, jednak złapała ją za nadgarstek. Elizabeth pomimo strachu, podiosła wzrok i spojrzała na twarz postaci. Była ukryta w cieniu kaptura, widziała tylko usta. Nieznajoma pewnie zauważyła, że Elizabeth jej się przygląda, bo szybko się odwróciła i pociągnęła kobietę w głąb lasu.
- Dokąd idziemy? – spytała Elizabeth, jednak postać milczała.
W lesie było ciemno i cicho. Czasem przedzierało się gdzieś hukanie sowy. Kobieta rozglądała się dookoła. Nagle zauważyła wielki patyk, leżący kilka metrów przed nimi. Gdy koło niego przechodziły, chwyciła go i z całej siły zamachnęła się nad głową postaci. Jednak ta błyskawicznie wyciągnęła miecz z pochwy i uderzyła. Patyk trzasnął i rozpadł się na dwa mniejsze kawałki.
- Nawet nie próbuj. – ostrzegła i schowała miecz z powrotem.

Szły tak jeszcze przez piętnaście minut. Później postać zatrzymała się koło wielkiego drzewa.
- Podejdź tu. – kazała.
Elizabeth niepewnie podeszła do drzewa, gdy ta ją chwyciła i przycisnęła do niego. Wyjęła linę i owinęła kilka razy kobietę i drzewo. Gdy zawiązywała węzeł, kosmyk jasnych włosów wypadł jej z pod kaptura.
- Więc naprawdę jesteś dziewczyną? – zapytała Elizabeth. – Dlaczego mnie porwałaś?
Postać szybko schowała włosy z powrotem, po czym przeszyła ją wzrokiem, a przynajmniej tak się jej wydało.
- Nie porwałam cię. – odparła. – Po prostu posiedzisz trochę tutaj.
Skończyła i odeszła dalej, obserwując swoje dzieło.
- Co? Dlaczego? – zdenerwowała się Elizabeth.
- Bo tak mi się chce.
- A jak zaatakują mnie wilki? Albo niedźwiedź?!
- W tych okolicach nie ma wilków. Miejmy nadzieję, że tej nocy też nie zachce im się przyjść. – powiedziała, odwróciła się i zaczęła iść. 
- Hej, nie zostawiaj mnie tu! Powiem wszystko mojej służbie, znajdą cię! – wykrzyczała Elizabeth, ale postaci już nie było. Zwiesiła bezradnie głowę, jednocześnie nasłuchując, czy nie nadchodzi żaden głodny drapieżnik.

Guwernantka z mieczemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz