Rozdział I

10 0 0
                                    

Nigdy nic nie szanowałam.

Wyrzuciłam prezent na trzynaste urodziny od rodziców, bo byłam zła, że nie wrócili wtedy do domu. Zdeptałam mój ogródek, ponieważ kwiaty nie urosły tak jak się tego spodziewałam. Zawsze uwielbiałam mieć wszystko pod kontrolą, wolałam każdą rzecz zrobić sama, aby czasem ktoś mnie nie rozczarował. I zawsze czułam się okropnie źle.

Żałuję, że moją kochaną przyjaciółkę też zaniedbywałam. Nie wiedziałam co przeżywa i mimo iż nie miała o to pretensji, czuję się winna. Kiedy to się zaczęło...tak, chyba wtedy...

W wigilię rozpoczęcia liceum poszłam z Mają na zakupy. Namówiła mnie, abyśmy kupiły sobie na ten dzień sukienki. Opierałam się nogami i rękami przed wejściem do najbardziej eleganckiego sklepu chyba na całym świecie. Nie lubiłam eleganckich rzeczy, ponieważ moi rodzice mieli na ich punkcie bzika, a nie lubiłam nic co lubią oni.

-Tessa, patrz! Jakie śliczne! Może założymy jutro takie? -zawołała, pokazując mi różową sukienkę w stylu syrenki. Miała neonowy, rzucający się w oczy kolor. Nie miała ramiączek, za to piękny wypchany stanik wbudowany w materiał. Była obrzydliwa. Nigdy w życiu bym takiej nie założyła.

-O nie! Idź z tym do diabła! To najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek i gdziekolwiek mogłaś dla mnie wybrać-odpowiedziałam szczerze.-Nigdy tego nie założę.

I tak po niezliczonych błaganiach wychodziłam z galerii, a w rękach trzymałam torbęn z właśnie tą sukienką. Nigdy nie umiałam sprzeciwić się przyjaciółkę, gdy tak się czymś ekscytowała i patrzyła na mnie tymi swoim przoszącymi oczyma. Nienawidziłam mojej słabości.

-Mogę dzisiaj u ciebie nocować? -spytała Maja.

-Oczywiście.

***

Mój dom wcale nie był dla mnie domem. Był miejscem, do którego musiałam wracać, żeby nie zamarznąć na ulicy. Obecność kogoś bliskiego trochę przyćmiewała to wrażenie, ale dalej nie całkiem znikało. Była to wielka, biała rezydencja bogaczy, którzy nie wiedzą co zrobić ze swoimi pieniędzmi. Murowane fundamenty dźwigały dwupiętrowy budynek ze spiczastym dachem. Mógłby pomieścić dwadzieścia osób, lecz mieszkały tam dwie osoby plus czasami Maja. Nie zaliczałam do jego mieszkańców rodziców, bo bywali w nim może dwa razy do roku. Byli tylko gośćmi. Przekręciłam klucz w zamku i weszłyśmy do środka. Natychmiast poczułam zapach pieczonego kurczaka, więc pobiegłam przywitać się z Hugiem.

-Cześć, mała. Jak leci?-zapytał mój brat. Hugo był super, mimo że miał się za lepszego od innych. Zasłynął w swojej szkole z filmiku, który razem z kolegami wrzucili na stronę szkoły. Walili w nim suchą prawdę o nauczycielach dręczących swoich uczniów i dzięki temu sprawa wyszła na jaw. Był bardzo odważny albo bardzo głupi.

Na kolorową hawajską koszulę założył fartuszek, który dostał ode mnie na piętnaste urodziny. Był ciasnawy, zwłaszcza odkąd zaczął chodzić na siłownię, ale bardzo dla niego ważny. Jasne włosy zaczesał do tyłu, a błękitne oczy śmiały się do mnie. Kochałam go, naprawdę był dla mnie bardzo drogi. Gdy złamałam nogę to on zniósł mnie do lekarza. A gdy tęskniłam za rodzicami to on odwracał od nich moją dziecięcą uwagę. Byliśmy nie tylko rodzeństwem, lecz przyjaciółmi. To jego będzie mi najbardziej brak. Żałuję, że nie powiedziałam mu wtedy jaki był dla mnie ważny, zastępował mi rodziców, których nigdy tak naprawdę nie miałam. Powiedziałam za to:

-Źle, cymbale. Ten kurczak kiedyś żył, a teraz nie i to przez ciebie. Co nie zmienia jednak faktu, że jest pyszny -i wzięłam porządnego gryza.

-Haha, miętówo. Czemu nie powiedziałaś, że przyjdzie twoja koleżanka? Zrobiłbym jej sałatkę -powszechnie bowiem było wiadomo, że była ona wegetarianką.

-Nie przejmuj się, nie jestem głodna. I przyszłam bez zapowiedzi, więc Tessa i tak nie mogłaby ci powiedzieć -broniła mnie.

-No nic, idziemy na górę. Na razie, cymbale.

Maja zawsze spała w moim pokoju, bo dla nas obu cisza tamtego miejsca była przytłaczająca. Ciemne korytarze ciągnęły się w nieskończoność a drzwi po bokach sprawiały wrażenie jakby po drugiej stronie czekały straszne potwory aby nas zjeść. W drodze do mojego pokoju na samym końcu przypomniało mi się jak jeszcze w dzieciństwie, gdy cieszyłam się życiem, biegałam wesoła tam i z powrotem. Szkoda, że tak nie było cały czas. Czasami zastanawiałam się, dlaczego na przyjaciółkę wybrałam sobie taką niepoprawną optymistkę, dokładne przeciwieństwo mnie. W tamtej chwili to zrozumiałam.

-Czy nie boisz się co będzie w liceum? Jacy będą tam ludzie? Nauczyciele? Czy będziemy się widywać w szkole? Co zrobisz najpierw, jak już tam, będziesz? -spytała mnie już w pokoju, podczas oglądania jakiegoś psychologicznego horroru. To był mój ulubiony gatunek, działał na mózg, nie było to tylko nielogiczne wypruwanie flaków. Trochę zdrażniła mnie tym pytaniem.

-Najpierw, jak zawsze, zniechęcę do siebie tych wszystkich udawanych przyjaciół, którzy z pewnością przyczepią się do mnie, gdy zobaczą, że mam dobre oceny. Następnie zniechęcę wszystkich innych ludzi, którzy będą próbować do mnie coś gadać, ponieważ mnie wkurzają. Potem postaram się skończyć szkołę. A ty?

-Ja chyba na odwrót. Będę chciała być lubiana.

-No to się dogadałyśmy.

-Nie, wcale się nie dogadałyśmy. Ty mnie zbywasz!

Zawsze tak reagowała, gdy się czymś stresowała. Rozładowywała tak emocje, a ja nigdy nie wiedziałam co wtedy robić. Nie lubiłam jej takiej. Próbowałam ją uspokoić, zaproponowałam nawet przymierzanie beznadziejnej sukienki, ale mnie nie słuchała.

-Dlaczego zawsze gdy się ciebie o coś pytam, ty mnie zbywasz? Gdy ty zadajesz pytanie, nie odpuszczasz, dopóki nie dostaniesz porządnej odpowiedzi. A gdy ja chcę dowiedzieć się czegoś o tobie, zmieniasz temat albo odpowiadasz ironicznie. Mam tego serdecznie dość!

-Nie, Maju. To nieprawda.

-Święta prawda, Miętówo!-nauczyła się przezwisk od brata.- Skoro tak, to ja nie będę ci się więcej narzucać- i wyszła.

Żywioł [W TRAKCIE TWORZENIA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz