*000*

81 5 1
                                    

   Las obok miasteczka Spruceville przyprawiał o dreszcze nie tylko mieszkańców, ale również mijających tamto miejsce podróżnych ludzi, jak i zwierząt. Tajemnicza atmosfera tamtego miejsca sprawiała, że niewiele osób decydowało się zagłębiać w jego ścieżki, szczególnie w taką pogodę, jaka miała miejsce ostatniego dnia kalendarzowej wiosny. Grzmoty rozbrzmiewały się po najbliższej okolicy, chłopi pochowali się z pól z przerażeniem myśląc, jakie straty przyniesie burza. Jednakże wewnątrz świerkowego boru sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Potężne drzewa pochłaniały większość hałasu, z czego tylko odgłos uderzających o powierzchnie kropel nie został zagłuszony. Zwierzęta skryły się po swoich siedliskach, choć nawet pomiędzy nimi znajdowały się osobniki, które w popłochu starały się znaleźć nowe schronie. Czy ich poprzednie zwiał wiatr, czy też przez panikę zgubiły swoją drogę powrotną? Zwierzęta bowiem mają zdecydowanie bardziej wyczulone zmysły, zatem znaczna większość zawróciła do swojego lokum jeszcze kilka godzin przed tym, jak zaczęła się wichura, wykrywając w ten sposób zbliżające się zagrożenie. Można więc łatwo stwierdzić myśli przechodzące przez głowy wychylających się z dziupli wiewiórek, kiedy do lasu wkroczył człowiek. Nie był to dla nich widok bardzo zaskakujący - świat pełny był ludzi obłąkanych, a co gorsza - głupich, a tych wcale nie brakowało. Dziwniejszym faktem byłoby, iż podążający drogą mężczyzna przyodziany był w długą jasno-szarą szatę, która unosiła się lekko nad ziemią i pomimo ściółkowego podłoża utrzymywała się w zaskakującej czystości. Głosy pohukujących sów towarzyszyły dźwiękom skórzanego pantofla zderzającego się z błotnistą powierzchnią. Siwowłosy nucił cicho nieznaną melodię, co jakiś czas sięgając do kieszeni po cytrynowe dropsy, których ilość wydawała się nie kończyć. Zdawał się nie zwracać uwagi na zmieniające się wokół niego otoczenie. Podniósł wzrok dopiero wtedy, kiedy dostrzegł, że wcześniejsze bagniste wręcz podłoże zostało zastąpione drewnianym mostkiem, na krańcu którego można było dostrzec dębową chatę, która sprytnie ukrywała się pomiędzy potężnymi świerkami. Położenie domku było nietypowe i większość ludzi stwierdziłaby, iż posiadłość jest opuszczona. Jedynie ci bardziej spostrzegawczy dostrzegliby drobną chmurkę dymu unoszącą się z kamiennego kominka.

    Wewnątrz tajemniczej chaty było nadzwyczajnie cicho, jak gdyby jedynymi lokatorami owego domu były podgryzające deski korniki. W rzeczywistości posiadłość była daleko od porzuconej, choć byłoby to wręcz niemożliwe do stwierdzenia gołym okiem. Co więcej, wszystko wskazywałoby na brak osobników zamieszkujących ten teren - jednym z głównych powodów tego przypuszczenia byłaby tragedia, która spotkała tą rodzinę nie tak dawno temu. Wszechobecną ciszę przerywało jedynie syczenie kominka, który okładał główne pomieszczenie ciepłymi barwami. Dzięki temu wydawało się ono znacznie bardziej przytulne, niż przy naturalnym świetle. Budynek był stary i nie posiadał izolacji, przez co każda kropla uderzająca o dach była słyszalna w każdym pokoju, a gałęzie muskające o okna przypominały odgłos ryjącego dzika. W dużym skrócie można by powiedzieć, iż chata w żadnym stopniu nie była stabilna. Wydawałoby się, że jeden potężniejszy podmuch wiatru zabrałby ze sobą dach, zostawiając domowników z brakiem ochrony przed żywiołami natury. Pierwsze piętro składało się z drobnej kuchni, w której nie zmieściłoby się więcej niż dwie osoby nie robiąc tłoku, nieco większego pokoju wspólnego, skąd dobywało się skwierczenie iskier oraz dziwnej pod względem wymiarowym łazienki. Na następnym piętrze, które w rzeczywistości było tylko strychem znajdowały się sypialnie: kilka dzielonych, a kilka indywidualnych. Stąd napływa pytanie: Ile osób tam mieszka? Oryginalnie dom zamieszkiwało dziewięć ludzi, nie licząc przebywających w tym miejscu skrzatów, jednakże po tragicznym pożarze w wyniku, którego zginęła Helene Topaz wraz z jej najstarszym podopiecznym, budynek niewątpliwie opustoszał.

    Przy tak hałaśliwej pogodzie sen w tak bez wątpienia głośnym domu, był bardzo trudny do osiągnięcia, jednakże nie niemożliwy. Najmłodsza wśród swojego rodzeństwa - Holly nie wykazywała żadnych oznak problemów z zaśnięciem. Wśród rodziny miała reputację potężnego śpiocha, który cytując nieco starszego Ashera - ,,Zasnęłaby nawet na własnym pogrzebie". Gdyby tak o tym pomyśleć - nie było to zbyt błyskotliwe spostrzeżenie, lecz pomimo to przykleiło do niej przydomek, którego nie mogła się pozbyć. W tym samym czasie Zachary i Delilah rozpoczynali czwartą rundę szachów czarodziei. Już po pierwszej rozgrywce wiadomo było, kto miał większe predyspozycje do wygranej, jednakże brunet nie potrafiąc przyjąć swojej klęski, ciągle proponował rewanż. Z pokoju Amory, który dzielił ścianę z sypialnią Zacharego, można było dokładnie zrozumieć każde słowo, które wygderał zdenerwowany nastolatek. Nie wydawałoby się to jednakże znacznie przeszkadzać brązowowłosej, która w tamtej chwili pisała pamiętnik przy dopalającej się świecy. Owe źródło światła sprawiało więcej problemów, niż głośno dyskutujące w sąsiadującym pomieszczeniu rodzeństwo. Przedostające się przez szczeliny podmuchy wiatru przygaszały blask płomienia, przez co, co chwila należało na nowo zapalać knot. Amora założyła kosmyk włosów za ucho i dmuchnęła w grzywkę, aby umożliwić sobie widok na pomieszczenie. Przymrużając nieco czekoladowe oczy dostrzegła, iż Meadow zasnęła opierając podbródek o grubą okładkę książki, którą z całą pewnością wyciągnęła ze stojącej obok łóżka biblioteczki. Krótką drzemkę przerwał blondyn, który wparował do pokoju z donośnym piskiem drzwi.

   - Widziałaś Carlosa? - Spytał, zanim zrobił krok w tył, unikając lecącej w jego kierunku książki. Odwrócił się w stronę podirytowanej niebieskookiej, która patrzyła na niego z widocznym oburzeniem. - Coś się stało? - Dodał i podrapał się nerwowo po głowie.

    - Coś się stało? - uśmiechnęła się złowieszczo, ruszając w jego kierunku, na co chłopak zaczął się cofać.

    - Hehh, właściwie to ja już chyba pójdę, zapomniałem wstawić naczyń do pralki. - Rzucił, zanim ruszył do drzwi.

    Meadow nie traciła czasu i od razu pobiegła za nim, niosąc po korytarzu połączenie swojego śmiechu z przerażonym skowytem brata.

    - Wysłałam Carlosa z listem do wuja, - Burknęła w odpowiedzi na wcześniej rzucone pytanie Amora. - Hmm, chyba mnie nie usłyszał. - Szepnęła do siebie. - Wysłałam Carlosa z listem do wuja! - Dodała nieco głośniej, wypatrując oznaki jakiejkolwiek reakcji. - No cóż, próbowałam.

    Po najniższym piętrze, w kuchni, kręciła się pewna czarnowłosa zaparzając kolejną kawę, której woń roztaczała się po całej chacie. Kiedy napój był gotowy, chwyciła naczynie wraz z gazetą, wczytując się w artykuł, którego nagłówek rozpoczynał się od ,,Syriusz ...". Dalszej części już nie doczytała, gdyż przez nieuwagę, oraz rozpraszające odgłosy bieganiny z piętra wyżej, uderzyła udem o fotel. Wystarczyło to, żeby zawartość wcześniej pełnego kubka gorącej kawy znalazła się na dłoniach nastolatki, zostawiając pojemnik prawie, że pusty. Szybko odłożyła trzymane przedmioty na stojący obok stolik i pobiegła do zlewu, aby włożyć ręce pod chłodną wodę.

    - Kurwa. - Podsumowała dobitnie, kiedy okazało się, że z kranu nie poleciało więcej niż kilka kropel. Najwyraźniej burza zatrzymała dopływ wody.

   Jej dalsze przemyślenia przerwało głośne pukanie do drzwi, na które odpowiedziała zmarszczeniem brwi. Niepewnym krokiem podeszła do przedsionka, próbując rozpatrzeć wszelkie możliwe scenariusze. Powoli otworzyła uchyliła wizjer, zerkając na zewnątrz. Głośno zaciągnęła się powietrzem, kiedy jej oczom ukazała się znana sylwetka. Szybko przekręciła zamek, otwierając szeroko drzwi.

    - Profesorze Dumbledore, co pan tu robi?

* * * * * * * * * *

Witam witam,

Także zajęło mi to dłużej niż się spodziewałam, gdyż jak publikowałam rozdział z postaciami, miałam ten praktycznie skończony. (Przynajmniej tak mi się wydawało, ale jak teraz patrzę to zdublowałam ilość słów, heh) Jednakże miałam ostatnio dosyć sporo szkolnych obowiązków, a zapowiada się jakby miało być ich jeszcze więcej także nie wiem jak to będzie z następnym rozdziałem. Muszę się skupić na czytaniu lekturki, a mianowicie Lalki, który dla ścisłości ma ok 600 stron, a został nieco ponad tydzień do testu, a do tego jeszcze poprawka z mat dochodzi, także fajny tydzień się zapowiada.

Także trzymajcie za mnie kciuki i ogólnie mam nadzieję, że nie wyszło to za nudne, jak na krótki wstęp.

~Koniec psot

Z.P

obliviateWhere stories live. Discover now