Rozdział XIV

853 133 18
                                    

Nowy Jork, NY.
USA.

- Nie wiem czy ja się tutaj nie zgubię, ten apartament jest ogromny- powiedziałam do Clarissy, kiedy zbierałam się do wyjścia. Przez ostatnie pół godziny rozmawiałyśmy o dzieciach. Tylko na tyle pozwolili jej synowie. Musiałam przyznać, że dzieci były mocno absorbujące i nie dawały jej swobody. Nie dziwiłam się, że nie miała czasu dla Karmeli. 

- Poradzisz sobie Susan- uśmiechnęła się Mulatka.

- Dlaczego nie chcesz dać ich do żłobka?- wskazałam brodą na chłopców.

- Nie nadają się. Mam nadzieję, że za pół roku troszkę się zmienią i zapisze ich do przedszkola. Muszę zacząć żyć, bo ta sytuacja mnie dobija. Kiedy tylko wyjdę na jakieś zakupy, to Kevin i Devin robią awantury i muszę wracać do domu. Reggie próbuje mi pomagać, ale rzadko bywa w domu.

- Mam nadzieję, że dam radę pomóc też z tymi dwoma diabełkami. 

- Ozłociłabym Cię po milion kroć- zaśmiała się Clarissa. Była bardzo pozytywną osobą. Zdążyłam ją polubić- Czasem nie ma do nich siły i cierpliwości.

- Nigdy nie pracowałam z takimi małymi dziećmi, ale mam pewien pomysł- doskonale pamiętałam zajęcia z pedagogiki przedszkolnej z profesorem Kowalskim. Musiałam wszystko umieć na wyrywki, a praca z dziećmi w wieku synów Clarissy, była jego konikiem.

- Zgadzam się na wszystko... Chciałam się jeszcze zapytać czy masz swobodne połączenie komunikacyjne od siebie? 

- Nie do końca, ale planuję kupić samochód. 

- Reggie ma kolegę, który prowadzi wypożyczalnię samochodów. Porozmawiam z nim, żeby wypożyczył Ci samochód- pomysł Clarissy nie był dobry. Nie było mnie stać na wynajmowanie samochodu.

- Dziękuję, ale kupno będzie lepsze- odpowiedziałam.

- Chciałam dodać, że my pokryjemy koszty. Nie musisz się tym martwić, bo domyślam się, że o to chodzi. 

- Nie mogę się na to zgodzić- stanowczo protestowałam. Nie chciałam, żeby Clarissa czy jej mąż płacili na moje auto. 

- Przestań- Mulatka machnęła dłonią- To nie są, dla nas, duże kwoty.

- Jednak nie...- nie skończyłam zdani, kiedy otworzyły się drzwi od mieszkania. Do środka wszedł Reggi McGowan. Popatrzyłam na niego. Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany, sprawiał wrażenie ogromnego.

- Dzień dobry- powiedział niskim głosem. W tej samej chwili do hallu wbiegli chłopcy, rzucając się na ojca. Koszykarz rzucił torbę na podłogę, a małą walizkę odstawił pod ścianę. Wziął obydwóch na ręce.

- Dzień dobry- odpowiedziałam nieco speszona. Posłałam mu blady uśmiech.

- Cześć skarbie- Clarissa podeszła do męża całując go namiętnie. Patrzyłam na to z zakłopotaniem. Domyślałam się, że Reggie wrócił z meczu wyjazdowego.

- Będę się żegnać- wtrąciłam nieśmiało.

- Jesteś Susan, prawda?- koszykarz odłożył synów na ziemię podchodząc do mnie. Skinęłam głową- Dużo o Tobie słyszałem. Same dobre rzeczy. Reggie.

- Tak, jestem Zuza- uścisnęłam jego dłoń- Cieszę się.

- Spieszysz się gdzieś?

- Właściwie to nie. 

- To zapraszam, napijemy się kawy- zaproponował Reggie.

- To dobry pomysł. Nie robiłam kawy, żeby nie obudzić chłopaków. Chciałam żeby pospali, bo w nocy byli nieznośni- powiedziała Clarissa. Opowiadała mi, że często nie przesypia połowy nocy.

W spirali prawdyWhere stories live. Discover now