Śmierć

568 42 51
                                    


- Dobrze, to koniec na dziś. Możecie iść – stwierdziła panna Bailey z towarzyszącym jej głośnym westchnieniem.

W jednej sekundzie każdy z uczniów wziął się za pakowanie podręczników oraz piór do toreb, jakby drewniane krzesła oraz ławki zaczęły ich parzyć. No może prawie każdy. Harry Potter jeszcze przez kilkanaście długich sekund siedział na swoim miejscu nieruchomo, wbijając w Ophelię wzrok spod przymrużonych powiek. Jednak po chwili i on wziął się za pakowanie przyborów.

Kobieta nie miała pojęcia co takiego Lily mogła nagadać Harry'emu, że ten tak bardzo znienawidził swojego ojca i jej w gratisie. Mimo, że jeszcze nie miała okazji z nią porozmawiać, ani nawet jej zobaczyć, to czuła gdzieś w kościach, że Evans coś planuje, jednak nie miała pojęcia co. Ten plan, jak zdążyła wywnioskować, bezpośrednio tyczył się samego Jamesa Pottera.

Gdy ostatni uczeń opuścił już klasę, Ophelia usiadła na swoim biurku, splatając ze sobą dłonie.

Co takiego zrobił James, że Lily posunęła się do tak drastycznego posunięcia jakim było kłamstwo? Rudowłosa nigdy nie kłamała. Ba! Szczerość, to była według niej najważniejsza cecha, którą każdy człowiek powinien posiadać. Dlaczego więc, ona postanowiła się jej z siebie pozbyć? Czy ona chciała stać się... taka? Czy chciała być postrzegana jako... kłamca?

Za dużo pytań.

Kobieta westchnęła głośno. Była piekielnie zmęczona i jedyne o czym teraz marzyła to powrót do ciepłego dormitorium i zatopieniu twarzy w poduszce.

Zeskoczyła z biurka, wzięła do ręki swoją torbę i leniwym krokiem przeszła pomiędzy rzędami ławek, zmierzając ku wyjściu. Już zdążyła chwycić za klamkę, jednak najwidoczniej ktoś postawił sobie za punkt honoru nie pozwolić jej wyjść.

Czyjaś dłoń zdążyła chwycić ją za bark i boleśnie przyszpilić do ściany. Ophelia syknęła głośno, odchylając głowę do tyłu, a jej ręka instynktownie powędrowała w stronę bolącego barku.

Bailey zamknęła na ułamek sekundy oczy, a gdy je otworzyła, świat przed nią zawirował, przez co dostała nagłych ataków mdłości. Pokręciła lekko głową, przez co jej wzrok powrócił do normalności. Teraz mogła dostrzec sprawce całego zdarzenia.

- Lily? – zapytała zachrypniętym głosem, a jej źrenicy nieznacznie się rozszerzyły.

Evans, jakby dotarło do niej dopiero teraz co tak właściwie zrobiła, odsunęła się nieznacznie, a w jej oczach Ophelia mogła dostrzec skruchę.

- Przepraszam – wyszeptała rudowłosa, uśmiechając się niezręcznie. – Po prostu nie chciałam, abyś wyszła.

Bailey nadal stała nieruchomo przetwarzając to, co przed sekundą miało miejsce. Zamrugała powolnie powiekami, utwierdzając się w przekonaniu, że to nie był sen.

- Nic się nie stało? – bardziej stwierdziła niż zapytała Ophelia, masując bark, a chwilę później na jej usta wstąpił szeroki uśmiech. – Jak dobrze cię widzieć, Lily!

Evans również wygięła usta w uśmiechu, zamykając dawną przyjaciółkę w mocnym uścisku.

- Tęskniłam za tobą – wyszeptała Helia, przez co mimika twarzy Lily diametralnie się zmieniła, ciepły uśmiech zastępując tym wrednym od którego na kilometr emanowała wielka pewność siebie.

- Ach tak? – zapytała, śmiejąc się bez krzty wesołości. – Na pewno za mną? A nie, hm... na przykład za Jamesem?

Ophelia zmarszczyła brwi, pośpiesznie odsuwając się od przyjaciółki.

- Oczywiście. Za nim również – odpowiedziała, zagryzając lekko dolną wargę.

Lily chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Rudowłosa uniosła kpiąco obie brwi do góry, a z jej ust wydobyło się głośne prychnięcie.

- Nie rób ze mnie głupiej – syknęła Evans, robiąc krok w jej stronę.

Ophelia przełknęła głośno ślinę i przestraszona cofnęła się o dwa kroki w tył. Jej oddechy stały się przyspieszone oraz chaotyczne.

- A-ale o co ci chodzi? – spytała szeptem Bailey, odwracając twarz w drugą stronę.

Lily powędrowała dłoniom do tylnej kieszeni swoich spodni i wyciągnęła z nich kawałek pergaminu, podkładając go pod sam nos Ophelii. Dziewczynie nie trudno było rozszyfrować swój dawny charakter pisma, a sam pergamin wyglądał na mocno podniszczony, co świadczyło, że ma dobrych parę lat.

- Skąd to masz? – spytała brunetka, próbując wyrwać list z dłoni swojej dawnej przyjaciółki.

- Co? – zaczęła Evans kpiąco. – Nie jestem taka głupia jak ci się wydaje.

- Lily – szepnęła Ophelia błagalnie. – Ja przysięgam! Ja nie chciałam.

- Tak tak – przytaknęła sarkastycznie ognistowłosa, podnosząc jedną brew do góry. – Co? Myślałaś, że nigdy się nie dowiem? W takim razie byłaś w błędzie. Powiem ci, że jak na razie idzie mi całkiem nieźle udawanie tej biednej i pokrzywdzonej. Nikt ci w nic nie uwierzy. Nawet zdążyłam już Harry'ego nastawić przeciwko Jamesowi.

Bailey zacisnęła mocno powieki, oraz usta, próbując stłumić nagły atak płaczu.

- Och, Lily – westchnęła. – Ja... Nie mam żadnego usprawiedliwienia, ale proszę, wybacz mi. Zrezygnowałam z Jamesa, ponieważ chciałam twojego szczęścia. Przysięgam! Nawet pomogłam mu ciebie zdobyć!

Wzrok Evans jakby na chwilę złagodniał, jednak niemal od razu zastąpił go ten bijący z daleka chłód i kpina.

- To już bez znaczenia – odparła, kręcąc głową na boki. – On woli ciebie. Dzisiaj wprost powiedział mi, że mnie nie kocha. Dlatego mogę teraz zniszczyć ciebie i myślę, że to będzie idealna nauczka dla was obojga – powiedziała, przykładając koniec różdżki do gardła Ophelii.

Bailey przymknęła powieki, a z jej gardła wydobył się głośny szloch. Helia zraniła Lily. Zraniła Jamesa. Zraniła ich wszystkich. Evans miała rację. Śmierć to będzie dla niej idealna nauczka.

- Odsuń się od niej, Lily – syknął James Potter, łapiąc kobietę za bark i siłą wyprowadził swoją żonę z pomieszczenia.

~*~

Ach... ta bezwzględna Lily i bardzo honorowa Ophelia.

Ale... chwila! Skąd James się tam wziął?











Kogo wolicie? Lily czy Ophelię?

Expecto Patronum 2 ➶︎ 𝔍𝖆𝖒𝖊𝖘 𝕻𝖔𝖙𝖙𝖊𝖗 ✔︎Where stories live. Discover now