Rozdział 21

61 13 2
                                    

Rose

Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Frank był tak zaoferowany. Zanim zgodził się w końcu wyruszyć do Sanktuarium po Clive'a, upewnił się, że wszystko jest gotowe na jego powrót. Sprawdził, ile ma jego ubrań, zmienił dla niego pościel na świeżą, upewnił się, że ma jego ulubione jedzenie... Wiem, nie chciał mnie im przedstawiać, ale widzę, że Clive wiele dla niego znaczył.

- Jak się czujesz? - zapytałam zanim otworzyłam portal do Sanktuarium.

- W porządku. - pokiwał głową, ciężko dysząc. - Chodźmy tu.

Włożyłem mu rękę do kieszeni marynarki i wyciągnęłam jeden z pasków balonowej gumy do żucia. Odwinęłam pasek z papierka i wcięłam mu gumę do ust.

- Uspokój się, to nic takiego. - powiedziałem powoli, czekając aż się opanuje, ale tym razem guma balonowa, to było za mało.

Westchnęłam, kładąc mu dłonie na ramionach. Teraz naprawdę zaczynałam się o niego martwić, ale nie żałowałam, że powiedziałam mu o tym chłopcu.

- Frank, uspokój się, bo niedługo dostaniesz zawału. - powiedziałam głośno i wyraźnie. - Pójdziemy tam, ale najpierw się uspokój.

Wstrzymał na chwilę oddech, żeby uchronić się przed hiperwentylacją. Nadal był bardzo blady, bledszy niż zwykle. W końcu udało mu się doprowadzić do w miarę normalnego stanu, więc odeszłam od niego na krok, żeby zyskać trochę przestrzeni na otworzenie portalu.

Skupiłam się na miejscu, w którym chcę się znaleźć. Zamknęłam oczy, przesyłając energię magii czasu do czubków moich palców. Zataczając idealne kręgi, usłyszałam syk magicznych iskier. Otworzyłam oczy i cofnęłam dłoń, tym samym powiększając przejście.

Chwyciłam Franka za rękę i razem przeszliśmy na drugą stronę. Zamknęłam wyrwę niedbałym ruchem ręki i obróciłam się w stronę Franka, który stał jak wryty.

- Jesteś pewna? - zapytała Ava, która miała na nas czekać. - Jesteś pewna, że to on?

Ava była młodą azjatycką dziewczyną. Bardzo ładną. Stała w rogu dormitorium dla świeżych nowicjuszy ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach.

- Zaraz się przekonamy. - odpowiedziałam cicho, kiedy obróciła się i zaczęła iść w stronę Ogrodu.

Natychmiast zaczęliśmy iść za nią, wiedząc, że jest naszą jedyną szansą. Ciągnęłam Franka za sobą, uświadamiając sobie, że nie miał na głowie swojego kapelusza. Musiał być naprawdę przejęty, skoro o nim zapomniał.

- Jest tam. - oznajmiła Ava, wskazując brodą na stolik, przy którym siedziała kobieta w średnim wieku w towarzystwie szeroko uśmiechniętego chłopca w bordowym surducie. - Już po kolacji, więc raczej z tym uważajcie.

- Jasne. - mruknęłam, spoglądając na Franka, który stał z szeroko otwartymi ustami.

- Clive! - wrzasnął, a zaraz potem zapadła głęboka cisza.

Kiedy w końcu opadły emocje, chłopcy usiedli przy stole. Mogłabym przysiąc, że Frank jest bliski płaczu, ale nie do końca byłam pewna z jakiego powodu. Szczęścia? Może. A może zaczął się obawiać, jak jego przyjaciel poradzi sobie w nowym położeniu.

- Muszę iść do domu. - oznajmiłam, pochylając się nad Frankiem, żeby go pocałować. - W lodówce macie kolację, a ja za kilka godzin zaczynam zajęcia, a chcę się jeszcze przespać.

- Musisz iść? - powtórzył Clive, nieco zawiedziony. - Szkoda, jesteś bardzo miła.

Uśmiechnęłam się do niego i pozwoliłam Frankowi, żeby chwycił moją rękę swoją wysuszoną dłonią i złożył na moich złączonych palcach delikatny pocałunek. Chyba krem mu się skończył. Muszę mu ogarnąć nową tubkę...

- Jutro naprawię Ci tego pilota.

- Nie idziesz do pracy? - zmarszczyłam brwi, ale on tylko pokręcił głową. - No jasne, teraz Lena daje Wam wolne weekendy.

- No i muszę znaleźć Clive'owi jakieś zajęcie. Przynajmniej - odpowiedział cicho, jakby nie chciał, żeby jego przyjaciel, teraz zajęty grą, to usłyszał. - Rano skoczę po jakąś gazetę z ogłoszeniami. Może ktoś przynajmniej szuka wolontariusza. Lena płaci mi wystarczająco dużo, żebym mógł wyżywić nas obuch.

- Masz rację, bez Zbieraczy Czasu, Zbieracz Czasu musi mieć jakieś zajęcie. - zażartowałam, na co on tylko się roześmiał.

- Och daj spokój. - westchnął i pozwolił się jeszcze raz pocałować.

Kiedy wróciłam do swojego pokoju, na moim łóżku siedziała Mistrzyni Kleopatra. Nie odezwała się, kiedy przyszłam. Jedyne, co zrobiła, podała mi zwiniętą w rulonik kartkę.

- Spisałam to z księgi przepowiedni niewypełnionych. - powiedziała cicho. - Tylko to nie jest przepowiednia. To jest ostrzeżenie.

Powoli, wąchając się z każdym gestem, sięgnęłam po kawałek papieru i rozwinęłam go, żeby przeczytać jego treść. Nie było tam całej treści. Tylko kilka zdań. Wpisy w księdze przepowiedni są znacznie dłuższe.

Będzie próbował złączyć wszystkie ziarna Kryształu w całość, a pozostali zrobią wszystko, żeby go powstrzymać. Bo chociaż Kryształ nigdy się nie myli, to tym razem to średni Wszechmistrzowie się nie pomylili. Bo nie każdą dziurę załata magia, tak jak rozum nie może istnieć bez serca.

Fakt, jeszcze żadna przepowiednia tak nie brzmiała.

- Nie napisano, kto poniesie klęskę. - zauważyłam, czytając tekst po raz trzeci.

- Bo to ostrzeżenie. - powtórzyła znacznie ostrzej. - Kryształ wyraźnie chce, żebyśmy powstrzymali napastnika. A najgorsze, że on znajduje się wśród nas.

Nie wiedziałam, że źródłem przepowiedni jest sam Kryształ... Sądziłam, że do Księgi trafiają wszystkie ważniejsze przepowiednie, zauważone przez wszystkich mistrzów.

- Podejrzewa Mistrzyni kogoś? - zapytałam powoli, bojąc się jej odpowiedzi.

- To aż zbyt oczywiste. - skrzywiła się, kręcąc głową. - Ale jeśli się pomylimy... Możemy przeoczyć prawdzie zagrożenie.

- Mistrz Colosus? - zapytałam.

Pokiwała głową. No jasne, to on jest pierwszym podejrzanym i obie wiedziałyśmy, dlaczego. Tylko on miał coś do ukrycia. Fundamentem istnienia Sanktuarium było wzajemne zaufanie. Przyprowadzając do Ogrodu Franka, okazałam zaufanie jemu, to samo zrobiła Ava. To samo zrobili mistrzowie uzdrowiciele dla wszystkich w centrum rehabilitacyjnych...

- Musimy ostrzec pannę Grisky. - odezwała się po dłuższej chwili. - Poczytałam trochę ksiąg zakazanych i odkryłam coś, co powinna wiedzieć.

- Lena? - zmarszczyłam czoło. - Co ona może zrobić?

- Oszczędzać swoje zdolności wybrańca. - westchnęła. - Domyślam się, że ta kretynka utajniła wiadomość, że moc, którą dziedzic wybraniec posiada nie jest niewyczerpalna.

- Kretynka? - uniosłam brwi.

- Quinn Michaels. - odpowiedziała. - Była wyjątkowo zuchwałą kobietą. W ogóle nie powinna brać się za przywództwo Biurem. W dniu, kiedy ocaliłaś pana Murphy, zapoczątkowałaś coś wielkiego.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc co ma na myśli. Musiała to zauważyć, bo tylko prychnęła.

- Oczywiście, o tym też nie masz pojęcia. - mruknęła. - Jeszcze nigdy Czarownica Czasu nie zakochała się w Dziedzicu niemagicznego podróżnika. A to znaczy, że razem nie tylko stanowicie zagrożenie dla wszystkich, którzy chcą zaburzyć ład, o który pracujemy, ale sami jesteście w ogromnym niebezpieczeństwie.

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now